środa, 30 kwietnia 2008

30 Kwietnia

Drodzy czytelnicy!

Dziś jak co środa dzień wolny.
Wstałem więc jak człowiek o 10. Potem wszystko potoczyło się bardzo dynamicznie.
Najpierw Naginata, czyli machanie długim patykiem we wszystkich możliwych kierunkach. Wygląda na to, że sobie radzę, gdyż przyszło parę nowych osób i szefowe kazały mi je uczyć.
Po treningu krótka przerwa na odpoczynek i o 14 zaczął się pierwszy w tym semestrze trening kendo. Niestety nie ma łatwo. Mają swoje zasady i zanim dostanę miecz do ręki musze nauczyć się chodzić po ichniemu. Nie jest to takie proste, gdyż nogi trzyma się blisko siebie i to równolegle do siebie, co powoduje dużą wywrotność szczególnie wysokich osób.
Także półtora godziny robiłem krok w przód, krok w tył, a czasem nawet w prawo i lewo.
Ale podobało mi się. Kendo jest bardzo dynamiczne. Dużo bardziej dynamiczne niż nasze rycerzowanie w Polsce. Różnica jest jednak zasadnicza. Te ich miecze treningowe są leciutkie. Pancerze też lekkie i okładają się tak bardziej teatralnie niż walecznie. Najlepsze jest to, że za każdym razem gdy się kogoś trafi trzeba głośno krzyknąć. A, że jak wszędzie jest tutaj spora grupka „półtora metrówek” płci pięknej, to brzmi to trochę zabawnie, bo to One robią najwięcej hałasu. W ruchu rycerskim nazywamy to często mianem „pussy fighting”, nie mam tu na myśli broń Boże dziewcząt, ale ogólnie cały ten styl walki.
Myślę jednak, że jeszcze ich odwiedzę.
Potem był obiad. Wracając z Obiadu spotkałem jeszcze jednego znajomego Rajnona. Powiedział, że dowiedział się, że jest jakiś bankiet czy coś, o którym przeczytał na stronie szkoły. Jak bankiet, to bankiet. Poszedłem z nim. W środku ładnie, napoje ciastka więc się objedliśmy. Potem od słowa do słowa okazało się, że to jest bankiet dla członków jakiegoś programu nauki językowej. Nie wiemy dokładnie co i jak, ale generalnie na pewno nie był przewidziany dla nas. Ale mówi się trudno. Ciastka w żołądku. Nawet trochę wyniosłem.
Ale bardzo się cieszę, że się wybrałem. Bo od słowa do słowa okazało się, że parę osób tam będących jest też Rzymsko – Katolicka. I, że mają tutaj nawet kościół. A najlepsze jest, że ich ksiądz jest Polakiem. Także w niedzielę wybieram się na Mszę. W końcu. Pewnie będzie po japońsku, ale cóż. Potem już tylko odrabianie zadań na dzień dzisiejszy.
Dziś był dobry dzień.

Wyjątkowo szybko kończę.

W kąciku kulturalnym dziś krótki acz pouczający film.
O tolerancji, kulturze osobistej i wychowaniu.
To piękne, że młodzież nawet gdy nie ma możliwości uczestniczenia w zajęciach organizowanych w domu kultury potrafi się sama zorganizować i stworzyć coś ciekawego. Młode męskie głosy brzmią zgodnym chórem. Poezja.
Film nakręcony podczas ostatnich derbów Podkarpacia.
STAL (NA ZAWSZE) SANOK – Karpaty Krosno

http://youtube.com/watch?v=-4B_5BMsQ4o&feature=related

Pozdrawiam

wtorek, 29 kwietnia 2008

29 Kwietnia

Drodzy czytelnicy.

Dzisiejszy dzień, choć nic tego nie zapowiadało, obfitował w wydarzenia małe i duże.
Zaczęło się od sprawdzianu z Japońskiego, który poszedł mi chyba całkiem nieźle. Jednocześnie pani oddała wczorajszy sprawdzian. Wynik zupełnie satysfakcjonujący, bo 17 na 20. Potem była antropologia. Oglądaliśmy na niej między innymi kawałek filmu, który był zadany do domu, więc, jako, że go już obejrzałem wcześniej, to poszedłem na śniadanie.
Kolejnym punktem programu była historia Japonii.
Dziś były najbardziej niedorzeczne zajęcia jakie widziałem. Po pierwsze Pani tak średnio radzi sobie ze sprzętem nagłaśniającym. Ustawiła czułość mikrofonu na maksimum, w związku z czym gdy tylko przykładała go do ust ściany zaczynały się trząść. Więc sprytnie trzymała go przy pasie. Parę razy jej też spadł, co także bolało. Podeszła też raz do głośnika.
Nie muszę chyba opowiadać czym to się skończyło. Generalnie opowiadała nam o kolejnym etapie w historii Japonii i wszystko było dobrze, aż doszliśmy do sztuki. Zaczęła nam tłumaczyć strukturę wiersza pochwalnego na cześć Japonii, który ma 31 głosek podzielonych kolejno 5,7,5,7,7. Fascynujące. Jeszcze bardziej fascynujące było jak dała nam wzorcowe alfabety starożytno japońskie z ich współczesnymi odpowiednikami. Potem pokazała nam zdjęcie jakiegoś wiersza w starożytno-japońskim i kazała go odcyfrować. Po pierwsze klasa jest z założenia dla zagranicznych studentów, którzy nie mówią po japońsku, a już na pewno w starożytno japońskim. Tak czy owak uparła się i tak pół godziny najpierw odczytywaliśmy starożytno japońskie znaki. Potem zastanawialiśmy się jakie są ich odpowiedniki w nowoczesnym japońskim. Potem staraliśmy się to ułożyć słowa. Dość ciekawe zajęcie dla ludzi nie mówiących po Japońsku.
Potem byłem na sali gimnastycznej jak to ostatnio mam w zwyczaju.
Odpisała mi też w Końcu Pani z SGH. Zajęło Jej to zaledwie miesiąc. Powiedziała, że wyprasza sobie taki to, jakiego użyłem. (Ponieważ przez miesiąc nie miałem żadnych odpowiedzi to w końcu zapytałem, czy ktoś się w ogóle interesuje tym, że ja tu jestem). Tak czy inaczej jestem chamem i prostakiem. A teraz najlepsze!!!
Powiedziała, że nie dopilnowałem formalności na SGH.
PSIAKREW!!!!
Rok do niej łaziłem i się pytałem co i jak. Wypełniłem ze 100 dokumentów.
Latałem od okienka do okienka. I co? Nie dopilnowałem formalności.
No nic. Agata ma podobne przygody. Z tego co wiem to nie tylko Ona.
(Istnieje teoria, że centrum wymiany międzynarodowej na SGH jest po to, żeby studenci naprawdę cieszyli się, że udało im się wyjechać pomimo wszelkich przeciwności. A w razie braku przeciwności uczelnia zapewnia pełen serwis, włącznie z gubieniem dokumentów).
Potem było już lepiej Pożyczyłem sobie od znajomego Koreańczyka gitarę i poszedłem na boisko sportowe, bo to jedyne miejsce, gdzie nikomu nie przeszkadzam. Wieczorem i tak nikt tam nie gra.
A najlepsze, że jak wracałem to jechałem windą. Drzwi się otworzyły, a na windę czekały dwie małe Azjatki. Jak mnie zobaczyły w windzie to obie aż podskoczyły. Dawno nie spojrzałem w twarz tak przerażoną. Cóż, przeprosiłem.

Na koniec dowcip.

Przychodzi baba do lekarza ze studentem w dupie:
-Co Pani jest?
-Dziekanat.

Pozdrawiam

poniedziałek, 28 kwietnia 2008

28 Kwietnia

Szanowni czytelnicy.

Tempo pracy zaczyna nabierać tempa. W przyszłym tygodniu mam już pierwsze egzaminy na połowę semestru. Co za tym idzie pracy sporo, a ciekawostek niewiele.
Powiem tylko, że zapisałem się na wycieczkę do okolicznych świątyń, co może się okazać ciekawą przygodą.
Poza tym jednak praca, praca, praca.
Pisaliśmy dziś kolejny egzamin z japońskiego. Nie był chyba aż taki trudny. Pani też rozdała nam sprawdziany pisane w piątek oraz przypomniała, żeby nauczyć się na sprawdzian, który jest jutro.
Myślę, że to daje względny obraz tego jak to tutaj wygląda. Niestety weekendu majowego tutaj nie ma.
Z ciekawych przygód, to ostatnimi czasy mnóstwo małych Japończyków biega dookoła i szuka ludzi z różnych państw, żeby przeprowadzać z nimi wywiady na zajęcia z angielskiego.
Przyszedł do mnie dziś taki jeden i powiedział, że pani kazała im zrobić wywiad z osobą z Polski. To mnie trochę zdziwiło, bo jestem jedynym Polakiem tutaj. (Nie licząc Zuzi, ale Ona oficjalnie jest Angielką). Tak czy owak nie wiem jak poradzi sobie reszta jego grupy. Nie wiem też co strzeliło od głowy nauczycielce. Pytania były dość ciekawe.
Pytanie nr 1 mnie zabiło. „Jak w Polsce się oświadcza”.
Opowiedziałem mu pewną historię zasłyszaną od mojej kochanej Siostry. Niestety jego zrozumienie pozostawiało wiele do życzenia więc opowieść musiałem okraszać rysunkami poglądowymi. Ci, którzy znają Sanok wiedzą, że nad Sanem jest skarpa. Zrazu więc pewien jegomość zaprosił swą lubą do restauracji z widokiem na tę skarpę. A jego współspiskowcy rozwinęli gigantyczny baner ze skarpy z napisem odpowiednim. Podobno podziałało.
Później już zeszło na normalniejsze tematy. Gdzie rodziny z dziećmi w Polsce jeżdżą na wakacje. I powiem szczerze, że trzeciego pytania zapomniałem.
Z ciekawych rzeczy to niestety tyle.

W ramach rekompensaty mogę rozpocząć kącik edukacyjny do nauki języka japońskiego.
Na początek kilka podstawowych wyrazów:

Komputer - kompiuta
Szalik - scarfu
Mysz komputerowa - mausu
Pióro - pen
Dżinsy - dżinzu
Kaseta - tepu

Jak widać z podstawową znajomością języka angielskiego nie jest tak źle.

I na koniec jeden cytat z internetu.
Przepraszam, za wulgaryzm, ale nietstey bez tego cytat nie ma zupełnie sensu.
A moim zdaniem jest naprawdę wart przytoczenia.
Ja osobiście niemal spadłem z krzesła.

Tak więc w kąciku edukacyjnym dziś wyjaśniamy skróty:

"ZUS - Zapłać, Uklęknij, Spierdalaj."


Pozdrawiam

niedziela, 27 kwietnia 2008

27 Kwietnia

Witajcie.

Dzisiejszy dzień był dość przesiedziany.
Odsypiałem przede wszystkim dzień wczorajszy. Ponieważ wczoraj byłem dość zmęczony chciałbym dziś dodać kilka refleksji zaległych za wczoraj.
Po pierwsze w asortymencie klubu karaoke jest niesamowita ilość piosenek. Książka z utworami grubo ponad trzykrotnie przewyższa grubością książkę telefoniczną województwa krośnieńskiego. Są tam utwory wszelkiej maści. (Nawet „Blind Guardian” wyobraźcie sobie jest nie wspominając już o chyba 10 utworach O-Zone i wszystkiego co można sobie wyobrazić, nawet Megadeth). Swoją drogą wykonanie karaoke utworów typu „fear of the dark” mógłby być dość ciekawym przeżyciem. My na szczęście ograniczyliśmy się do klasyków typu Beatelsi, U2 itp. Zamawiając salę wykupuje się abonament na drinki, więc można zamawiać ile się czego chce. Ja niestety uważam na gardło, więc nie poszalałem. A teraz najlepsze !!! Pod koniec każdej piosenki program wyświetla ile się spaliło kalorii podczas śpiewania. W życiu bym na to nie wpadł, żeby coś takiego zrobić.

Dzień dzisiejszy po śniadaniu i spacerku zszedł mi głównie na gotowaniu.
Gdyż w końcu udało mi się stworzyć iście europejski obiad.
Stworzyłem kotlet z kurczaka z ziemniakami i surówką. Niestety ziemniaki nie dość, że drogie i rzadkie są też średniej jakości. W związku z tym musiałem je ubić z odrobiną tłuszczu. Najgorszym wyzwaniem okazało się uzyskanie bułki tartej. Nie znają tu bowiem takiego specyfiku. Chleba tu nie ma (tylko tostowy), a tosty robią tutaj w kuchence mikrofalowej. Walczyliśmy zatem na dwa fronty. Jedna kromka tostowała się w mikrofali, druga smażyła się na patelni. Ni jak jednak nie dało się uzyskać w pełni satysfakcjonującego efektu. No ale coś tam było. Mięso niestety musiałem rozbijać miską, bo nie mam młotka, ani szklanych butelek, które się do tego doskonale nadają. Bo szklanych butelek tu też nie ma.
Zaprosiłem też mego małego japońskiego współlokatora, żeby zobaczył jak wygląda prawdziwe jedzenie.

Efekty mojej iście wspaniałej pracy można podziwiać na stronie:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Kotlet

Poza tym musiałem troszkę powalczyć z moim komputerem, bo ściągnął mi się jakiś „program antywirusowy” który okazał się być wirusem. Cóż, trzeba być ostrożnym bo cholerstwo strasznie złośliwe. Także strzeżcie się „XPantivira”.

Potem było już czytanie nauka na jutrzejszy egzamin ze słownictwa.
Myślę, że powinienem zacząć prowadzić kolejny katalog ze zdjęciami w moim albumie z dziwnymi ogłoszeniami w języku „angielskim”. Jest ich coraz więcej i są coraz lepsze.
Dzisiaj widziałem ogłoszenie klubu tenisowego zapraszającego do przyłączenia się do nich.
Poza kilkoma małymi potknięciami było jedno zdanie, które mnie zauroczyło.
Na końcu widniało „Let’s play tennis with us”. Ciężko to przełożyć na polski ale to coś w stylu „zagrajmy z nami w tenisa”.

