sobota, 31 maja 2008
31 maja
Dziś chyba wyszły ze mnie wszystkie te raporty i egzaminy.
Wstałem sobie po ludzku o 8 z tym, że czasu polskiego, czyli o 15.
W związku z powyższym dzień był dość krótki.
Bawiłem się dziś w gotowanie. Postanowiłem spróbować przyrządzić jedną z tradycyjnych japońskich potraw czyli okonomijaki. Jest to połączenie bigosu z naleśnikiem, jak na polskie warunki.
Smaży się kapustę na patelni, potem dodaje się do tego cebulę i tuńczyka.
Równolegle przygotowujemy ciasto normalnie jak na naleśniki, czyli mąka, mleko i jajka.
Smażącą się kapustę z dodatkami zalewamy potem takim naleśnikiem i smażymy do ścięcia się ciasta. Japończycy z wielkim zaciekawieniem przyglądali się moim staraniom, gdyż Oni robią to troszkę inaczej. Tak czy inaczej nie chcą ryzykować dałem pierwszy kawałek Japończykom do spróbowania. Jakbym Im nie zabrał, to by mi całe zjedli.
Więc albo są prawdziwymi studentami i jedzą wszystko, albo wyszło dobre.
Mi smakowało. Gotową potrawę serwujemy z sosem i majonezem.
Potem już niewiele się działo, bo się zrobi wieczór.
Wspomnę tylko jedną rzecz, o której zapomniałem ostatnio.
Na ostatnim (alleluja) wykładzie z historii Japonii jak zwykle staramy sie nie zasnąć.
Nastąpiła przerwa więc wszyscy odetchnęli z ulgą, a do pani nauczycielki podeszła jedna z dziewcząt w stylu wzorowej uczennicy z aparatem, żeby sobie z nią zrobić zdjęcie na pamiątkę.
Cóż, co kraj to obyczaj, ale dla mnie to było co najmniej dziwne.
Szczególnie, że na 3 wykłady jakie skończyłem na dwóch po ostatnim wykładzie nauczyciel dostawał owację, a na historii wszyscy wstali i sobie poszli.
Teraz jeszcze jedna ciekawa rzecz. Ogłoszenia. Niestety zapominam cały czas zrobić zdjęcie, a szkoda, bo ostatnio powiesili jedno ciekawe na drzwiach akademika. Ostrzegają przed jakąś chorobą i każą w ramach prewencji myć ręce i płukać gardło wodą.
To jeszcze rozumiem, ale potem jest zdanie w stylu:
"gdyby zdarzyło Ci się zwymiotować, lub zrobić kupę w miejscu publicznym, to prosimy skontaktuj się z administracją"
Tym wspaniałym akcentem kończę ten jakże krótki dzień.
Pozdrawiam
piątek, 30 maja 2008
30 Maja
Trzeba było się zwlec na 8.45 na japoński.
Na początek mały kiler w postaci słuchania z niezrozumieniem.
Mieliśmy odpowiadać na pytania na podstawie tego co słyszymy i rozumiemy z kasety.
Dawno nie czułem się jak na niemieckim. Dziś właśnie tak było.
Trzeba było między innymi wpisać godzinę o której ktoś tam się z kimś spotyka.
Wpisałem, że o 10. Po teście zapytałem jeszcze trzy osoby, czy miały tak samo.
A Oni mieli: 12, 3, 5.
Czyli każdy co innego.
Potem była gramatyka. Tu już nie tak źle, bo przeważnie test polegał na dopasowywaniu różnych rzeczy. A jak się coś widzi to dużo prościej pokojarzyć.
No i wreszcie mam zarys planów na przerwę międzyćwiartkową.
W ramach programu "cudze chwalicie, swojego nie znacie" będziemy zwiedzać północną część Kiushiu, czyli tej wyspy na której mieszkam. W końcu gdzie bym nie pojechał, to wszędzie jest mnustwo rzeczy wartych zobaczenia i niezwykłych. A tak przynajmniej mam blisko.
