poniedziałek, 19 maja 2008

19 Maja

tym jak oszukałem japoński system bankowy.

Dziś był trudny dzień. Szkołę co prawda zaczynam dopiero o 12.30, ale musiałem wstać o wiele wcześniej, żeby zdążyć pojechać do miasta wymienić trochę waluty. (było to już trzecie podejście po piątkowym, gdy zapomniałem paszportu, i sobotnim, gdy okazało się, że w soboty banki nie działają, jedynie od poniedziałku do piątku od 8 do 15)

Także wyruszyłem wczesnym rankiem w kierunku banku, który już udało mi się wcześniej zlokalizować. Wszedłem spokojnie i wziąłem numerek, nic nie zapowiadało mającej niebawem wydarzyć się masakry. Czekam, czekam…. Troszkę to trwało, bo urzędnicy jakoś tak średnio szybko pracują. Ale nie ważne, co kraj to obyczaj. W końcu zapaliło się światełko z moim numerkiem. Podszedłem do pani i w sumie dla zasady zapytałem:

-Czy mówi pani po angielsku?

-Nie mówić.

-A ktoś w ogóle umieć mówić angielski?

-Nikogo nie umieć mówić angielskiemu.

Jako, że nie spodziewałem się nic ponadto przystąpiłem do dzieła. (A zaznaczę, że w celach edukacyjnych z premedytacją nie zabrałem rozmówek ze sobą). Więc mówię najlepszą japońszczyzną, na jaką było mnie stać „Europa pieniądz do Japonia pieniądz”. Pani zrozumiała i tu się zaczęło.

-Poproszę paszport

-Proszę.

-Poproszę legitymację studencką.

-Proszę

-Poproszę dowód osobisty

-Proszę (przypominam, że chciałem wymienić pieniądze, a nie zaciągać kredyt na 1.000.000 jenów)

-Poproszę pański dokument rejestracji obcokrajowców.

Tu zostałem zbity z tropu. Ostatnio wystarczyła legitymacja i paszport. Ale nic, tłumaczę Pani, że owszem wszyscy studenci złożyli wnioski o wydanie karty obcokrajowca jeszcze początkiem kwietnia, ale dostaniemy je dopiero pod koniec maja. (Czyli w połowie pobytu, kolejna ciekawostka biurokratyczna). No to pani mówi, że w takim razie nic się nie da zrobić.

No to się pytam, czy na pewno. No to powiedziała, żebym poczekał. Przyszła druga pani i od początku, paszport, dowód, legitka i co? I doszło znowu do karty obcokrajowca.

-Jak to nie ma pan karty obcokrajowca?

-No tłumaczę, że nie mam, bo nie dostałem jeszcze. Da druga pani wie już o tym….

-Proszę chwilkę poczekać….

Poszła, przyprowadziła faceta, który kojarzył coś tam po angielsku (słowa typu dom, pies, mama, tato, no może jeszcze kolory) i mówi, żebym szedł z nim do jego biura. No to zadowolony idę do jego boksu. Siadam i pan prosi paszport, legitka, dowód.

Cóż doszło do karty obcokrajowca.

-To nie ma pan karty obcokrajowca?

(tutaj delikatnie się poirytowałem)

-Tak! Nie mam! Nie mam karty obcokrajowca!

-Hmmmm…. To niedobrze

-Wiem, że niedobrze, ale już raz wymieniałem pieniądze w TYM SAMYM banku i nie było problemu!!!!

-Hmmm…. Ale ja nie mogę panu wymienić pieniędzy!

-A kto może?

-Nikt!

-A dlaczego teraz nagle nikt mi nie może tych pieniędzy wymienić???

-Bo potrzebuję dokumentu z Pańskim adresem w Japonii.

-ALE NA MOJEJ LEGITYMACJI JEST MÓJ ADRES !!!!

-No tak….ale ja potrzebuję dwa dokumenty z Pańskim adresem.

W tym momencie po prostu się załamałem, pogadałem z 3 osobami dokładnie tak samo, zajęło mi to ponad pół godziny, myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. Tak bardzo, tak bardzo się myliłem. Bo w tym momencie gość chyba wyczuł moją desperację i dodał niepewnym głosem:

-Ale jak pan chce to tu zaraz niedaleko jest kantor…..

Przyznaję się bez bicia w tym momencie w mojej głowie zaczęły się mieszać wszystkie znane mi przekleństwa we wszystkich znanych mi językach. Starałem się jednak utrzymać powagę i zapytałem grzecznie GDZIE JEST TEN KANTOR?

Pan powiedział, że mnie tam zaprowadzi. Wyszliśmy przed drzwi banku i pan mówi: „To tutaj”. Tak kantor był drzwi w drzwi z bankiem. Odległość 1 metr. No nic wchodzę do tego kantoru. Okazało się, że to taka wielofunkcyjna kasa. Mieli też jakieś przelewy i nie wiadomo co jeszcze więc była spora kolejka. Więc czekam grzecznie z numerkiem.

W końcu mój numerek. Podchodzę, tłumaczę o co chodzi. Miły pan bierze pieniążki, paszport, dowodzik, legitymację…..TAK !!! Pyta czy mam kartę obcokrajowca.

Ja mówię, że nie mam. Więc….poprosił, żebym poczekał.

Przyszła jakaś babka, co coś tam kojarzyła po angielsku i mówi, że muszę mieć kartę obcokrajowca, żeby wymienić pieniądze. W tym momencie już naprawdę miałem dość. Ale, że nie miałem nic do stracenia postanowiłem zaryzykować wojnę informacyjną.

Powiedziałem więc, że z tego co wiem, to nie trzeba mieć karty obcokrajowca do wymiany waluty.

Oboje zrobili wielkie oczy i pytają czy naprawdę.

Ja mówię, że oczywiście.

Tu nastąpiła dłuższa chwila konsternacji.

Po czym popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami i…..WYMIENILI MI PIENIĄDZE!!!

Także święto i radość!



Po tej przydługaśnej anegdocie kończę. Nie będę Was zamęczał co tam na zajęciach, bo to chyba się to robi nudne. Powiem tylko, że ze względu na przedłużoną nieco wizytę w mieście opuściłem mój trzeci wykład na tej uczelni. Tym samym wyrobiłem moją dzienną normę na SGH.

Pozdrawiam.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

LOL :D Powiedz im, że z tego, co wiesz obcokrajowcom bez karty należy się od banku milion jenów :P

pisze...

już mam system na polskie urzędy!!! ludzie, załatwiać wszystko "na Maćka!" ;)

Maciekkubik pisze...

oj, w Polsce to chyba nie przejdzie.
Pamiętam jak chciałem odebrać dowód.
Wchodzę do pokoju:
-Dzień dobry (ja)
-(Pani) Pan chwilkę poczeka (do mnie)
-(ta sama pani do swojej koleżanki) no i bierzesz to ciasto, wałkujesz, dodajesz mak..........

czekałem 5 minut, ale przynajmniej wiem jak się robi makownik :)