Właśnie musiałem przerwać pisanie, gdyż zostałem wezwany telefonicznie przez ochronę.
Przeszły mnie ciarki. Myślałem, czy mam się już pakować, czy to tylko ostrzeżenie.
Okazało się, że nie jest tak źle. I w sumie bardzo w moim stylu.
Po wyjściu z sali gimnastycznej spakowałem się i poszedłem sobie zostawiając sobie klucz do szatni, a ochroniarzom moją legitymację i kartę wstępu na salę gimnastyczną. No ale już się wyjaśniło. Na razie mogę zostać. Swoją drogą karta wstępu na salę gimnastyczna to kolejne kuriozum tej instytucji. Trzeba przyjść i na podstawie legitymacji wystawiają Ci drugi papierek upoważniający do chodzenia na salę gimnastyczną. Jakby to sama legitymacja nie wystarczała. Ale tak sobie wczoraj rozmawiałem z jedną Christiną jak wracaliśmy na uniwersytet, że gdyby ukrócić biurokrację to bezrobocie wzrosłoby z miejsca o przynajmniej 5 punktów procentowych. Sam dziekanat zajmuje tutaj całe piętro. Jest tam ze 100 osób.
No i ciągle nie wiemy jaka jest filozofia zawodu „osoby lejącej cały dzień wodę szlaufem na drogę” a już widzieliśmy takich w dwóch miastach. Bardzo dziwne.

Pozdrawiam!

sobota, 26 kwietnia 2008

26 Kwietnia

Drodzy czytelnicy.
Dzisiejszy dzień był dniem aktywnym.
Gwoździem programu było „wyjście na miasto”. Po zwykłych czynnościach dnia codziennego zebraliśmy się około godziny 17 aby wyruszyć do miasta dość dużą grupą.
Na początek wybraliśmy się do restauracji. Na szczęście jedna z osób mówiła po japońsku, więc udało nam się złożyć zamówienie.
Niektórzy zamawiali ryby, inni kurczaki, dużo różnych rzeczy.
Dziewczyny (te co zwykle) zamówiły sake na próbę. Ja zamówiłem dwa kurczaki na patyku (szaszłyki?) oraz rybkę z ryżem. Co prawda była dość oścista, ale dobra.
Następnie udaliśmy się do pubu „Piraci” który z piratami niewiele miał wspólnego.
No chyba, żeby podążyć następującą ścieżką skojarzeń:

Lecące w kółko i pokazywane na telebimie teledyski Britney Spears-------->

Płyty Britney Spears------->

Pirackie płyty Britney Spears----->

Piraci

Ale to chyba troszkę na siłę. Grało tam paru takich małych Azjatów w darty. Co ciekawe zawsze trafiali w sam środek. Niesamowite.
Potem był punkt kulminacyjny czyli KARAOKE.
Jest to dość ciekawe doświadczenie. Wynajmuje się dla siebie całą salę (salkę), która jest naprawdę dobrze nagłośniona. Do tego dwa dobre mikrofony. Słowem ful wypas.
Niestety pogwałciłem wszelkie konwencje o nie używaniu broni niekonwencjonalnych i pozwoliłem sobie wziąć udział w tej zabawie. Na szczęście tylko raz, by oddać głos, tym, którzy mikrofony trzymać powinni. A do tych zaliczymy na pewno Joannę z Finlandii, która śpiewa naprawdę pierwszorzędnie, i zdawała się być w swoim żywiole.
Poniżej zamieszczam kilka zdjęć z dnia dzisiejszego.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/WypadNaMiasto

Następnie przyszła kolej na… dyskotekę!!!!

Ale nie bójcie się, nie dałem się namówić. Postanowiłem wrócić do akademika, szczególnie, że było już późno. Poza mną jeszcze jedna z Austriaczek nie dała się skusić na wirujące światełka. Postanowiliśmy wspólnie zrobić sobie spacerek z powrotem do szkoły. Przecież to tylko 300 metrów. Spacer był nader urokliwy. Nie spotkaliśmy nikogo po drodze. Za to z góry doskonale było widać miasto. Jedynie wiało dość mocno. Cały spacerek zajął nam jedyne trzy godziny. 300 metrów, ale chyba zapomniałem wspomnieć że w pionie. Tak czy inaczej z tej to właśnie przyczyny dzisiejsze sprawozdanie pojawia się nieco później niż zwykle. Mam nadzieję, że nie poczytacie mi tego za złe.
Teraz idę spać.
Dobranoc

piątek, 25 kwietnia 2008

25 Kwietnia

Drodzy czytelnicy!

Dziś był dobry dzień. Powstałem rano by wyruszyć na codzienna walkę z wykładami.
Egzamin z krzaczków poszedł mi dość dobrze. Jestem z siebie zadowolony. (Zobaczymy, czy Pani będzie zadowolona). Zapowiedziała nam już 4 sprawdziany na przyszły tydzień, czyli niemal codziennie.)
Z historią Japonii jest dość dziwnie. Pani mówi, że nie normalnie nie mówi rzeczy, które nie są chwalebne dla Japonii. Nie mówię tu już o 2 wojnie światowej, ale normalnie na przykład nie mówi się, że to Chiny stworzyły wschodnią cywilizację, i gdy Chińczycy już czytali i pisali to Japończycy latali z pałkami i okładali się nawzajem po głowach. Także nie wiemy, co z tego , co nam mówi jest prawdą, a co jest naciągane. Cóż, zachęca to do własnej lektury. Oglądaliśmy dzisiaj kawałek filmów na historii Japonii o tutejszej kulturze. Niestety Internet tutaj nie pozwala mi oglądać filmów w Internecie, a nawet otwierać niektórych stron. Ale na lekcji zdążyłem przepisać adres, z którego puszczała nam owe filmy.

http://www.asahi.com/ad/clients/bravia9/index.html

Mam nadzieję, że uda się Wam coś zobaczyć, bo warto.
Potem obiadek. I sala gimnastyczna.

Wieczorem zacząłem się przygotowywać do dzisiejszej imprezy. Z zaproszonych osób miały się pojawić Christiny z Austrii, Johanna z Finlandii i Bryzejda z Meksyku.
Kupiłem makaron, mięso mielone, cebulę, sos pomidorowy i marchewkę. Mieliśmy razem gotować „spaghetti”. Wyszło nam coś w rodzaju spaghetti, ale troszkę inne.
Wspomnę może tylko, że sam nie rozmrażałem mięsa, bo się na tym nie znam, a nie chciałem zepsuć. Więc dałem je dziewczynom jak przyszły. Johanna wsadziła je do mikrofali i po 10 minutach było nie tylko rozmrożone, ale i ugotowane. To może przybliży Wam jak wyglądało nasze gotowanie. Ale było bardzo sympatycznie i wszystko zostało zjedzone.
Potem zafasowałem urodzinowy prezent. Piłkę – maskotkę z Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii. Oraz grę do zapamiętywania par o Sushi. Gra nader ciekawa, bo edukacyjna.
Cała impreza była na tyle udana, że postanowiliśmy raz na dwa tygodnie coś razem ugotować. Myślę, że będzie ciekawie.

Zamieszczam kilka zdjęć z dzisiejszej imprezy:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Urodziny2008

A w kąciku kulturalnym dziś sztuka Japońska. Zderzenie nowoczesności z tradycją.
Zobaczymy jak dziś Japończycy kultywują dawne tradycje.

Pierwsza to tradycyjny Japoński taniec ludowy w wykonaniu trójki młodych artystów z kółka dziedzictwa kulturowego przy Prefekturalnym Domu Kultury w Oicie.

http://www.joemonster.org/filmy/8488/Japonski-You-Can-Dance

Drugi film to japoński mistrz starożytnej sztuki smaurajowania w pełnym napięcia przedstawieniu.

http://www.youtube.com/watch?v=cNtXL65fbB8

DOZO

czwartek, 24 kwietnia 2008

24 Kwietnia

Drodzy czytelnicy!

Witam Was wszystkich bardzo, bardzo serdecznie.
Cieszę się, że pojawiają się wciąż nowe odwiedziny i nowe komentarze.
Dziś Było bardzo wietrznie. Tutaj w ogóle jest bardzo wietrznie, ale nawet jak na tutejsze warunki to wiało.
Ciągle przypomina mi to pewnych australijskich braci – showmenów występujących pod nazwą „Umbilical Brothers”. Jednym z przewodnich motywów Ich występów jest motyw z chodzeniem pod wiatr, czyli osławione „walking against the wind”.
Tutaj mam to na co dzień. Dla tych nie znających grupy zamieszczam link do jednego z Ich przedstawień, które zrobiło na mnie największe wrażenie. (Doskonałą rozrywka szczególnie dla wielbicieli Zająca Poziomki, o ile jeszcze ktoś Go pamięta)

http://www.youtube.com/watch?v=peLmnkqm6-Y

Zajęcia znów były dość nudne, poza oczywiście językiem Japońskim, z którego jutro znów mam kartkówkę. No ale co zrobić.

Dzisiaj będzie dość humorystycznie. Postanowiłem przytoczyć kilka mądrości geograficznych naszych żółtych małych przyjaciół.

1.(odnośnie obu Christin)
-Skąd jesteś?
-Z Austrii.
-A lubisz kangury?

Co jest najlepsze, że to działa w 100 %. Dosłownie. Nikt jeszcze nie wpadł od razu, że chodzi o kraj europejski.

2. (Odnośnie mnie)

- Skąd jesteś?
- Z Polski. (Poland)
- A dużo masz wiatraków koło domu? (Holland-Holandia)
Na razie może z 5 razy miałem taką sytuację. Reszta raczej nie wie gdzie jest Polska.

3. Oprócz jednego człowieka z kółka rowerowego.
-Skąd jesteś?
-Z Polski.
-A, Polska! Państwo jogurtów i sera żółtego!!!

Gotuję obiady przez tydzień każdemu, kto mi powie o co mu chodziło. Owszem OSM Sanok jest najlepsza na świecie, ale On nie mógł tego wiedzieć. Naprawdę nie wiem o co Mu chodziło.

4. Teraz numer bijący wszystkie poprzednie na głowę. Bohaterem był Morthen z Norwegii.
-Skąd jesteś?
-Z Norwegii.
-Ze Szwecji??
-Nie z Norwegii.
-A Norwegia to stolica Szwecji, tak?

Chociaż jakby przyszło co do czego, to nie wiem czy bym się bardziej popisał ze znajomości geografii Azji.

Na zakończenie coś dla mojej Agatki.
Agata swego czasu obracała się w kręgach gitarowo, basowo, perkusyjnych, że się tak wyrażę. Teraz jest w Szwajcarii. Znalazłem dla Niej teledysk łączący wszystko w jakże piękną całość.
Panie i Panowie! Przed Wami zespół „Focus” z piosneką „Hocus Pocus”

http://www.youtube.com/watch?v=bpV5InLw52U

To tak a propos tego, że japońska sztuka jest dziwna.

Pozdrawiam

środa, 23 kwietnia 2008

23 Kwietnia

Drodzy czytelnicy!

Dziś był dzień bez nauki, ale za to pełen wrażeń.
Większość z dnia dzisiejszego minęła mi podczas czytania kochanych artykułów.
Na szczęście są też pozytywne wieści. Jak co środę (czyli już drugi raz) wybrałem się na zajęcia z naginaty. Było sympatycznie i ciekawie. Nauka idzie powoli, ale podejście dziewczyn (mistrzyń?) jest bardziej na sztukę niż na walkę. Cóż….bywa.
Okazało się, że jest jeszcze jedna dziewczyna w kole, o której nie wiedzieliśmy. Średnia wzrostu rodzimych członków klubu pozostaje jednak bez zmian i nadal oscyluje w okolicach 150-160. Naprawdę musimy we dwóch przekomicznie wyglądać. Ale to nie o to chodzi.
Potem chwila w kafejce. Przełamałem swoją wewnętrzną niechęć do chodzenia do doktora i wybrałem się w końcu do naszej przychodni zobaczyć, czy nie uszkodziłem się za bardzo podczas tych treningów tekwondo, bo coś mi kolano zaczęło dokuczać.
Okazało się na szczęście, że jedynie jedno ścięgno jest nieco nadwerężone. Jak troszkę odpocznę to powinno mi przejść. Korzystając z wizyty postanowiłem zobaczyć, czy coś się ruszyło w sprawie mojej nadwagi. Wyniki nieco mnie zaskoczyły, bo według sprytnej maszynki skurczyłem się o pół centymetra, ale za to przytyłem półtora kilo. Niby nie wróży to dobrze, ale ponadto ilość tłuszczu w organizmie spadła o dwa punkty procentowe z 28 do 25,9. Nie wiem jak oni to mierzą, no ale ok.
Potem była wycieczka do miasta na zakupy przed piątkową imprezą. Wygląda na to, że najbardziej europejskie danie jakie uda mi się zrobić tutaj z miejscowych składników to spaghetti. W dodatku bez sera żółtego, bo…. Nie ma tu sera żółtego. A przynajmniej jeszcze nigdy nie widziałem. Tylko taki „tostowy” w plasterkach.
I teraz najlepsza akcja z całego dnia.
Po zakupach czekając na autobus powrotny spotkałem znajomego azjatę.
Nie pamiętałem oczywiście skąd go znałem, no ale twarz jakaś znajoma. No i on też się uśmiechną więc razem czekamy na autobus. Coś tam gadamy, głupoty.
W pewnym momencie On mnie pyta skąd jestem. Więc odpowiadam, że z Polski.
A on na to, że zna jeszcze jednego studenta z Polski.
Ja pytam kogo.
A on: (fanfary)
Że takiego Maćka, co był razem z nim w niedzielę na wycieczce w kółkiem rowerowym.
No to mu powiedziałem, że to ja jestem, i że to ja z nim byłem na tym wyjeździe.
I tak oto poznałem kogoś, kto jeszcze gorzej niż ja kojarzy ludzi. Myślałem, że to niemożliwe.A jednak.

W kąciku kulturalnym dzisiaj znów Jacek Kaczmarski.
Generalnie nie przepadam za teledyskami robionymi do piosenek jakichkolwiek, których to mnóstwo można teraz znaleźć w Internecie. Jednak jedna, którą widziałem dziś zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Kolaż zdjęć dołączony jest do utworu „Kantyczka z lotu ptaka”. Jeżeli ktoś nie zna tego utworu myślę, że najpierw powinien poznać sam wiersz. Przesłuchać piosenkę pomyśleć, podyskutować jak jest z kim. A potem obejrzeć teledysk, gdyż narzuca on pewną interpretację i co za tym idzie nakłada pewne ramy na interpretację. To tak jakby najpierw obejrzeć film, a potem przeczytać książkę, której to ww. film jest ekranizacją. Osobiście bardzo tego nie lubię.
Więc jeżeli ktoś nie zna to zapraszam tutaj

http://pl.youtube.com/watch?v=uJ2rWqpTtTk&feature=related

A poniżej zamieszczam link do ww. Utworu

http://pl.youtube.com/watch?v=ujGKi1SSxes

Pozdrawiam!

wtorek, 22 kwietnia 2008

22 Kwietnia

Drodzy czytelnicy.

