Dziś był bardzo dobry dzień.
Rano wstałem i poszedłem do drugiego akademika na śniadanie, bo byłem umówiony ze znajomymi, z którymi mieliśmy razem wybrać się na festiwal kwitnącej wiśni do miasta.
Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Zajęło nam to bagatela 2,5 godziny, ale zobaczyłem ciekawą buddyjską kapliczkę i jedno z wielu obecnych tutaj gorących źródeł.
W końcu dotarliśmy do parku miejskiego, gdzie odbywały się uroczystości. Choć to chyba nie jest odpowiednie słowo. Po prostu trwał wielki piknik. Spotkaliśmy wielu naszych zagranicznych przyjaciół i porobiliśmy sporo ładnych zdjęć. Generalnie nic nadzwyczajnego.
Po pikniku (z resztą bardzo wyśmienitym) wybrałem się z Kryśką z Austrii, Aśką z Finlandii i Dawidem z Usy odwiedzić najstarszy w mieście „Onsen” czyli gorące źródło. Trafiliśmy w końcu na przepiękny stary drewniany budynek o architekturze typowej dla tej części świata.
Wejście to jedyne 100 jenów czyli jakieś 2 PLN. Wrażenie piorunujące. Woda w oczku ma 42 stopnie Celsjusza, więc wchodziłem do niej jakieś 5 minut. Posiedzieliśmy tam z Dawidem ( panowie na prawo, panie na lewo) może z 2 minut, ale już obok wody, nie w środku i wyszliśmy. Tam spotkaliśmy dziewczyn, które także nie wysiedziały długo w ukropie. (to była najgorętsza kąpiel w moim życiu, daję słowo)
Potem Dawid się ulotnił, a ja z Kryśką i Aśką poszliśmy na zakupy. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiliśmy na 4 kondygnacyjne centrum handlowe. Moja próba wytrwałości się jednak powiodła i nikt nie zginął. Za to udało się dziewczynom kupić sobie poduszki. (te które dostaliśmy są z grochem, ale ja się przyzwyczajam).
Potem tylko po jedzenie do supermarketu (i tu niespodzianka, na stoisku z alkoholami była żubrówka i spirytus ratyfikowany).
Po tym jakże ciężkim dniu ruszyliśmy na autobus. Niestety zapomniałem biletu,. Po miłej, acz ciężkiej rozmowie z panią w kiosku na stacji porozmawiałem z koleżanką pani w kiosku potem z kolegą koleżanki pani z kiosku a potem z koleżanką kolegi koleżanki pani z kiosku. Po tej miłej pogawędce wspólnie na migi wytłumaczyli mi, że nie rozumieją o co mi chodzi.
Teletransmisja z rozmowy poniżej
http://www.youtube.com/watch?v=G6D1YI-41ao
Okazało się później, że studenckie można kupić na uniwersytecie, na który właśnie chciałem dojechać.
A bilet w autobusie jest 2 razy droższy (560 jenów) a zwykły 330. Więc postanowiłem odkupić jeden bilet od kogoś kto też z nami jechał na uniwersytet. Niestety prawie nikt nie miał biletu. Tylko jedna dziewczyna, która właśnie jechała z koleżankami. Niestety powiedziała mi, że owszem może mi odsprzedać bilet ale za co najmniej 400 jenów. Bo inaczej jej się nie opłaca. Cóż kupiłem ten bilet, i tak byłem do przodu. Nie powiem jednak co myślę o takich ludziach, gdyż strona zostałaby zamknięta ze względu na rozpowszechnianie treści o podtekście antysemickim. W akademiku już tylko kolacyjka i już szedłem spać, gdy spotkałem Japończyka niosącego treningowy miecz! Więc go napadłem, niestety nie za bardzo mówił po „Japońsku” ale się udało dogadać. Pokazałem Mu moje zdjęcia bractwowo rycerskie, a ON jak się okazało ma przodka samuraja. Tak czy inaczej zgodził się poćwiczyć ze mną Kendo, czyli walkę na drewniane kije. Mało tego, dał mi jeden w prezencie. Więc jestem bardzo szczęśliwy. Teraz idę spać, bo jestem umęczon, a jutro o 10 mam pierwszy trening.
DOZO
sobota, 5 kwietnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
ouu :)) to superaśnie tylko tam tego małego Japończyka nie ubij ;P
ktoś tam kiedyś zginie ;) albo Maciek i trzeba będzie go szukać, albo jakiś mały Japończyk, ale braku jednego to na szczęście nikt nie zauważy ;)
Prześlij komentarz