Moi Drodzy.
Dziś już w znacznie lepszej kondycji wybrałem się w końcu poza akademik.
Po raz pierwszy wybrałem się dziś na mszę katolicką, gdyż w końcu namierzyłem kościół.
Znaczy się kościół Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Wcześniej trafiłem na protestancki.
Cała wyprawa zajęła mi dobre 7 godzin. Wybrałem się nieco wcześniej, aby na pewno trafić na miejsce. Także byłem już o 13, a msza zaczyna się o 13.30. Pierwsze zaskoczenie już przy wejściu. Okazało się (na szczęście), że msza jest po angielsku, co mnie bardzo ucieszyło, gdyż spodziewałem się japońskiego. Na szczęście jest tu na tyle obcokrajowców, że robią też msze w innych językach. Na kolejny szok czekałem jakieś 20 sekund, kiedy to stanąłem przed drzwiami kościoła. Okazało się bowiem, że żeby wejść do środka trzeba zdjąć buty. Tak, tak! Na mszę wchodzi się w skarpetkach, albo w kapciach, co niektórzy, jak się potem okazało, wchodzą nawet na bosaka. Co kraj to obyczaj. Miałem szczęście, bo akurat miałem najlepsze skarpetki :P
W środku była już grupka młodzieży szykująca oprawę muzyczną. Rozpoznałem wśród Nich jedną moją znajomą z kółka naginaty. Także usiadłem i czekałem. Byłem ciekaw księdza, gdyż dostałem cynk, że jest Polakiem. Troszkę się zdziwiłem, gdy pokazał się uśmiechnięty i pulchniutki Japończyk. Msza była dla mnie trudna, gdyż choć wiedziałem co do mnie mówią, to nie znam formułek po angielsku. Ale podobno gdzieś są ściągawki, więc następnym razem będę musiał skorzystać. Po mszy podszedłem do chóru wypytać się o tego rzekomego księdza Polaka. Okazało się, że owszem jest tu taki, ale akurat teraz go nie ma. Wikary (czyli ten pulchny Japończyk) zadzwonił do Niego, i dął mi telefon. Okazało się, że musiał pojechać na drugą stronę miasta, ale, że będzie za 20 minut. Poczekałem więc czytając zabraną przezornie ze sobą „historię Japonii” gdyż egzamin w piątek. Ksiądz jako powiedział tak zrobił, więc po 20 minutach się spotkaliśmy. Było bardzo miło, poczęstował mnie herbatą. (pierwszy raz piłem tutaj normalną herbatę, już myślałem, że poza zieloną nie mają tu innej). Porozmawialiśmy trochę o Polakach w Japonii. Okazuje się, że jest ich całkiem sporo. Potem, jako, że obaj byliśmy bez obiadu poszliśmy coś zjeść nieopodal. Pokazałem mu ten sushi bar w którym jadłem węgorza, bo choć jest on jakieś 500 merów od Jego domu, to nigdy tam nie był. Było bardzo miło. Potem pożegnaliśmy się z zamiarem ponownego spotkania. Jednym z największych plusów tego spotkania był fakt, że pokazał mi gdzie można kupić pieczywo nie będące chlebem tostowym !!!
W końcu, bo ten chleb już mi bokiem zaczynał wychodzić. Także kupiłem sobie najtwardszy bochenek jaki tylko był dostępny i po powrocie zrobiłem sobie wielką kanapkę ze wszystkim co miałem w lodówce. W końcu normalna kanapka. To był dobry dzień.
Reszta dnia przeleciała mi na zgłębianiu arkan „trans narodowej socjologii” i „Historii Japonii”. Jutro egzamin z socjologii i z Japońskiego test z liczenia do 10000.
Wracam do formy, więc zapraszam jutro, gdyż na pewno coś się jutro ciekawego wydarzy.
Pozdrawiam Was wszystkich.
niedziela, 4 maja 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
No jasne, że się wudarzy jutro coś ciekawego, na przykład sprawdzian z Japońskiego z liczenia do 10000!! :P To znaczy, że nie wiesz jeszcze jak jest milion??
po Japońsku nie ma milion.
jest za to osobne słowo na 10000.
a milion to 100 razy 10000.
to i tak lepiej niż po franckusku :) dziewięćdziesiąt siedem = cztery razy dwadzieścia plus dziesięć plus siedem.
ciekawostka: po francusku-szwajcarsku istnieje dziewięćdziesiąt zwykłe!!
katrwędissept?
Prześlij komentarz