Praca na uniwersytecie Japońskim różni się zdecydowanie od nauki na uniwersytecie w Polsce. Różnic jest sporo. Można by chyba wymieniać w nieskończoność.
Jedna jednak jest dla mnie najbardziej widoczna.
Trzeba się uczyć. Niestety nie ma tej mitycznej sesji, jak u nas.
Także pracuję dzielnie.
Postanowiłem dziś troszkę poeksperymentować w dziedzinie produktów spożywczych.
Najpierw w stołówce postanowiłem w końcu zamówić coś innego niż kurczaka w cieście. (muszę jednak podkreślić, że tutejszy kurczak w cieście nie ma nic wspólnego z kurczakiem w cieście z polskich „Chińczyków”. Jeśli mam być szczery, to jako przeciętny student warszawski znam na pamięć menu azjatyckich restauracji. Co ciekawe, nie znalazłem dosłownie nic wspólnego pomiędzy naszymi daniami azjatyckimi a azjatyckimi daniami azjatyckimi). Chyba powoli wchodzę na taki poziom, w którym to dygresje stanowią 90% wypowiedzi, więc wracamy do początkowego wątku. Kto pamięta o czym było?
Ja nie pamiętałem, musiałem zerknąć na początek artykułu. No więc zamówiłem zupę.
W mojej opinii zupa ta słabo wypada nawet przy wifonach. A swego czasu byłem koneserem tych najpopularniejszych u nas zupek chińskich. Tak czy inaczej zupa była niedobra. Makaron był surowy (taki pękający) a sama „zupa” miała konsystencję krochmalu. Nigdy go nie jadłem, ale myślę, że tak właśnie musi smakować krochmal.
Także w wyniku braku satysfakcji zamówiłem kolejne danie tym razem o dziwo trafione.
Tym razem kurczak smażony w ostrym czymś.
W końcu też postanowiłem zrobić użytek z mojej nowo nabytej patelni.

Podaję przepis:
Gotujemy ryż, myjemy kapustę i siekamy na drobno, smażymy ją na oleju, kroimy marchewkę i dorzucamy do kapusty. Ugotowany ryż wrzucamy na patelnię, a następnie wyciskamy dość popularne tutaj „curry” w torebce do tegoż co jest w patelnie.
(jako dygresję powiem tylko, że u nas curry jest raczej znane jako proszek, tutaj jako gęsta ciecz). Smażymy jeszcze chwilkę i jemy.

Danie jak zawsze ma swoje plusy minusy

Plusy
-proste
-szybkie
-tanie
-pozwala pozbyć cię walających się od niewiadomo kiedy różnych rzeczy z lodówki

Minusy
-właściwie wada jest tylko jedna. Niedobre

Ale nie poddaję się.
Problem jest zasadniczy. Potrafię co nieco ugotować, ale wszystko z czego potrafię gotować jest tutaj nieosiągalne. Pomimo wszelkich przeciwności postanowiłem sobie w tym tygodniu zrobić kotleta z ziemniakami. I nic mnie nie powstrzyma. Udało mi się już wyszperać pierś z kurczaka, która jest tańsza niż biżuteria. Susze też chleb na bułkę tartą, gdyż jest to zupełna egzotyka w tym rejonie. Kupiłem tez kilka ziemniaków. (Ci którzy jeszcze nie widzą, niech wiedzą, że ziemniaki kupuje się tutaj na sztuki !!!! plus minus 1 PLN za sztukę).

Jutro dzień wolny od nauki, więc będę mógł odrobić zaległości. Poza tym naginata i zobaczymy co jeszcze.

Trzymajcie się w Ojczyźnie.

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

21 Kwietnia

Witam.

Dzisiaj niestety nie stało się nic nadzwyczajnego.
Szkoła jest tutaj bardzo absorbująca. Lektura kolejnych 40 stron materiałów i godzinny film wystarczająco zapełniły mi czas po opuszczeniu wykładów.
Miałem dzisiaj kartkówkę z alfabetu japońskiego. Niestety jednego krzaczka zapomniałem, ale cóż. Nie mogę zawsze być najlepszy : )
Żebyście nie czuli się zawiedzeni zamieszczam kącik humorystyczny.
Co uważniejsi obserwatorzy mojego bloga pewnie zauważyli już, że mój kontakt z wiadomościami z Ojczyzny ogranicza się do Basha i Joemonstera.
No ale jakoś muszę odreagować tych Japończyków.
Tak czy owak dziś coś dla Chłopców i coś dla dziewcząt.

Materiał kącika humorystycznego przeznaczony dla panów:
Wszyscy lubimy od czasu do czasu pograć w jakieś ciekawe gry komputerowe. W razie błędów zawsze czeka się na patche polepszające jakość rozgrywki.
Krążą plotki o nowym patchu do naszego świata. Szczegóły w linku:

http://www.joemonster.org/art/9073/Swiat-ver-1.1

Materiał kącika humorystycznego przeznaczony dla pań:
Właściwie to jest to hybryda humoru i edukacji. (pamiętamy! Bawiąc-uczyć). Tak czy inaczej lektura „Naszej klasy” zainspirowała mnie do zamieszczenia poniższego materiału. Coraz więcej moich koleżanek zmienia nazwiska, coraz więcej tez zamieszcza zdjęcia swych pięknych pociech. Jak wiadomo takie małe dzieciątko to piękna i urocza istota, ale też wielka odpowiedzialność. Dziś zamieszczamy obrazkową instrukcję dla kobiet w ciąży, obrazujący co zrobić, aby ciąża była przenoszona w sposób optymalny. Zapraszam.

http://www.joemonster.org/art/9075/Uzupelniony-poradnik-dla-kobiet-w-ciazy

No i to tyle. Nawet na tekwondo nie wysiedziałem do końca, bo coś mi kolana dokuczają.
Ale nic to. Żegnam więc i idę robić zadanko z japońskiego i przeczytać kolejny rozdział z historii Japonii.

Trzymajcie się ciepło.

niedziela, 20 kwietnia 2008

20 Kwietnia

Cały dzień z pedałami, czyli dlaczego boli mnie tyłek.

Już musiałem się tłumaczyć z antysemityzmu, więc chyba przyszedł czas na ksenofobię i nietolerancję mniejszości seksualnych. No ale od początku.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/WycieczkaNaZamek

Wybrałem się dziś na wycieczkę z kółkiem rowerowym. Wycieczka nie była jakaś super daleka bo 20 kilometrów w jedną stronę. Jednak dla mnie, kto dawno nie jeździł na rowerze było to zdecydowanie wyzwanie. Musze przyznać, że było warto. W sąsiedniej miejscowości mieściła się bowiem siedziba miejscowego pana feudalnego. Niestety, pomimo dogłębnych tłumaczeń pana z muzeum nie spamiętałem jak dane stanowisko się nazywało. Tak czy inaczej ktoś pomiędzy Szogunem a zwykłym samurajem. Siedziba w bardzo urokliwej okolicy, bo w ląd wrzyna się tutaj dość spora zatoka. Podczas odpływu pozostawia ogromny pas mułu, który od razu zasypywany jest falangami zbieraczy wszelkiej maści zbieraczy dziwnych rzeczy z morza. No ale wracając do zamku. Postaram się po krótce, choć wiecie, że o zamkach, mieczach itp. To mógłbym długo. Zamek jest bardzo dobrze zachowany z ogrodem a nawet starym Shintoistycznym cmentarzem. Wnętrze nie jest już zamieszkałe, gdyż zostało zaadoptowane na muzeum. Jest tam mnóstwo zbroi wszelkiej maści, jest kilka katan, a także pik itp. Co ciekawe jest tutaj mnóstwo wszelkiej maści sprzętów domowych jak miski, inne naczynia, przybory do pisania i tak dalej. Można nawet przymierzyć tandetne reprodukcje i zrobić sobie żałosne zdjęcie w podkoszulku, adidasach, wymienionym napierśniku, hełmie (czy raczej reprodukcji) i chorągiewce bojowej. Cóż, jakoś trzeba umilić czas napalonym turystom.

I pewnie myśleliście, że sobie nie zrobiłem tego zdjęcia.

BŁĄD!!!!
OCZYWIŚCIE, ŻE ZROBIŁEM. JEST TANIE I TANDETNE, ALE MNIE TO NIE OBCHODZI, MAM ZDJĘCIE W ZBROI SAMURAJA I TYLE.


Była też kolczuga z bardzo ciekawym splotem. Japończycy używali troszkę innego splotu kółek kolczugi jak Europejczycy. Zdjęcia też w galerii dla zainteresowanych. Na wyższych piętrach jest zbiór różnych nowszych pamiątek. Ale jakoś nie specjalnie się na nich skupiałem. Z góry widać za to siną dal (siną dal oceanu ma się rozumieć).

Potem było to na co czekałem najbardziej, czyli obiad. Była to taka tradycyjna restauracja z siedzeniem na ziemi. Na szczęście w menu było sporo zdjęć więc mogłem pokazać placem. Niestety przypomniało mi to jeden ze starych polskich dowcipów o restauracjach. Wie, że jest stary jak świat. Ale może właśnie dzięki temu ktoś go może nie pamiętać. I dla tego kogoś go przytaczam.

Wchodzi facet do restauracji. Przegląda menu. Woła w końcu kelnera i wywiązuje się taka rozmowa.
-To poproszę kotlet schabowy
-Wyszedł…
-A sznycel?
-Wyszedł…
-Pierogi?
-Wyszły…
-Naleśniki????
-Wyszły…
-To co nie wyszło?????
-…Interes nie wyszedł


HAHAHAHAHAHAHHAHAHAAHAHA

No dobra pośmialiśmy się to wracam do poważnych rzeczy.
W końcu udało mi się trafić w obrazek czegoś co było. Ale w sumie to nie wiedziałem co to było. Jak zwykle część z tej zagadki już nigdy nie znajdzie rozwiązania.
Rozpoznałem zupę. Było to coś jakby rosół w kolorze i konsystencji. Różnił go jedynie jeden szczegół od naszego rosołu: smak. Smakował bardzo dziwnie. Ale makaron był dobry. W ogóle to ten makaron był bardzo gruby. Kilka razy grubszy niż nasz. DO tego oczywiście miska ryżu, smażone krewetki. Bardzo dobre, ale nie tak dobre jak mój węgorzyk. Do tego jedna miseczka z ogórkiem i dziwnym lepiącym się czymś. Druga miseczka z dziwnym czymś i na deser galaretkowate dziwne coś z wisienką, która niestety tez okazała się nie być wisienką tylko nie wiadomo czym. (przypomina mi się kawał Kamila Marka o jeżyku, ale ze względu na nie konieczną cenzuralność ww. dowcipu go nie przytoczę. Zresztą nie lubię opowiadać czyiś dowcipów więc odsyłam do Kamila).

Potem jeszcze kolejny dom samuraja z przepięknym ogrodem i makietą jego włości.
Potem morderczy powrót. Podwieczorek i siedzę nad nauką. Jak zwykle artykulik. A jutro mam sprawdzian z pisania i czytania japońskich literek.

Zatem kończę ten przydługaśny artykuł.

Mam nadzieję, że spełniłem moje weekendowe obietnice.

Nieukontentowanych zachęcam do wyrażania swoich opinii i podsyłania podpowiedzi.

sobota, 19 kwietnia 2008

19 Kwietnia

Witam wszystkich bardzo serdecznie.

Zgodnie z zapowiedziami dzisiaj działo się dużo. Wszelkie dzisiejsze przypadki są do obejrzenia w galerii na stronie:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/OnsenDay

Od rana, czyli od 12 lataliśmy po wszystkich gorących źródłach w Beppu, które są zbyt gorące, aby się w nich kapać, ale z których stworzono inne atrakcje turystyczne. W sumie jest ich siedem. Niestety musieliśmy przez to opuścić imprezę kulturalną na naszym uniwersytecie. Prawdę mówiąc poszliśmy nawet zobaczyć co się dzieje. Akurat na scenie występowała grupa wokalna z międzynarodowym hitem „mały zuszku klaśnij rączkami” czyli „If You are happy and You know it clap Your hands”. Doszliśmy do wniosku, że to jednak zbyt skomplikowane dla nas. Tak więc poszliśmy na Onseny.

Pierwszy był onsenem rybnym. To znaczy było oczywiście gorące źródło, około 90 stopni Celsjusza. A poza tym było kilka budynków z różnymi akwariami. Były między innymi piranie i inne dziwne ryby. Tych innych jednak nie zidentyfikowaliśmy, bo nie wiedzieć czemu tylko piranie nie były opisane wyłącznie po angielsku. Były też zakonserwowane ciała jakiejś wielkiej ryby. Nie wiem co to za ryba, ale są zdjęcia w galerii więc zapraszam. Może ktoś podpowie.

Potem był onsen krokodylowy. Tutaj każdy komentarz wysiada przy zdjęciach, więc odsyłam do galerii. Po drodze minęliśmy muzeum seksu. Ale nie byliśmy w środku. Tylko zrobiliśmy sobie zdjęcia przy wejściu.

Następnie był onsen pitny. Najlepsze jest to, że nie trzeba jechać do Japonii, żeby napić się wody z oryginalnego źródła. Źródło „Tytus” z Rymanowa Zdroju koło Sanoka smakuje dokładnie tak samo. Co było za to ciekawe, to ławeczki. Jest tam takie miejsce do odpoczynku. Siada się na ławce, ściąga buty i wkłada nogi do gorącego baseniku, który jest pod nogami. Ze względu na ograniczoność czasu nie bawiliśmy się w to, ale wyglądało ciekawie.

Onsen-ZOO bardzo nas przygnębił. Zwierzęta były trzymane w warunkach makabrycznych. Było widać na ich twarzach smutek. Niektóre było widać, że są chore. Generalnie paw miał większą klatkę niż słoń. Bardzo przykre.

Po tym niemiłym doświadczeniu udaliśmy się do onsenu jajecznego. Jego specjalnością jest gotowanie jajek. I mają tam taki specjalny pudding (budyń z tego przygotowywany). Więc kupiliśmy sobie po jednym. Niestety był obrzydliwy. Prawdę mówiąc był tak wstrętny, że zabrało nam się na oddanie. No ale jakoś się powstrzymaliśmy.

Mądrości na dziś:
1. „nie jedz budyniu robionego z jajek gotowanych w gorącym gejzerze siarkowym w Japonii”
2. „jak chcesz z przyjaciółmi spróbować lokalnego specyfiku, to nie kupujcie wszyscy, tylko kupcie jeden i sprawdźcie, czy warto”

Zadośćuczynieniem Było to, że w tym nieszczęsnym onsenie jest piękny ogród palmowy, który w galerii tez można obejrzeć.

Potem był onsen błotny. Czyli gorące źródła bulgoczącego błota. Ciekawe
Potem był tzw. Onsen-piekło gdyż jest cały czerwony, dymi i jest gorący.

W końcu Onsen-gejzer strzelający słupem wrzątku na imponująca wysokość 4 metrów z poziomu 3 metrów pod ziemią. No ale zawsze coś.

