Drodzy czytelnicy.
Dzisiejszy dzień, choć nic tego nie zapowiadało, obfitował w wydarzenia małe i duże.
Zaczęło się od sprawdzianu z Japońskiego, który poszedł mi chyba całkiem nieźle. Jednocześnie pani oddała wczorajszy sprawdzian. Wynik zupełnie satysfakcjonujący, bo 17 na 20. Potem była antropologia. Oglądaliśmy na niej między innymi kawałek filmu, który był zadany do domu, więc, jako, że go już obejrzałem wcześniej, to poszedłem na śniadanie.
Kolejnym punktem programu była historia Japonii.
Dziś były najbardziej niedorzeczne zajęcia jakie widziałem. Po pierwsze Pani tak średnio radzi sobie ze sprzętem nagłaśniającym. Ustawiła czułość mikrofonu na maksimum, w związku z czym gdy tylko przykładała go do ust ściany zaczynały się trząść. Więc sprytnie trzymała go przy pasie. Parę razy jej też spadł, co także bolało. Podeszła też raz do głośnika.
Nie muszę chyba opowiadać czym to się skończyło. Generalnie opowiadała nam o kolejnym etapie w historii Japonii i wszystko było dobrze, aż doszliśmy do sztuki. Zaczęła nam tłumaczyć strukturę wiersza pochwalnego na cześć Japonii, który ma 31 głosek podzielonych kolejno 5,7,5,7,7. Fascynujące. Jeszcze bardziej fascynujące było jak dała nam wzorcowe alfabety starożytno japońskie z ich współczesnymi odpowiednikami. Potem pokazała nam zdjęcie jakiegoś wiersza w starożytno-japońskim i kazała go odcyfrować. Po pierwsze klasa jest z założenia dla zagranicznych studentów, którzy nie mówią po japońsku, a już na pewno w starożytno japońskim. Tak czy owak uparła się i tak pół godziny najpierw odczytywaliśmy starożytno japońskie znaki. Potem zastanawialiśmy się jakie są ich odpowiedniki w nowoczesnym japońskim. Potem staraliśmy się to ułożyć słowa. Dość ciekawe zajęcie dla ludzi nie mówiących po Japońsku.
Potem byłem na sali gimnastycznej jak to ostatnio mam w zwyczaju.
Odpisała mi też w Końcu Pani z SGH. Zajęło Jej to zaledwie miesiąc. Powiedziała, że wyprasza sobie taki to, jakiego użyłem. (Ponieważ przez miesiąc nie miałem żadnych odpowiedzi to w końcu zapytałem, czy ktoś się w ogóle interesuje tym, że ja tu jestem). Tak czy inaczej jestem chamem i prostakiem. A teraz najlepsze!!!
Powiedziała, że nie dopilnowałem formalności na SGH.
PSIAKREW!!!!
Rok do niej łaziłem i się pytałem co i jak. Wypełniłem ze 100 dokumentów.
Latałem od okienka do okienka. I co? Nie dopilnowałem formalności.
No nic. Agata ma podobne przygody. Z tego co wiem to nie tylko Ona.
(Istnieje teoria, że centrum wymiany międzynarodowej na SGH jest po to, żeby studenci naprawdę cieszyli się, że udało im się wyjechać pomimo wszelkich przeciwności. A w razie braku przeciwności uczelnia zapewnia pełen serwis, włącznie z gubieniem dokumentów).
Potem było już lepiej Pożyczyłem sobie od znajomego Koreańczyka gitarę i poszedłem na boisko sportowe, bo to jedyne miejsce, gdzie nikomu nie przeszkadzam. Wieczorem i tak nikt tam nie gra.
A najlepsze, że jak wracałem to jechałem windą. Drzwi się otworzyły, a na windę czekały dwie małe Azjatki. Jak mnie zobaczyły w windzie to obie aż podskoczyły. Dawno nie spojrzałem w twarz tak przerażoną. Cóż, przeprosiłem.
Na koniec dowcip.
Przychodzi baba do lekarza ze studentem w dupie:
-Co Pani jest?
-Dziekanat.
Pozdrawiam
wtorek, 29 kwietnia 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
O przepraszam bardzo, mi Pani z Dziekanatu (tak, tak, z wielkiej litery!) odpowiedziała na maila.
Po miesiącu, pięciu mailach i dwóch telefonach :))
Prześlij komentarz