Tak upłynął nam poranek i dzień onsenu. Zmęczeni i głodni ruszyliśmy do miasta w celach konsumpcji. Znajoma Christyny (tej małej czarnej) zaprowadziła nas do sushi baru. Bar ten był dla mnie wielkim zaskoczeniem. Otóż przez całą knajpę jedzie sobie po prostu taśmociąg. A na tym taśmociągu jadą sobie różne potrawy. Jak się nam co podoba, to cap. Porcje takie niewielkie no ale płaci się od talerza 2 PLN. Więc nie ma co wybrzydzać. Naprawdę niedrogo. W lokalu o naprawdę porządnym standardzie zjadłem 6 dań i zapłaciłem 12 PLN. I naprawdę się najadłem. W Polsce tak nie ma. Części potraw do teraz nie udało się zidentyfikować. Część do obejrzenia w galerii. Najciekawsze, po raz pierwszy w życiu spróbowałem węgorza. Od dziś mój poduszkowiec zawsze już będzie pełen węgorzy. Są naprawdę przepyszne.

Teraz powoli idę spać, bo jutro wycieczka na zamek

Pozdrawiam wszystkich

piątek, 18 kwietnia 2008

18 Kwietnia

Weekend!!!

Wreszcie. Cóż nie było lekko się przestawić na naukę po 2 miesiącach wakacji.
Szczególnie, że w Polsce to raczej się uczy dopiero w sesji. No ale to tylko 4 miesiące. Damy radę.
Na tekwondo się dzisiaj nie wybrałem, bo troszkę się przeziębiłem, więc odbudowuję organizm. Jutro jak się wyleczę to pójdę zobaczyć jak pracuje kółko futbolu amerykańskiego.
Powinno być ciekawie. No a wieczorem jak wspominałem idziemy jutro na karaoke.
No ale teraz o najciekawszym przypadku dnia dzisiejszego.
Idę sobie grzecznie na uczelnię, a koło mnie jakieś dziewczę pochodzenia nie-azjatyckiego. W pewnym momencie odzywa się do mnie ni stąd ni zowąd. Niestety nie zrozumiałem jak to tutaj często bywa ani słowa. Poprosiłem więc grzecznie po angielsku, o powtórzenie pytania. Więc dziewczę do mnie najczystszą polszczyzną „Cześć jestem Zuzia, a Ty jesteś Maciek, tak?” Tu nastąpiła chwila ciszy. Spodziewałem się każdego dziwnego języka od Nowej Zelandii po Hiszpanię, ale nie przyszło mi do głowy, że ktoś może tutaj mówić po polsku. Także troszkę się wygłupiłem. Dziewczyna też się skonfundowała, bo musiałem wyglądać jakbym nic nie rozumiał. Wkrótce jednak się otrząsnąłem. Okazało się, że Zuzia jest Angielką ale z „Matki Polski”. A mówi po polsku naprawdę świetnie. Także byłem bardzo, bardzo szczęśliwy, że w końcu mogłem z kimś porozmawiać po ludzku. Śmieszna jest też kwestia tego, jak mnie rozpoznała. Jak opisywałem jakiś czas temu pożyczam od czasu do czasu gitarę od pewnego Japończyka. Wychodzę wtedy za akademik, żeby nikogo nie straszyć. Okazało się jednak, że zbyt się wczuwam, bo słychać mnie dzięki temu, że wyszedłem nie tylko na moim piętrze, ale także w kilku sąsiednich budynkach :/
Także Zuzia, która mieszka 2 budynki dalej słyszała mnie i widziała jak „śpiewam” po polsku. I tak się poznaliśmy. Bardzo się cieszę.
No, i na dzisiaj to tyle, bo w szkole byłem cały dzień. Jutro będzie raczej ciekawie.

W kąciku satyrycznym dzisiaj o mitologii.
Czytałem ostatnio artykuł o tym co myślał sobie Odyseusz podczas gdy wracał do domu po wojnie trojańskiej. Kto coś kojarzy wie, że zeszło mu bardzo długo, bo 10 lat.
Poniżej zamieszczam 10 moich zdaniem najlepszych propozycji w kolejności od 10 miejsca do pierwszego.

10 Ech, a mówiła: "nie wykupuj rejsu tanimi liniami!"...

9 Czy wyłączyłem żelazko?

8. Boska Klątwa sprawiła, że tak długo mnie nie było - o właśnie, tak powiem żonie.

7. Powiem, że byłem w kafejce internetowej i chciałem załogować się na naszej klasie. Trochę to trwało...

6. Mam nadzieję, że mi kwiatki podlewali.

5. Więcej nie palę tego gówna!!!!

4. - E tam! Już od czasu zwycięstwa nad Troją, Odys cały czas myślał n.t "no i co ja jej teraz powiem?". Myśl ta nie opuszczała go przez cały czas, jakże (być może właśnie przez to) długotrwałej podróży do Itaki! Zmęczony, wreszcie wpadł na rozwiązanie: Wiem! Powiem "Kochanie"! A potem będę IMPROWIZOWAŁ! I tak oto powstała Iliada i Odyseja

3. - Zaraz po wojnie: Odys - No to najgorsze mam już za sobą... Posejdon - A żebyś się k***a nie zdziwił!

2. Ciekawe czy w "Modzie na sukces" się coś zmieniło...

1. Jeszcze dwa lata i zapytam o drogę...

Ititakimas

czwartek, 17 kwietnia 2008

17 Kwietnia

Dziś będzie krótko.
Dzień zleciał mi na nauce niestety.
Okazuje się, że tutejszy system edukacji naprawdę wymaga sporej wytrzymałości fizycznej i psychicznej. Dziwi mnie tylko jedna rzecz. Wczoraj czytałem artykuły i oglądałem film na wykład, na którym dziś obejrzeliśmy znowu kawałek tego filmu i czytaliśmy kawałków przeczytanych już artykułów. Mam nadzieję, że się to zmieni, bo taki system nie specjalnie stymuluje jakiekolwiek myślenie.
Z japońskim idziemy do przodu. Potrafię już zadawać pytania zamknięte.
Obiecuję wszystkim wiernym czytaczom, że już od jutra zaczną pojawiać się ciekawe informacje i fotografie. Już informuję dlaczego.
Dziś odbyło się spotkanie piętra naszego. Było to w sprawie takiego nazwijmy to „święta szkoły”, które to ma się odbyć za kilka miesięcy. Tak czy inaczej każde piętro akademika ma przygotować jedno z trzech:

Przedstawienie
Ugotować coś
zrobić cokolwiek innego

Nie rozumiem takiego podziału, ale cóż. Wygląda na to, że przedstawienie i gotowanie nie są czymś. Powstaje zatem pytanie czym są?

No, ale bez filozofii. Doszedłem do wniosku, że przeprowadzę mały sabotaż i zacznę promować zrobienie przedstawienia. Tak dla żartu. No i dziś było tajne głosowanie i przedstawienie wygrało stosunkiem głosów 3:2 z gotowaniem. Cokolwiek innego miało 1 głos a 3 głosy były nieważne. (nie jest tak proste na kartce napisać 1,2 lub 3)
Tak czy inaczej robimy przedstawienie i myślę, że wszelkie przygotowania do tej nieszczęsnej inscenizacji nie wiadomo czego będą szeroko omawiane na łamach tej strony.
Kolejne wydarzenia zwiastujące pojawienie się nowych ciekawych informacji i zdjęć to:
1. moje (chyba mogę już tak mówić) kółko tekwondo przygotowuje jakiś pokaz gdzieśtam pocośtam. Także też przygotowujemy przedstawienie, a co najśmieszniejsze, chcą, żeby każdy kto chodzi brał w nim udział, także będzie śmiesznie. Ale pomyślałem sobie, że nikt mnie tu nie zna więc co mi tam. Jak mawia często Sasek „Jak coś komuś coś to tak, a jak nie to pffff”.
2. Postanowiliśmy z drużyną Europa poznać nocne życie miasta Beppu, więc w sobotę idziemy na karaoke
3. W niedzielę jadę z kółkiem rowerowym na wycieczkę do ZAMKU!!! Co prawda nie wiem co to za zamek, ani gdzie jest, ani w ogóle o co chodzi. Ale jak ktoś powiedział „zamek” to już nie zadawałem dalszych pytań.

Także zapraszam wszystkich już jutro i pojutrze i przez wszystkie kolejne dni, aż Wam się znudzi.
Przez weekend postaram się dorzucić też kilka ciekawych zdjęć z Usuki.

I dziękuję wszystkim za uwagę na stronie. Liczba odwiedzin przechodzi moje wszelkie oczekiwania. Naprawdę dużo to dla mnie znaczy. W tak odległej krainie ciągle się wzruszam, że kogokolwiek interesuje co u mnie słychać. Najbardziej bałem się tego, że pojadę i będzie tak jakby mnie nie było. A tu proszę. Pamiętacie mnie J
Dziękuję

A w dzisiejszym kąciku kulturalnym rzeźba w wacikach

http://www.joemonster.org/art/9057/Co-mozna-zrobic-z-waty

DOZO

(ostatecznie nie wyszło tak krótko jak myślałem)

środa, 16 kwietnia 2008

16 Kwietnia

Dziś dzień bez zajęć. (teoretycznie)

Niestety pomimo braku wykładów nie obeszło się bez nauki. Nie tutaj takie numery. Ale o tym później. Najpierw udało mi się wybrać w końcu wybrać na kółko „naginaty”. Okazało się ono być bardzo małym kółkiem. Chcąc nie chcąc zabawiłem się z czytelnikiem w małą gierkę słowną. Już wyjaśniam. Z jednej strony kółko jest małe, gdyż należy do niego dwie osoby, z drugiej zaś można powiedzieć, że kółko jest małe, bo średnia wzrostu waha się gdzieś w okolicach metr pięćdziesiąt. Także było śmiesznie, bo przyszły dwie nowe osoby. Poza mną jeszcze taki mój kolega z Indonezji o posturze zbliżonej do mojej. Ach, zapomniałem wspomnieć, że w te dwie osoby w kółku to dziewczyny. Więc my dwaj instruowani przez skrzaty musieliśmy wyglądać naprawdę śmiesznie. Tak czy owak jest to sport bardzo ciekawy. Myślę, że każdy chłopiec za młodu uwielbiał się bić patykami. Teraz można się pobawić naprawdę sporym kijem. Co ciekawe nasze treningowe naginaty są zbudowane w specjalny sposób tak, że jak się nimi szybko macha to świszczą. Jako, że trening jest tylko raz w tygodniu, to pewnie się jeszcze tam wybiorę.
Potem było kolejne szkolenie. Tym razem z korzystania z siłowni i sali gimnastycznej. Co ciekawe nie było wykładu jak zawsze tylko puszczono nam film. Generalnie film był dziwny i dość niezrozumiały, bo wyjaśnione zostały tam wszystkie rodzaje ćwiczeń jakie można robić na siłowni w 20 minut. Myślę, że i tak nikt z tego nic nie zapamiętał, a jak ktoś chce ćwiczyć to i tak powinien kogoś, kto się na tym zna spytać. No ale nie mnie to oceniać. Zapraszam do obejrzenia reprodukcji filmu.

http://pl.youtube.com/watch?v=S8A78c0XepQ

Cała reszta dnia przeszła mi na nauce. Cóż, do przeczytania miałem przeszło 30 stron artykułów wszelkiej maści i godzinny dokument do obejrzenia. Co ciekawe jeden z nich był autorstwa profesora UW Zygmunta Baumana (czy to jest polskie nazwisko?). Tak czy inaczej artykuł ów był kompletnie chaotyczny i niezrozumiały. Pan profesor zdaje się lubuje we wstawianiu mnóstwa słów obcego pochodzenia (z niemieckiego, łaciny a nawet hiszpańskiego). Bez ich wytłumaczenia w żaden sposób, więc trzeba się odwoływać do wszelkiej maści słowników. Wyrazy współczucia dla wszystkich czytelników, którzy się z panem profesorem zetknęli.
Jutro znów japoński no i zobaczymy, czy był sens czytać to wszystko.

A, i jeszcze jedna rzecz. Pochwalę się, że przeprowadziłem wczoraj rozmowę z pewną panią z Japonii. Cała rozmowa odbyła się w języku japońskim.
Otóż jadłem sobie kanapkę jako drugie śniadanie w szkole. Podeszła jakaś starsza japońska pani i zaczęła do mnie mówić w swym rodzimym języku.
Ja grzecznie się uśmiechnąłem i odpowiedziałem „wakarimasen”, czyli „nie rozumiem”.
Pani odwzajemniła mój uśmiech i sobie poszła. Cieszę się, że już po 2 dniach nauki potrafię się porozumiewać w podstawowych sprawach w Tubylcami. Szkoda, że nigdy nie dowiem się o co Jej chodziło.

DOZO

wtorek, 15 kwietnia 2008

15 kwietnia

Sukcesy i Porażki.

Dzisiejszy dzień jak wiele innych obfitował w przeciwności. W odróżnieniu jednak od pozostałych te dzisiejsze w większości wynikały z moich działań. No i po kolei.

Na początku kolejna lekcja z Japońskiego. Dziś było nas już tylko 12. Język ten jest dość osobliwy. Już na drugich zajęciach rozpoznałem jego zady i walety. Dużym plusem jest bardzo logiczna gramatyka, przynajmniej w tym zakresie, który do tej pory poznałem. (czyli niewiele, bo tworzenie nazw państw i języków oraz zdania z zaimkiem dzierżawczym). Z drugiej jednak strony słownictwo jest niesamowicie trudne, gdyż słowa te nie są podobne do niczego do czego dałoby się to porównać. Pracy jest bardzo bardzo dużo. Ale jestem dobrej myśli. Wybranie się na kurs japońskiego uznaję zatem za SUKCES.

Pierwszą PORAŻKĄ w dniu dzisiejszym był fakt, że mój arcydiabelski plan przejścia po ciekawych mało wymagających przedmiotach spełzł na panewce. Co prawda wyszukałem te z najkrótszą bibliografią, ale to nie wystarczyło. Co prawda do dwóch przedmiotów nie ma w ogóle lektury jako takiej to jest Antropologia kultury i Socjologia międzynarodowa ( a może antropologia międzynarodowa i socjologia kultury?). Tak czy inaczej na każde z dwóch zajęć w tygodniu z każdego z tych przedmiotów trzeba przeczytać artykuł (do 20 stron) i obejrzeć godzinny film. Kolejny przedmiot to historia Japonii. Przedmiot zapowiada się ciekawie, chociaż jest jeden mankament. (Pani nie umieć dobrze angielskim, ale chcieć bardzo uczyć jej uczeń z cała świata). Więc odbiór jest nieco ograniczony. To czego nie uda nam się zrozumieć z wykładu nadrabiamy obowiązkową lekturą książki na zadany temat już przed wykładem. (10-15 stron dwa razy w tygodniu). Daje to w sumie niebagatelną ilość około 100 stron tekstu naukowego tygodniowo. Całe szczęście, bo już się bałem, że będę miał czas wolny. Nie bez przyczyny wyraz Karoshi pochodzi właśnie z japońskiego. (Wyraz ten można rozumieć jako śmierć z przepracowania, choć mi to chyba nie grozi).

Największym SUKCES dnia dzisiejszego wiąże się nierozerwalnie z największą dzisiejszą PORAŻKĄ. Na treningu te-kwon-do w dniu dzisiejszym po raz pierwszy w życiu usiadłem w siadzie płotkarskim (czy plotkarskim?, nie wiem) tak czy inaczej to co od czasów podstawówki było moją największą zmorą dziś w końcu okazało się nie być mityczną górą Syzyfa. Niestety intensywny trening wiąże się z delikatnym naciągnięciem jednego mięśnia w nodze. Niestety nie wiem co to za miesień, bo się na tym nie znam, ale chyba w piątek sobie odpocznę. Jutro raczej nie, bo oto nadchodzi pierwszy trening naginaty. Na szczęście tam używa się innych mięśni wić nie powinno się nic dziać, jak się działo, to się będziemy oszczędzać.

A teraz dla wszystkich wytrwałych kącik edukacyjny.

Na dzisiejszych zajęciach z Antropologii Kultury (nazwijmy tak roboczo ten przedmiot). Omawialiśmy obraz. Co mnie zaskoczyło, że znalem ten obraz.

http://mops.uci.agh.edu.pl/~pelc/ambasadorowie.jpg

Niektórzy pewnie wiedzą skąd. Tym, którzy nie wiedzą tłumaczę, że Jacek Kaczmarski napisał piosenkę będącą interpretacją tego obrazu. Ciekawostką jest fakt, że mnóstwo na nim rekwizytów, z których każdy opowiada nijako odrębną historię, a całość składa się na obraz wielkich przemian jakie nastąpiły po nastąpieniu renesansu.
Najbardziej interesująca jest dziwna plama na podłodze. Obraz powstał w 1533 roku, ale dopiero w XX wieku udało się historykom odkryć, co to za plama. Okazało się, że gdy patrzyło się pod odpowiednim kątem (zupełnie z boku i nieco od dołu) można było zobaczyć, że to ludzka czaszka.

Wszystkich zainteresowanych tym niezwykłym zjawiskiem zapraszam do lektury ciekawego artykułu.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Ambasadorowie

Zaciekawionych zapraszam również do posłuchania:

http://gottwald.wrzuta.pl/audio/jbbKfEjrZu/jacek_kaczmarsk_-_ambasadorowie


http://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze_alfabetycznie/kaczmarskiego/a/ambasadorowie.php

Dziękuję za uwagę.

Sajonara

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

14 Kwietnia

Drodzy czytelnicy!
Dzisiejszy dzień obfitował w ciekawe doświadczenia. W końcu rozpocząłem naukę.
Zgodnie ze sprawdzonym wczoraj grafikiem ruszyłem na pierwsze zajęcia. Zgodnie z tym co sprawdziłem zajęcia zaczynają się o 13. Ci co mnie znają ze studiów wiedzą, że okazało się, że sprawdziłem nie tę tabelkę co trzeba i na pierwsze zajęcia spóźniłem się pół godziny. Ale były to tylko zajęcia organizacyjne z „Socjologii międzynarodowej” (czy coś) i pan profesor tyko opowiedział dzień po dniu co będziemy robić. Zapowiada się ciekawie, bo będziemy oglądać różne filmy o globalizacji itp.
Potem, po zweryfikowaniu godzin zajęć ruszyłem na Japoński.

http://pl.youtube.com/watch?v=Q3iAqxNpQ-A

Przyszło nas 19 osób więc dość sporo. Ale część osób jest na wyższym poziomie niż nasz (czyli żaden), więc mają się przenieść. Zostanie nas zatem około 14. Najlepsze jest to, że z tych 19 nie znałem trzech. Reszta to sami znajomi. Pani przedstawiła nam grafik zajęć. Zdaje się, że będzie to ciężki okres w moim życiu. Wszystkim studentom SGH przytaczam lekcje języka niemieckiego. Moją panią można przyrównać do Pani Rak, no może poza wiekiem i uśmiechem. Tak czy inaczej Pani Takao Mariko jest wymagająca. Mam już pierwsze zadanie domowe, ale na razie ćwiczymy literki więc nie jest tak źle.

Odnośnie kursu mam tylko jedną refleksję. Wiedziałem, że wiele prawd europejskich nie jest prawdami azjatyckimi. Dziś okazało się, że nawet niektóre fundamentalne prawdy tutaj nie działają. Chodzi o regułę prawną znaną już za czasów rzymskich czyli Lex Retro Non Agit. (Prawo nie działa wstecz). Otóż w Japonii prawo działa wstecz! Jeżeli podczas sprawdzianu kogoś przyłapie się na ściąganiu dostaję pałę na koniec roku z danego przedmiotu. (To nie jest jeszcze szokujące). Szokujące jest to, że dostaje się też pały ze wszystkich innych przedmiotów. Nawet jeżeli miało się z nich piątki, to się je skreśla i wstawia pały.

Jutro kolejne ciekawe przedmioty. HIstoria Japonii no i oczywiście Japoński.

Spotkałem też dziś Bryzejdę, koleżankę z Meksyku, była na wycieczce w Hiroszimie. Pokazała mi zdjęcia i opowiedziała co nieco. Postaram się tam wybrać w wolnym czasie, gdyż robi to wrażenie. Spotkała nawet w parku jedną z osób, które przeżyły wybuch.

No ale to tylko taka mała dygresja.

A teraz mądrość na dziś.

Jak zjadłeś syty obiad to nie idź na trening te-kwon-do, chyba, że się śmierci nie boisz.
DOZO

niedziela, 13 kwietnia 2008

13 Kwietnia

Kości zostały rzucone.
Jutro zaczynamy naukę. Póki co spokojnie 2 przedmioty. Międzynarodowa socjologia (w wolnym tłumaczeniu) oraz japoński. Ci, którzy mnie znają ze szkoły wiedzą, że dzień dzisiejszy spędziłem na sprawdzeniu na jakie to przedmioty właściwie się zapisałem. Największy problem sprawiło mi dowiedzenie się, w jakich salach i godzinach się one odbywają. Na szczęście w końcu udało mi się ustalić wszystko łącznie z nazwiskami wykładowców. Jutro też mam ostatnie spotkanie ze wstępu do japońskiego, więc trzeba było sobie nieco powtórzyć krzaczki. Mam nadzieję, że się uda przejść przez to w miarę bezboleśnie. Pogoda niestety nie dopisała dziś, więc wszyscy siedzieli w akademiku. Większość dochodziła do siebie po wczorajszym wypadzie do miasta. Ja sporo czasu spędziłem na przygotowywaniu posiłków. Ale zaczyna mi to na nowo sprawiać frajdę. Dawno nie gotowałem akademikowo. Wieczorem spotkałem się z koleżankami z Europy na obiado-kolacji w kafeterii. Powymienialiśmy poglądy odnośnie różnych przedmiotów i naszych oczekiwań odnośnie wykładów. Dostałem od Nich też Ich zdjęcia z naszych wycieczek, więc niebawem pojawi się aktualizacja.
Wszystkich dzisiejszych czytelników przepraszam za dzisiejszy brak niesamowitych przygód.
Jedynie najadłem się dziś wstydu. A to dlatego, że po obiado-kolacji dziewczyny przyszły do mnie na chwilę po moje zdjęcia. No i się zaczęło. Okazało się bowiem, że One mają widoki z okien na naturę. A ja mam widok na drugi blok. Strasznie Im się spodobało to, że widać stąd co robią ludzie w swoich pokojach. Także chyba z pół godziny obgadywały wszystkich po kolei. W końcu (co było do przewidzenia) ktoś zauważył co się dzieje, więc wychylił się przez okno i pyta, czy mamy jakiś problem. (Właściwie, to dziewczyny, bo ja przegrywałem zdjęcia, a podglądactwo tak średnio mnie interesuje). Tak czy inaczej w momencie, gdy krzyknął dziewczyny :

a) schowały się za zasłoną
b) schowały się za ścianą
c) rzuciły się na ziemię

Także ich nie było widać, a mnie ze zdumioną twarzą owszem.
A, że nie chciałem ignorować biedaka, to musiałem się tłumaczyć. Mam nadzieję, że mnie nie zapamiętał.

W kąciku edukacyjnym dziś przepis na sałatkę z tuńczyka, sałaty i pomidora.

Składniki: pomidor, sałata, puszka tuńczyka, ząbek czosnku

Kroimy pomidora, kroimy 2-3 liście sałaty, dodajemy tuńczyka i posiekany czosnek.

Polecam.

A tak w ogóle to w końcu znalazłem normalną szynkę w sklepie. Wykosztowałem się, ale było warto. Po tylu dniach jedzenia dziwnych rzeczy kanapka z masłem i szynką smakuje niczym ambrozja.
Poza tym dziś jedne Chińczyk smażył chleb wcześniej maczany w jajku. Czuję się dumny.
Jadłem też ostatnio bardzo dobrą japońską potrawę. Nijakie „otonomijaki”.
Gdy tylko zdobędę przepis zamieszczę go tutaj.

Trzymajcie się Rodacy!

sobota, 12 kwietnia 2008

12 Kwietnia

Relaks.
Jako, że cały miniony tydzień obfitował w wszelkiej maści przeżycia i przygodny to dzisiejszy dzień postanowiłem spędzić na odpoczynku.
Już o świcie (13.30! chyba potrzebny mi był wolny dzień) zjadłem zdrowe odchudzające śniadanie w postaci sałatki z tuńczyka. Tuńczyka tu sprzedają w puszkach. Ciekawostką jest to, że puszki są pakowane co najmniej po 4. W tym przejawia się pewna megalomania. Przejawem minimalizmu jest za to fakt, że te puszki są nieco mniejsze niż nasze puszki na pastę do butów. Prosty rachunek uzmysławia nam, że takie 4 puszki to niewiele więcej niż jedna „nasza” puszka tuńczyka. Potem trochę pospacerowałem.
Udało mi się też pożyczyć gitarę, więc popracowałem troszkę nad repertuarem. Jednak minie jeszcze sporo czasu zanim zmierzę się z „Epitafium dla Wysockiego” aby nadać mu taką formę jaką to bym mu chciał nadać (utworowi, nie Wysockiemu).
Z gitarą zeszło mi sporo czasu. Poza tym tylko zdrowa kolacyjka, spacerek. No i kończę już „Bezsenność”. Jest to pierwsza książka z tego gatunku jaką czytam. Chyba następnych nie będzie. Owszem jest ciekawa, ale to jednak nie moje klimaty. Gdyby ktoś był zainteresowany to jak wrócę chętnie odstąpię.
Książkę czytałem wieczorkiem na naszym boisku, kiedy to rozległ się ryk syren. Przyznam się (choć nie ma się czym chwalić), że miałem nadzieję w końcu doświadczyć trzęsienia ziemi, i że to są syreny ostrzegawcze. Niestety okazało się, że to nie trzęsienie ziemi. Oczom mym ukazał się za to słup dymu gdzieś z przedmieści miasta. Coś się poważnie paliło, ale widziałem też sporo jednostek gaśniczych, więc mam nadzieję, że nic złego się nie stało.
Zapraszam wszystkich żądnych doznań wizualnych do najnowszej galerii.
Tam przede wszystkim fotoreportaż z naszej wyprawy do Usuki (przypominam, że to nazwa miejscowości). A w reportażu: spożywcze impresje pewnego Amerykanina, Przyczajony Tygrys i trójka Europejczyków, Dziwne Japońskie ogłoszenia (nagroda za zrozumienie), Bohaterowie Mortal Kombat (Sub-Zero) we własnej osobie no i wycieczka. Myślę, że ta ostatnia szczególnie zainteresuje moich przyjaciół z Bractwa.
Zapraszam do Naocznej lektury.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/USUKIIInne

No i chciałem serdecznie podziękować za zainteresowanie stroną. Wczoraj (niespełna dobę temu) zamieściłem z ciekawości licznik odwiedzin. Spodziewałem się szczerze około 10 wejść. No może 15. A dziś …40 odwiedzin. Jestem w szoku. Bardzo, bardzo dziękuję Wam wszystkim. Wiem, że mam dla kogo pisać. (Bo myślę, że jednak są to wejścia trafione, a nie zbłąkane wejścia osób, które zaraz wyszły nie czytając czegokolwiek).
Tak czy inaczej dla tych wszystkich postaram się, aby blog był ciągle ciekawy i w miarę możliwości aktualny. Zapraszam do komentowania i chętnie przyjmę wszelkie sugestie.
Do zobaczenia wkrótce.
Dziękuję

piątek, 11 kwietnia 2008

11 Kwietnia

USUKI

Nie bójcie się. Nie odwiedziłem żadnej towarzyskiej pani. Usuki to nazwa miejscowości, którą dziś zwiedzałem.
Pobudka o 7, szybkie śniadanie i sprint pod drugi akademik na umówioną 7.35.
Zdążyłem, ale 2 dziewczyny zaspały. Cóż, zdarza się. O 8.20 Już byliśmy w drodze. Skład skądś już znany: Joanna z Finlandii, Christina z Austrii x2 + ja.
Po kolejnej lekcji pantomimy udało nam się dostać bilety na odpowiedni pociąg.
Już po drodze duże wrażenie robił sam krajobraz sprawiający wrażenie o wiele bardziej zadbanego niż ten okolicach Beppu. Wszystko było jakieś takie ładne, przycięte, równe.
W powietrzu latały ptaki (chyba jastrzębie) kwiatki kwitły, generalnie pięknie. Przywitała nas mała mieścinka, z pozoru niepozorna. Wynajętą taksówką (w 4 bardziej opłaca się jeździć taryfą) pojechaliśmy do miejsca opodal miasta znanego z dziesiątków posągów Buddy wszelkiej maści. Niektóre miały po 5 metrów wysokości, niektóre kolorowe, niektóre znów dawno już zapomniały lata swojej świetności. Tak czy inaczej wszystkie razem, wraz z piękną aurą, bambusowym lasem, brakiem jakichkolwiek ludzi poza nami tworzyły klimat iście mistyczny (pozdrowienia dla Pana Jerzego). Powstało sporo zdjęć, które musze troszkę posegregować i jutro powinny być już dostępne. (moje jutro)
Po tym jakże miłym wstępie udaliśmy się do miasteczka. W miasteczku według mapy turystycznej należało odwiedzić cztery miejsca: uliczkę handlową, uliczkę historyczną, stary zamek i do samuraja.
Jako, że byłem w mniejszości płciowej najpierw poszliśmy na uliczkę handlową. Poszło o dziwo całkiem sprawnie, a nawet to dziewczyny musiały czekać na mnie, bo na ulicy sporo było antykwariatów z różnymi ciekawymi eksponatami. Tak czy inaczej na końcu uliczki trafiliśmy na supermarket i postanowiliśmy się posilić. Dziewczyny kupił sobie po paczce suszi. Ja kupiłem sobie 3 rzeczy, których widok najmniej mi mówił. W pierwszej rozpoznałem tylko ryż reszta pozostaje zagadką. W drugiej niestety nic nie rozpoznałem. W trzeciej gdzieniegdzie pojawiało się coś, co chyba można nazwać cebulą, chociaż głowy nie dam. Tak czy inaczej zagadka mojego obiadu pozostaje nierozwiązana do teraz.
No ale do ciekawych rzeczy. Dotarliśmy do uliczki historycznej co uczyniło ten dzień najpiękniejszym dniem ze wszystkich moich dotychczasowych dni w Japonii. Wąska uliczka pomiędzy dwoma rzędami przepięknych pagód zrobiła na mnie jak na razie największe wrażenie. (Dziś tak w ogóle zrobiłem 3 razy tyle zdjęć niż przez cały dotychczasowy pobyt w Japonii). Była również przepiękna świątynia z wielkim dzwonem i miły turysta z Tokio. (Poza nami to jedyny turysta jakiego spotkaliśmy przez cały dzień). Potem był zamek. Co prawda po zamku jako takim niewiele zostało, ale jest przepiękne wzgórze i niektóre zabudowania. Mi najbardziej podobała się brama. Są też cząstki fosy i oczywiście najważniejsze murów obronnych.
Tak po zamku doszliśmy do najważniejszego elementu dnia dzisiejszego.
Dom Samuraja!!!!
Najprawdziwszy oryginalny dom, w którym mieszkała sobie pewna rodzina samurajów (Marumo). Przepiękny, prześliczny w każdym detalu. Miękka mata na podłodze, cisza spokój. Ogród uporządkowany pod każdym względem. Pełne wyposażenie, meble, zastawa. Wszystko!
A najlepsze, że nikt tego nie pilnował. Po prostu schodziło się z drogi, szło kawałeczek chodnikiem i wchodziło się do domu. Byliśmy tam dobra godzinę przez nikogo nie niepokojeni. Doprawdy można było się odprężyć i napajać się śpiewem ptaków jakże odmiennym od wrzasku wściekłych japońskich nastolatek drących się na co dzień w akademiku. Udało nam się nabrać sił do powrotu.
Podczas oczekiwania na pociąg zauważyliśmy ciekawy przypadek. Pewien pan polewał asfalt wodą. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że jak przyjechaliśmy 6 godzin wcześniej to też to robił. A był to zupełnie poboczny fragment asfaltu, nawet już nie droga. Nie wiemy doprawdy po co to robił, ale chyba rozwiązaliśmy cud niskiego bezrobocia w Japonii. Potem śpiący powrót pociągiem. Zdrowe (odchudzające, przypominam poprzednie wpisy) zakupy i do akademika. I Tu tylko parę słów ze znajomymi i idziemy spać.
Na koniec tylko jedna ciekawostka.
Jak wspomniałem wg obliczeń Japończyków mam 187,2 cm wzrostu i 92 kg, z tego wyliczyli mi 29 % tłuszczu w organizmie.
Pytanie za sto punktów. Ile procent ma mój kolega 178 cm 92 kg . Kto zgadł?
28 %.
Pozostawiam bez komentarza.
(Jako komentarz polecałbym program satyryczny Bohdana Smolenia „Smoleń na chorobowym” z jednym z moich ulubionych tekstów:
„Pacjenci!!! Nie bójcie się nas!!!
Wczoraj, w późnych godzinach wieczornych służba zdrowia odzyskała zaufanie pacjentów!!!”

DOZO

czwartek, 10 kwietnia 2008

10 Kwietnia

Zasady i Kompleksy

Pod tymi dwoma słowami kryje się cała zawartość dzisiejszego sprawozdania.

Także zgodnie z zasadami, jakie otrzymałem na ulotce odnoście powrotu do normalnej wagi wstałem rano i zjadłem śniadanie. (Kanapki z sałatą i pomidorem, ryba i jabłko)

Ruszyłem na aulę wysłuchać kolejnego wykładu odnośnie… a jak zasad.
Tym razem okazało się, że wszyscy zagraniczni studenci prawdopodobnie przybyli do Japonii aby popełniać wykroczenia drogowe. Przyszło nawet dwóch panów policjantów wyjaśnić nam to i owo. I tak okazuje się, że to najczęściej zagraniczni studenci :
-Jeżdżą bez …czego??? TAK!!! Odpowiednich dokumentów, których zdobycie zostało skrupulatnie wyjaśnione.
-Jeżdżą po pijaku
-Przejeżdżają na czerwonym świetle
-I wiele, wiele innych…
Tak czy inaczej dotrwałem jedynie do dziesiątej minuty wykładu zaplanowanego na 1,5 h.

Zgodnie z panującymi tutaj zasadami udałem się do nauki krzaczków. Już prawie umiem oba alfabety, ale się mylę. No ale nie istotne.

Potem zgodnie z zaleceniami na ulotce poszedłem na obiad (kto by pomyślał, że należy jeść obiad). I poczytałem troszkę w kafejce (właściwie to zeszło mi 2 godziny na „Bezsenności” Stephena Kinga). Zaraz po lekturze był trening te-kwon-do. I tu pojawiły się kompleksy. Nic dziwnego, że mam dużo do nadrobienia, bo mamy chyba ze 4 czarne pasy w grupie, ale tak czy inaczej ciągle mnie zadziwiają swoją szybkością i skocznością. Ale mimo wszystko widzę u siebie postęp już po tygodniu.

Następnie było spotkanie piętra.
Niestety, ale było ono makabryczne. Rozpoczęło się od… kto zgadnie?
Odczytania przez opiekuna piętra regulaminu akademika. (mi już wychodzi bokiem) Tak czy inaczej miał ten regulamin na takich ulotkach, więc podniosłem rękę i zapytałem czy ma nam zamiar dać te ulotki. Powiedział, że tak. Więc zasugerowałem, że może da nam te ulotki i każdy sobie doczyta czego nie wie. Okazało się to jednak niemożliwe, gdyż odczytanie regulaminu było bardzo, ale to bardzo ważne i w ogóle uznano to troszkę jak działalność przewrotową. Cóż…
Potem dla rozrywki… Urządzili nam szkolenie z wyrzucania śmieci. (co do jakiej torby) może by i byłoby to ciekawe, gdyby nie było to czwarte szkolenie w ciągu dwóch tygodni.
No nic. Potem zapowiedzieli, że za parę miesięcy ma być jakieś święto akademika i mamy przygotować wspólnie jakieś przedstawienie. Za proponowałem taniec synchroniczny w rytmie disco, ale ciągle zapominam, że Japończycy nie mają w słowniku słowa „ironia”.
Tak czy inaczej podpadłem.
Potem już tylko zdrowa kolacja i idę spać.

W ramach kącika z ciekawostkami, bo tej ogromnej dawce informacji o zasadach w końcu będzie znów o kompleksach. Otóż Japonki zdają się mieć ogromny kompleks niższości. Cóż może nie byłoby to aż tak widoczne, gdyby nie niebotyczne obcasy jakie noszą. Zapewne nie zwróciłbym na to nigdy uwagi, gdyby nie jeden jakże istotny szczegół.
Mianowicie One w ogóle nie potrafią w tych szpilkach chodzić. Przypomina to nieco troszeczkę pijanego człowieka, który właśnie postanowił nauczyć się jeździć na łyżwach, a może chodzić po linie. Coś w ten deseń. Myślę, że ja poradziłbym sobie lepiej. Cóż co kraj to obyczaj. Jedna z koleżanek doszła do wniosku (podczas tradycyjnej europejskiej szydery z Azjatów) ,że choćby nie wiadomo co to Ona musi to nakręcić. Także możliwe, że niebawem udostępniony zostanie film o ciekawej treści. Poniżej zamieszczam film pewnej amatorskiej grupy kabaretowej, która stara się naśladować chód modnych Japonek.
Polecam

http://www.youtube.com/watch?v=IqhlQfXUk7w

A jutro jadę na wycieczkę. Więc zapewne będzie co opisywać.
Na dziś to tyle. Nie przynudzam więcej potencjalnych czytelników.

Pozdrawiam!

środa, 9 kwietnia 2008

9 Kwietnia

Dziś dla odmiany będzie sporo wiadomości.

Myślę, że za tytuły przygód najlepiej posłużą tytuły filmów.

1 „Walka o ogień” (1981)

Walka rozpoczęła się punkt o godzinie 9.30 kiedy to został uruchomiony system komputerowego zapisywania się na przedmioty. (Tak jak na SGH wirtualny dziekanat) I tak jak na witalnym dziekanacie z chwilą uruchomienia systemu nie dało się nic zrobić. Udało mi się dobić do przedmiotu „Ceremonia parzenia herbaty” już o 9.32, jednak wszystkie miejsca były już zajęte. Poza ceremonią jeszcze kilka ciekawych przedmiotów mi umknęło, ale generalnie jestem zadowolony z wyboru. I tak najwięcej będę się uczył Japońskiego, bo mamy go po 2 godziny 4 razy w tygodniu.
I tak upłynął mi poranek.

2 „Skrzypek na dachu” (1971)

Po mniej lub bardziej udanej próbie zapisania się na przedmioty pożyczyłem gitarę od poznanego niedawno kolegi. Obeszło się bez incydentów.

3. „Gruby i chudszy” (1996)

Po przerwie wybrałem się na wyniki wspomnianego dwa dni wcześniej ogólnego badania organizmu. Zostałem zakwalifikowany do kategorii „B” czyli rekomendowana szybka zmiana stylu życia. Według Ich pomiarów ważę 92 kg przy 187 cm wzrostu. Po prostych obliczeniach wyszło Im, że moje ciało składa się w 29 procentach z tłuszczu. Hmmm.
Bez komentarza. Owszem mam co nieco w zapasie, ale Pani powiedziała mi, że mam poważną nadwagę i musze się szybko wziąć za siebie, bo inaczej grozi mi zwał lub zwężenie tętnic lub dużo innych strasznych rzeczy.
Wydaje mi się, że powinni (Japończycy) poza bezmyślnym patrzeniem w papierki jednak od czasu do czasu używać własnego myślenia. Ale cóż. Nie mnie to oceniać.
Jako komentarz załączam teledysk Michaela Jacksona. „Bad”

http://pl.youtube.com/watch?v=Jw00EUh0GT4

4. „Wejście smoka” (1973)

Czyli tradycyjnie już trening Te-Kwon-Do. Dziś bez incydentów, ale był ciężki. Jestem zeń zadowolony.

5. „To właśnie miłość” (2003)

Zostałem dziś oczarowany. No ale po kolei. Zaczęło się mało romantycznie. Otóż skończyła mi się czysta bielizna i musiałem zrobić pranie. Więc idę do pralni. A tam na ścianie instrukcja obsługi pralki:

-wrzuć pranie
-wsyp proszek
-wciśnij enter

No i stało się! Uwielbiam ten sprzęt AGD. Jest genialny. Sam potrafię go używać.
Chciałbym taki mieć.

6. „Zawód reporter” 1975

Czyli kolejna porcja zdjęć. A dziś polecamy:
-stację benzynową na kółkach
-wypalanie traw
-dziwne reklamy
-kibel na tranzystorach
-miasto nocą
- i inne

http://picasaweb.google.pl/MaciekKubik/KolejnePrzypadkiWAzji

Zapraszam do oglądania.
Pozdrawiam!

wtorek, 8 kwietnia 2008

8 Kwietnia

Dziś dla odmiany zacznę od opisu dnia wczorajszego.
Po napisaniu raportu na stronie zszedłem jeszcze do biblioteczki rzucić okiem na taką ciekawą książkę o przygodach pewnego angielskiego oficera pośród Arabów. Ale to nie istotne. Jak wracałem zobaczyłem w końcu kogoś z gitarą. Napadłem Go od razu, a szedł właśnie z koleżanką i kolegą na papierosa, więc poszedłem za nimi. Jako, że mieli zajęte ręce, to wziąłem instrument i zagrałem co mi pierwsze do głowy przyszło. (Sniegowice) Chyba się spodobało, bo zaprosili mnie do siebie na piętro. Tam zagrałem jeszcze dwie piosenki, po czym oddałem gitarę w dobre ręce. Tak czy inaczej część japońskiego społeczeństwa poznała już pierwsze zdanie po polsku tj. „Ja nie śpię”. Posiedziałem jeszcze chwilkę z nimi i poszedłem spać. Trening wczorajszy chyba jednak dał mi w kość, bo wstałem o 12.45. Także szybko zjadłem jakieś śniadanie i skoczyłem do moich znajomych pożyczyć znów instrument. Pograłem sobie troszkę na zieleńcu i poszedłem na mój drugi w życiu trening te-kwon-do.
Najlepszym komentarzem do mojego dzisiejszego treningu jest film studia filmowego „Skurcz” pod tytułem „Dżudo honor 7”

http://www.youtube.com/watch?v=47ZikZjeEJs

a przynajmniej najważniejszy dla polskiej kultury cytat z tego filmu, czyli
„Kto słabszy w dżudo ten krwawi dużo”
Mianowicie trzeba było kopać takie jakby poduszki treningowe, a ja niechcący oczywiście kopnąłem trenera w rękę i tak złamałem sobie (na szczęście nieznacznie) paznokieć na dużym palcu, a mistrz musiał sobie pokleić rękę.
Cóż, zdarza się. Po treningu poszliśmy na obiad.
Wróciwszy wszedłem pod prysznic i dochodziłem do siebie po treningu przez jakieś pół godziny. Chociaż nawet nadążam kondycyjnie za resztą (co mnie zdziwiło) kwestia doprowadzenia techniki do poziomu zadowalającego. W pokoju odwiedził mnie mój Kendo Sensej i powiedział, że się dowiedział co i jak z tym kendo, i że można trenować od 24 kwietnia. Można nawet wypożyczyć zbroję (chociaż nie wiem czy będą mieli rozmiar).
Zaraz się zbieram, bo nocą idziemy z moimi europejskimi koleżankami z loży szyderców na punkt widokowy na naszej górze popodziwiać widoki. Może One mają jakiś lepszy aparat, to bym zamieścił niebawem nowe zdjęcia.
Póki co kończę opisywać ten jakże krótki dla mnie dzień i idę spisać przedmioty, jakie chcę wziąć, bo od jutra są zapisy, a kto pierwszy ten lepszy.
Także miłego popołudnia Wam wszystkim.
DOZO

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

7 Kwietnia

Dziś się działo sporo.
Już rano musiałem lecieć na autobus, który miał nas zabrać na badania.
Otóż każdy przybyły do Japonii musi się gruntownie przebadać.
Także spędzili nas do jakiejś kliniki. Pani wytłumaczyła coś po japońsku i „angielsku”. Generalnie nie mam pojęcia co wytłumaczyła, ale chyba było to ważne. Ale potakiwałem jak wszyscy. Potem trzeba było oddać uzupełniony wcześniej dokument z wpisanymi danymi, czyli „Maciej Kubik”. Cóż takie państwo. Tak czy inaczej oddałem ten dokument, żeby dostać…. Tak! Następny dokument. Z tym nowym dokumentem trzeba było pójść do trzeciego okienka, gdzie zabierali ci ten drugi papierek, grzebali coś w komputerze, po czym dawali nam trzeci papierek i oddawali dwa pierwsze. Nie wiem po co, ale było to dobrze zorganizowane, więc zajęło jedynie jakieś 20 minut na 30 osób.
Tak czy inaczej potem się zaczęło. Było z 10 pokoi i trzeba było je odwiedzić w losowej kolejności. I tak mierzyli mi ciśnienie krwi, zmierzyli, zważyli, zrentgenowali klatkę piersiową, wzięli krew, i nie tylko krew, zbadali wzrok i coś wstrzyknęli potem patrzyli jak zareaguję. Ale, że ustałem to puścili mnie z powrotem. Christina z Austrii (Brunetka, bo są dwie, na górze strony ta po środku) poczuła się słabo podczas pobierania krwi, ale panie pielęgniarki tylko ją poganiały, bo miała szybciutka, szybciutko zrobić wszystkie badania.
I w ogóle była wściekła (Christina) bo oprócz braku zrozumienia, wszyscy Japończycy na wieść, że jest z Austrii pytają Ją czy często spotyka kangury.
No, ale wracając do fabuły, to po badaniach odwieźli nas do akademika. Zjadłem obiadek i udałem się na szklenie z przychodni studenckiej. Ponieważ okazało się to koleją beznadziejną wywiadówką przestrzegającą przed smutnymi konsekwencjami bycia niegrzecznym opuściłem to miejsce czym prędzej.
Skoczyłem z kumplami z piętra na sałatkę do kafejki i wróciłem do pokoju.
Potem wyruszyłem na pierwszy w życiu trening TE-KWON-DO czy jak to się pisze.
Tak czy inaczej jest to sport walki bardzo skoczny, więc bardzo się zmęczyłem. Zaskarbiłem sobie sympatię członków klubu, ponieważ zamiast ataków ziemia-powietrze, wykonywałem zejścia powietrze-ziemia. Na szczęście nic mi się nie stało, no może oprócz kompromitacji.
Tak czy inaczej spodobało mi się, i o ile zakwasy pozwolą to jutro też pójdę.
Wróciłem wieczorkiem na kolację.
Nie spodziewałem się jaką sensację wywoła „żółty chlebek” (dla nie wtajemniczonych tak u mnie w domu nazywamy formę francuskiego tosta czyli chleb zanurzony w jajku i smażony na patelni). Tak czy inaczej zbiegła się grupa małych, zdziwionych japońskich (jak się potem okazało jednak chińskich) oczek i wpatrywały mi się w patelnię.
Nie miałem więc wyboru jak Ich poczęstować.
Poszedł cały bochenek J
No przesadziłem, została mi jedna kromka. (sam zjadłem dwie).
Rachunek jednak chyba wyjdzie na plus, bo każdy kto próbował ofiarowywał się ugotować mi też coś kiedyś.
Teraz jestem już męczony, więc poczytam chwilkę i idę spać.
Jutro będzie dobry dzień.

W ramach programu bawiąc-uczyć wprowadzam kącik edukacyjny dla potencjalnych czytelników mych wypocin. (o ile ktoś to czyta)
Tak czy inaczej.
Dwa najważniejsze słowa, od których zaczniemy:

DOZO – zaproszenie do spożywania pokarmów
KAMPAI – zaproszenie do picia napojów

Gdy usłyszy się dane słowa, należy kierować się w kierunku z którego dochodzą.
Pozdrawiam i przepraszam za pokopaną składnię dzisiejszych zdań, ale mnogość wrażeń zmusza mnie do używania zdań wielokrotnie złożonych, a brak talentu pisarskiego sprawia, że w wyniku tego, że są tak złożone jak te tutaj to nie zawsze można je do końca zrozumieć, a czasem nawet trzeba je czytać kilkakrotnie, żeby sobie przypomnieć co właściwie było na początku zdania.
DOZO

niedziela, 6 kwietnia 2008

6 Kwietnia

Dzień dzisiejszy był troszkę "przesiedziany"
Po raz pierwszy nie musiałem dziś iść na jakieś spotkania itp.
Wstałem jednak rano na obiecany trening Kendo.
Niestety okazało się, że jeszcze nie można wypożyczać zbroi, dopiero po rozpoczęciu roku szkolnego. Ale ja poczekam J
Potem szybki obiadek, trochę poczytałem.
Potem wolny czas wykorzystałem na zgłoszenie się na w-f.
Generalnie w-f jest tu w formie kółek zainteresowań. Trzeba więc napisać maila do kogoś i zapytać się czy są miejsca i czy można się dołączyć.
Nie wiem jeszcze na co będę mógł chodzić, bo nie znam mojego podziału godzin.
Dlatego na wszelki wypadek zgłosiłem się na:
TE-KWON-DO
Naginatę
Futbol amerykański
(myślę, że jeżeli w drużynie futbolowej są sami Japończycy, to się przydam)
oczywiście nie będę chodził na wszystko, ale może coś mi się wpasuje w grafik.
Pyzatym mają tu kółko rowerowe, gdzie można pożyczyć rower. Myślę, że to dobre rozwiązanie aby obejrzeć sobie nieco okolicę, więc i do nich się zgłoszę jak wynajdę jakiś kontakt.
Po zapisach siedziałem w kuchni z kumplami z piętra. Jedliśmy wspólnie tradycyjne danie japońskie, którego nazwy jeszcze nie jestem w stanie przytoczyć.
Potem wyszedłem na dłuższy po okolicy. Obejrzałem sobie dokładniej kampus i okolicę. Wyszedłem trochę powyżej szkoły aby obejrzeć widok. Był to dobry pomysł, widok naprawdę przedni. Niestety zdjęcia nocne nie wyszły jakoś wyśmienicie. Myślę, że po prostu trzeba tu przyjechać i zobaczyć J
Ze spaceru wróciłem dość późno.
Teraz po moim piętrze krząta się mrowie Chińczyków i coś gotują.
Nie wiem co, ale pachnie ładnie.
Jutro mam badania lekarskie i pierwszy trening te-kwon-do, więc może być ciekawie.
Teraz musze kończyć, bo na badania musze uzupełnić plik dokumentów.
DOZO

sobota, 5 kwietnia 2008

5 Kwietnia

Dziś był bardzo dobry dzień.
Rano wstałem i poszedłem do drugiego akademika na śniadanie, bo byłem umówiony ze znajomymi, z którymi mieliśmy razem wybrać się na festiwal kwitnącej wiśni do miasta.
Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę. Zajęło nam to bagatela 2,5 godziny, ale zobaczyłem ciekawą buddyjską kapliczkę i jedno z wielu obecnych tutaj gorących źródeł.
W końcu dotarliśmy do parku miejskiego, gdzie odbywały się uroczystości. Choć to chyba nie jest odpowiednie słowo. Po prostu trwał wielki piknik. Spotkaliśmy wielu naszych zagranicznych przyjaciół i porobiliśmy sporo ładnych zdjęć. Generalnie nic nadzwyczajnego.
Po pikniku (z resztą bardzo wyśmienitym) wybrałem się z Kryśką z Austrii, Aśką z Finlandii i Dawidem z Usy odwiedzić najstarszy w mieście „Onsen” czyli gorące źródło. Trafiliśmy w końcu na przepiękny stary drewniany budynek o architekturze typowej dla tej części świata.
Wejście to jedyne 100 jenów czyli jakieś 2 PLN. Wrażenie piorunujące. Woda w oczku ma 42 stopnie Celsjusza, więc wchodziłem do niej jakieś 5 minut. Posiedzieliśmy tam z Dawidem ( panowie na prawo, panie na lewo) może z 2 minut, ale już obok wody, nie w środku i wyszliśmy. Tam spotkaliśmy dziewczyn, które także nie wysiedziały długo w ukropie. (to była najgorętsza kąpiel w moim życiu, daję słowo)
Potem Dawid się ulotnił, a ja z Kryśką i Aśką poszliśmy na zakupy. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiliśmy na 4 kondygnacyjne centrum handlowe. Moja próba wytrwałości się jednak powiodła i nikt nie zginął. Za to udało się dziewczynom kupić sobie poduszki. (te które dostaliśmy są z grochem, ale ja się przyzwyczajam).
Potem tylko po jedzenie do supermarketu (i tu niespodzianka, na stoisku z alkoholami była żubrówka i spirytus ratyfikowany).
Po tym jakże ciężkim dniu ruszyliśmy na autobus. Niestety zapomniałem biletu,. Po miłej, acz ciężkiej rozmowie z panią w kiosku na stacji porozmawiałem z koleżanką pani w kiosku potem z kolegą koleżanki pani z kiosku a potem z koleżanką kolegi koleżanki pani z kiosku. Po tej miłej pogawędce wspólnie na migi wytłumaczyli mi, że nie rozumieją o co mi chodzi.
Teletransmisja z rozmowy poniżej

http://www.youtube.com/watch?v=G6D1YI-41ao

Okazało się później, że studenckie można kupić na uniwersytecie, na który właśnie chciałem dojechać.
A bilet w autobusie jest 2 razy droższy (560 jenów) a zwykły 330. Więc postanowiłem odkupić jeden bilet od kogoś kto też z nami jechał na uniwersytet. Niestety prawie nikt nie miał biletu. Tylko jedna dziewczyna, która właśnie jechała z koleżankami. Niestety powiedziała mi, że owszem może mi odsprzedać bilet ale za co najmniej 400 jenów. Bo inaczej jej się nie opłaca. Cóż kupiłem ten bilet, i tak byłem do przodu. Nie powiem jednak co myślę o takich ludziach, gdyż strona zostałaby zamknięta ze względu na rozpowszechnianie treści o podtekście antysemickim. W akademiku już tylko kolacyjka i już szedłem spać, gdy spotkałem Japończyka niosącego treningowy miecz! Więc go napadłem, niestety nie za bardzo mówił po „Japońsku” ale się udało dogadać. Pokazałem Mu moje zdjęcia bractwowo rycerskie, a ON jak się okazało ma przodka samuraja. Tak czy inaczej zgodził się poćwiczyć ze mną Kendo, czyli walkę na drewniane kije. Mało tego, dał mi jeden w prezencie. Więc jestem bardzo szczęśliwy. Teraz idę spać, bo jestem umęczon, a jutro o 10 mam pierwszy trening.
DOZO

piątek, 4 kwietnia 2008

4 Kwietnia

Film o facecie w łódce.
Dzień dzisiejszy był dość nudny.
Spędziłem go na siedzeniu i słuchaniu przemówień.
Najpierw było spotkanie wyjaśniające funkcjonowanie systemu zapisywania się na przedmioty.
Trwało to o wiele za długo, no ale trudno.
Potem zrezygnowany ugotowałem szybko obiad.
Skoczyłem na market warzywny, bo mają tu taki 3 razy w tygodniu i zrobiłem podstawowe zakupy. (litr miodu kosztuje tutaj 10 PLN !!!).
Potem o 16.15 było wyjście na ceremonię powitalną dla mieszkańców akademika.
Doszliśmy o 16.20, ale impreza zaczęła się o 17.30 więc przez ponad godzinę tkwiliśmy bez sensu na sali. Potem się zaczęło. Całkiem nieźle, bo grała jakaś szkolna orkiestra.
Najpierw grali jakiś standard, który nie wzbudził entuzjazmu, ale mi się podobał. Jako drugi kawałek zagrali czołówkę z jakiejś Japońskiej bajki animowanej o nazwie „Ewangelion”.
Nigdy w życiu nie widziałem tak rozentuzjazmowanego tłumu. Czekałem tylko jak małe Japoneczki i mali Japończycy zaczną mdleć w euforii.
Po zakończeniu orkiestra odsłuchała koncertu oklasków i sobie poszła.
Przyszli konferansjerzy i zaczęła się rzeź niewiniątek.
Przemówieniom nie było końca. Prawdę mówiąc bardziej ciekawy byłby film o facecie w łódce (odsyłam do arcydzieła polskiej literatury „chłopaki nie płaczą”)
Po kilku makabrycznie nudnych przemowach, w których znów akcentowano, że nie wolno ma popełniać przestępstw w Japonii nastąpił film zrobiony przez studentów opiekujących się akademikami (coś jak dziekan roku).
http://www.youtube.com/watch?v=B2Je1CEPkUM
To inny film, już nam znany, ale wrażenie takie samo.
Potem były znowu przemówienia……
I w końcu zaprosili nas na bankiet.
Weszliśmy na salę pełną wszelkiej maści wspaniałych dań.
Ale najpierw….. musieliśmy wysłuchać przemowy. Musiałem dyskretnie podjadać, bo inaczej padłby z głodu. W końcu pozwolono nam jeść i naprawdę byłem pod wrażeniem smaku tych potraw.
Były pierwszorzędne. Zjadłem nawet małże i była całkiem niezła.
Potem nastąpił program artystyczny studentów.
Trzy grupy zaprezentowały różne tańce. Poniżej reportaże z nich:

1) http://www.youtube.com/watch?v=B2Je1CEPkUM

2) http://www.youtube.com/watch?v=B2Je1CEPkUM


3) http://www.youtube.com/watch?v=B2Je1CEPkUM

Potem były podziękowania.
Teraz idę spać.
Jutro będzie dobry dzień.
DOZO

czwartek, 3 kwietnia 2008

3 Kwietnia

LOST 4
tak! tylko tutaj czwarta odsłona kultowego serialu. Ale po kolei.
Wstałem sobie rano (11.30) i zjadłem śniadanie.
Musiałem iść do miasta wymienić walutę, bo skończyły mi się zaskórniaki.
Co prawda byłem już wczoraj w banku, ale to wiąże się z kolejną ciekawą anegdotą.
Wszedłem do banku o 16 (czynne do 17) a tam....nikogo, ale to nikogo, ani klientów ani sprzedawców, po prostu nic. Ale były też schody na górę, wszedłem więc tam, ale tam też ani żywej duszy.
Szedłem na dół i zobaczyłem jakiś telefon, więc go podniosłem i wcisnąłem guzik. Po chwili kretyńskiej muzyczki rodem z pokemonów odezwała się pani mówiąca po "angielsku".
Udało mi się wytłumaczyć, że chcę zamienić pieniądze a Ona kazał mi czekać i potraktowała mnie dalszą częścią zacnego dzieła po tytułem "chory Pikaczu w pralce".
Po jakiś 5 minutach zjechał do mnie windą pan z piętra na które nie można było wejść schodami.
Wytłumaczyłem mu grzecznie, że chcę wymienić walutę, a On grzecznie mi wytłumaczył, że bank jest od 9 do 17 tylko otwarty, ale czynny jest od 9 do 15.
Nauczyłem się nie zadawać pytań, bo to nie ma sensu, więc powiedziałem że przyjdę nazajutrz.

LOST 1
I tak to wstałem i ruszyłem. A że pogoda dziś była piękna, to postanowiłem pójśc piechotką.
Droga byłą jednak dłuższa niż myślałem, i do granic miasta dotarłem dopiero po godzinie.
Zaraz na skraju miasta był kościół, który widziałem wracając dzień wcześniej.
Wszedłem więc i udało mi się spotkać Panią Sprzątającą. Chciałem się dowiedzieć coś od niej, udało się tyle, że msza jest o 11.30 ( i zajęło nam to zaledwie 5 minut). Tak czy inaczej kazała mi iść ze sobą.
Zaprowadziła mnie do samego pastora. A tak, pastora, bo okazało się, że to kościół protestancki.
Ale pastor powiedział, że są w Beppu 2 kościoły rzymskokatolickie, ale nie wie gdzie.
Cóż, ruszyłem dalej. I wtedy zaczął się 1 odcinek LOSTÓW. Troszeczkę mi się pokombinowały drogi i zamiast tam gdzie trzeba, to poszedłem nie wiem gdzie. No i tak szedłem sobie szedłem, minąłem jakąś szkołę muzyczną ale w końcu mój honor męski musiał ulec zdrowemu rozsądkowi i (tak przyznaję się) zapytałem ludzi o drogę. Okazało się, że wymaszerowałem na drugą stronę miasta. Ale dostałem mapę i udało mi się w końcu trafić do banku.
W banku Pani bardzo, bardzo chciała zrozumieć o co mi chodzi, zawołała więc wszystkie swoje koleżanki i kolegów. Po dłuższej rozmowie z 5 osobnikami z banku zgodnie stwierdzili, że owszem, jestem w banku, ale nie takim co wymienia pieniądze. Wytłumaczyli mi gdzie mam iść i już po 2 godzinach i kwadransie trafiłem do banku.
Tam za pomocą magicznych rozmówek wytłumaczyłem o co mi chodzi.
I od razu dostałem.... (kto zgadnie co?)


Ci, którzy powiedzieli "plik dokumentów do uzupełnienia mają u mnie zaproszenie na ciastko".
Uzupełniłem wszystkie dane, pan kserował mój paszport i karę studenta i w końcu wymienił mi te pieniądze.
Z niemałą pomocą mieszkańców trafiłem na przystanek mający zaprowadzić mnie do szkoły.
Podczas całej drogi spotkałem sporo małych japońskich dzieci, Dziwnie się na mnie patrzyły, a ja się zastanawiałem, skąd znam to spojrzenie. W końcu na przystanku przypomniałem sobie skąd je znam.
http://www.cecm.usp.br/~fepinheiro/wp/wp-content/images/edvard-munch.jpg
to chyba to.

życie.

W końcu trafiłem i tak zakończył się LOST 1


LOST 2
Wsiadłem w końcu do autobusu i nic nie wskazywało, aby miało się wydarzyć coś dziwnego. Wsiadło trochę ludzi, nic nadzwyczajnego. Przy wysiadaniu zaczepił mnie jeden biały człowiek pytając jak trafić do akademika. Więc powiedziałem, żeby szedł za mną. Zapytałęm skąd jest powiedział, że z Turkmenistanu. Spojrzał na mnie i powiedział, że ja to na pewno jestem z Polski. Nie wiem jak on to zrobił. Zapytałem Go skąd wie. Powiedział, że to było dla niego oczywiste. No nic no to się przedstawiłem mym imieniem, a On swym. Ma na imię…
Said !!! (Pozdro Dla Jacka, Kate i Sawyera)

LOST 3
Jak w serialu trzecia część była najbardziej powalona ze wszystkich, czyli o moim egzaminie z japońskiego.


Po powrocie tylko szybko coś zjadłem i ruszyłem na egzamin z alfabetu Japońskiego (raczej jednego z alfabetów). Spotkałem tam mych współtowarzyszy niedoli. Christina pokazał mi to:
http://www.apu.ac.jp/home/index.php?sel_lang=english
Zapraszam do zabawy „gdzie jest Wally”
I potem to już tylko nauka.
Przemaglowali mnie mocno, ale się udało.

LOST 4
Wróciłem do akademika akurat na imprezę przygotowaną przez samorząd.
Chodziło o to, żeby każde piętro coś ugotowało. Więc i my coś ugotowaliśmy a potem….
Ludzie zaczęli biegać po cały akademiku z różnymi prędkościami i w różnych kierunkach (raczej losowych).
Zjadłem trochę dobrych rzeczy, poznałem kilka nowych osób. Generalnie ciekawe przedsięwzięcie. Polecam. Choć ciężko mi wyjaśnić zasady.
Teraz pisze to i idę spać, bo jestem zmęczony po tych wszystkich przygodach.
DOZO

środa, 2 kwietnia 2008

2 Kwietnia

Ceremonia powitalna.
Dziś o godzinie 13 miała się odbyć ceremonia powitania i miała potwać do 15.
Po powstaniu rano (9.00) usłyszałem komunikat z radiowęzła, że mamy stawić się o godzinie 11.15 na bosiku w celu pojechania autobusem na miejsce.
Byłem tam o 11.10 i spotkałem znajomych ze świata Nortona z Norwegii, Sue z USA i Elizabeth z Australii. Potem doszły jeszcze Cathriny z Austrii i Joanna z Finlandii. Jedna Kathrina miała na sobie tradycyjny strój Austriacki który prezentował się wyjątkowo pośród strojów Japońskich i Koreańskich. (tak naprawdę, to każdy robił sobie z Nią zdjęcia)
Dotarliśmy na miejsce około godziny 11.30 więc było jesczze 1,5 godziny do rozpoczęcia a nam już kazano wybrać się na salę i siedzieć. Więc posłusznie wyśliśmy tylnymi drzwiami i poszliśmy do pobliskiego parku pozwiedzać (Cathrina, Joanna i ja).
Był to strzał w dziesiątkę. Park był przepiękny, pełno tam tulipanów i strumyczków.
Co mi osobiście się podobało, to brak różnicy pokoleń. Byłą tam grupa około 20 staruszków, którzy.... przyszli sobie na piknik!
Mało tego była tam też jakas młodzieżowa grupa muzyczna grająca na bębnach, więc dosiedli się do seniorów i zrobili im koncert.
Zdjęcia z parku do obejrzenia ma moim koncie na picassa.
Potem wróciliśmy na ceremonię otwarcia.
Na poczatku było kilka naprawdę nudnych przemówień. Jedno czy dwa były wypowiedziami studentów. Były dość osobiste i naprawdę ciekawe.
Najbardziej zapamiętaliśmy wypowiedź jednego studenta który grzmiał z mówinicy (był z indonezji) "Remember, they are not strange, they are just different"
czyli "pamiętajcie, Japończycy nie są dziwni, są po prostu inni"
Po wypowedziach przyszła pora na program artystyczny, który zaprzeczył ww wypowiedzi.
Staram się nie pzeklinać więc powiem, że był dziwny, ale 99% ludzi użyłoby określenia na literkę "p" (8 liter trzecia "j" ostatnia "y")
Wyszła dwójka wodzirejów mało zgrabnie starjacych się czytać swoje kwestie z kartek. Dialog był mieszany, chłopak mówił po Japońsku (chyba) a ona po "angielsku" (poprzez "angielski" rozumiemy angielski używany przez Japończyków, bo to różnica). Ona jednak nie tłumaczyłą, ale po prostu mówiła swoje kwestie a on swoje. Czyli mieliśmy szansę zrozumieć tylko połowę. Niestety nie udało się tej szansy wykorzystać mimo najszczerszych chęci.
Tak czy inaczej dziwne i niezrozumiałe dialogi przerywały "programy artystyczne" (per analogia "program artystyczny" to program artystyczny wykonywany przez Japończyków).
Musze przyznać, że pierwsze 3 były naprawdę dobre, były to dwie grupy bębniarskie wystukujące rytm. Jednej pomagał flet, drugiej gong. Trzecia grupa do Tajski zespół tańca, czyli dziewczęta siedzące na ziemii i machające rękami (nie brzmi zachęcająco, ale było to narawdę ciekawe).
Po tych trzech przedstawieniach nastąpił ciąg "programów artystycznych", które można jedynie porównać do skeczu Monty Pythona "confuse a cat" czyli "zdezorientuj kota".
http://www.youtube.com/watch?v=B2Je1CEPkUM
Scenariusz mniej więcje był ten sam, to jest grupa ludzi biegających i krzyczących coś w niezrozumiałym języku, czasem tarzających się po ziemii i ubranych na różne sposoby.
Wśród tej masy dziwnych doznań na wyróżnienie zasługują jedynie grupa dańca ulicyy, która prezentowałą naprawdę imponujące ewolucje typu ziemia-powietrze, powietrze-ziemia, powietrze-powietrze, no i czasem niestety ziemia-ziemia.
Druga to grupa skakankowa. Czyli jakiś 12 osób skaczących na skakankach. Ale na wiele różnych sposobów, czasem nawet na renkach. Dodam tylko, że czasem częstotliwość skoków wynosiła z dobre kilka albo nawet kilkanaście herców.
Po długim i męczącym występie wybrałęm się z współtowarzyszami niedoli na zakupy.
Kupiłem trochę czegoś do jedzenia. (słowo "czegoś" zostało wykorzystane z premedytacją).
I w końcu wróciłem do akademika.ż z dnia dzisiejszego i kilku poprzednich.
http://picasaweb.google.pl/MaciekKubik/PoczTkiWBeppu
Teraz lece do nauki, bo jak wspomniałem mam pojąć oba japońskie alfabety w tempie ekspresowym.

1 Kwietnia

Prima aprilis :)Tak się śmiesznie złożyło, że zapomniałem o tym zupełnie.Było tyle rzeczy na głowie, że jakoś mi uleciało.Ale od początku.Obudziłem się o godzinie 8 (właściwie to budzik mnie obudził )aby na dziewiątą zdążyć na kolejną porcję uzupełniania dokumentów.Tym razem była to rejestracja obcokrajowców.(chyba tak na wszelki wypadek gdyby się okazało, że byłem na lotnisku i zarejestrowałem się na uniwersytecie, ale jednak by mnie nie ma)Tak czy inaczej po uzupełnieniu zaledwie trzech nowych dokumentów, w których to dwa wymagały wpisania mojego nazwiska i daty, a jeden mojeo nazwiska i numeru paszportu zapłaciłem za znaczek skarbowy 300 jenów i mogłem sobie pójść.Z grupą równie zdegustowanych obcokrajowców poszliśmy na stołówkę.Jest to miejsce naprawdę zacne, bo za 400 jenów (9 PLN) można zjeść naprawdę dobre danie z sałatką, co jak na Japonię jest naprawdę dobrą ceną.Kolejną ciekawostką jest fakt, że po zamówieniu można sobie dolewać ile się chce wody lub zielonej herbaty.Jako, że kubeczki maja ze 100 mililitrów, to od razu biorę dwa i potem trzy razy dolewam, wtedy wychodzi mi mniej więcej jak 2 kubki herbaty w Polsce.Po takim jakż ezacnym śniadaniu przyszeł czas na osławiony test z Japońskiego.Nie ważne, że nie potrafię ani słowa po Japońsku.Każdy musiał pisac test, była nawet specjalna sala dla osób nie umiejących mówić po Japońsku.Także miła pani porozsadzała nas, dała nam nowe trzy dokumenty do uzupełnienia i już po pół godziny mogliśmy dostać testy i zacząć pisać.Ku pani zdziwieniu wszyscy (jakieś 50 osób) podpisało się i oddało puste kartki, więc test trwał jakieś 5 minut.Tak czy inaczej jak okazało się, że jednak nie mówimy po Japońsku, to pani powiedziała, że do rozpoczęcia roku mamy się nauczyć podstaw.Zabrano nas do sali komputerowej i dano alfabety Hiraganę i Katakanę na kartkach.Powiedzieli, że jak się nie nauczymy, to nie możmey wyjść z pokoju i mamy się uczyć.Po godzinie azjatycka część ekipy poszła już do mieszkań.A cała biało i czarnoskóra ekipa siedziałą i patrzyła się w obrazeczki jak ciele na malowane wrota.Udało się nam wybłagać, żeby nas przepytali tylko z połowy jednego alfabetu więc jakiś 20 znaków.Po kolejnej godzinie byłęm wolny :)Poszedłęm więc na obiad znów do kafejki, bo jakoś nie miałem siły nic gotować.Potem chwila przerwy i wyjazd do miasta.Poznana podczas uzupełniania któryś dokumentów zaprosiłą kilka osób, aby pokazac im miasto.Beppu jest bardzo ciekawym miejscem, przynajmniej jak dla mnie.Pewnie dlatego, że Japońskim :)W sklepach mam jeszcze problemy, bo wszystko jets zapakowane i co prawda podpisane, ale po japońsku, więc muszę polegać na innych studentach.Kończe tę przydługą wypowiedź, bo na za 10 dni mam znać oba alfabety japońskie, podstawowe zwroty, liczby i mary czasu.Więc do pracy rodacy.Pozdrawiam.

29-31 Marzec

Te trzy dni mineły mi przede wszystkim na dochodzeniu do siee i aklimatyzacji.Zmiana czasu to zabójcza rzecz.Japończycy narazie nie nauczyli się ze mną komunikować, ale nie tracę nadziei.CZas ten poświęciłęm też na uzupełnianie stert dokumentów, których codziennie dostaję minimum 20 stron do przeczytania/podwierdzenia/uzupełnienia.Szkoła jako taka zaczyna się dopiero za 2 tygodnie, narazie mamy miec wszelkiej maści szkolenia typu wpisywanie się na przedmioty itp.Mam już kilkoro naprawde fajnych znajomych.Catrine z AutsriiCatrine z Austrii nr2Eloise z AfrykiElisabeth z AustraliiJakoś jak na lekarstwo tu białych facetów, poznałem dzis jednego Norwega i Amerykanina, ale jeszcze nie przyswoiłem Ich imion.Co najciekawsze wszystkim (Japończykom, Europejczykom i Amerykanom) własnie moje imię wydaje się najbardziej egzotyczne.Postaram się zrobić kilka fotografii tutaj jak tylko pogoda się poprawi.Narazie pada i wieje.Mieliśmy też szkolenie na temat klęsk żywiołowych.Pan wyliczył trzęsienia zimii wybuch wulkanu i tornado.Instrukcja we wszystkich przypadkach brzmi:zachowaj ostrożność i siedź, gdzie siedziałeś :)