Dzisiaj już nie gotowałem :)
Może jutro.
Pozdrawiam.
czwartek, 29 maja 2008
29 Maja
A, spóźniona ze względu na natłok obowiązków, które to na szczęście powoli się już kończą.
Wstałem w sam raz, żeby po śniadaniu zdążyć na pierwsze zajęcia na 12.30.
Musiałem tam być gdyż trzeba było oddać wypracowanie stanowiące połowę oceny.
Potem krótkie podsumowanie wykładu i kolejny przedmiot zaliczony (przynajmniej tak optymistycznie zakładam).
Potem było troszkę trudniej, bo był egzamin ustny z japońskiego.
Niestety trochę się przejąłem i pomieszałem sporo rzeczy.
Na szczęście sam z siebie jestem zadowolony (nie wiem czy to po polsku).
Bo widzę postępy. Rozumiem co pani mówi, choć czasem ze złym końcówkiem, to powiem o co mi chodzi.
Wieczorem potrzebowałem się wyszaleć przed piątkowym egzaminem końcowym z japońskiego.
Zrobiłem więc sobie dobry obiad.
Kotlet z kurczaka z ziemniakami i surówką z pomidora i ogórka.
Niby nic, ale tutaj to naprawdę niezła osobliwość. Wszyscy w kuchni patrzyli z zaciekawieniem cóż to za dziwna potrawa.
Śmieję się z siebie, bo nie miałem soli. Więc ugotowałem ziemniaki bez niej, żeby je pomieszać z masłem. Masło jest tutaj niesamowicie słone. kto mnie zna bliżej wie, że sporo solę.
A tutaj jak zrobię jajecznicę i przegryzam chlebem z masłem, to nawet nie solę jajecznicy ani chleba i tak jest dla mnie za słone.
No, ale z masłem miała być tyko dygresja.
Wracając do ziemniaków. Były młode więc ugotowałem je w mundurkach.
Jak je obierałem to poczułem głód ziemniaczany. Ciągle tylko ryż.
Talk mnie wzięło, że jedną trzecią kartofli zjadłem samych tyle co obranych ze skórki.
Najlepsze ziemniaki jakie jadłem w życiu, choć nie posolone i bez koperku. (zresztą nie lubię koperku do ziemniaków)
Zamiast ogórka miał być najpierw broków, którego miałem zamrożonego. Niestety jak się rozmroził, to był miękki, a próba gotowania go skończyła się jedynie rozprzestrzenieniem niemiłosiernego smrodu po kuchni.
Nie wiem, gdzie popełniłem błąd.
Reszta dnia to już japoński.
Pozdrawiam
środa, 28 maja 2008
28 Maja
Dziś przeżyłem załamanie, na szczęście nie swoje a jedynie pogody.
Ale i tak pokrzyżowało mi to plany. Olimpiada została przełożona w czasie na czas nieokreślony.
Cały dzień pada i nawet nie ma jak wyjść na dwór.
Także siedzimy przy książkach.
Jutro egzamin z Japońskiego, może być ciekawie.
Mam nadzieję, że będzie dobrze.
Jak wiemy zbliżają się za to mistrzostwa w piłkę nożną.
W związku z powyższym zamieszczam film reklamowy.
http://pl.youtube.com/watch?v=5_BRW7IR73s
No i to niestety na tyle.
Pozdrawiam Wszystkich.
wtorek, 27 maja 2008
27 Maja
Już jutro w ramach sesji mamy imprezę uniwersytecką.
Będzie jedzenie, muzyka i zawody.
Można by powiedzieć chleb i igrzyska.
Jak już wspominałem jutro bierzemy udział w zawodach z przeciągania liny.
Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. Poza masą trzeba jednak mieć trochę techniki, a jakoś super często liny nie przeciągam.
Zobaczymy.
Dziś niestety się uczyłem, leniłem lub siedziałem na zajęciach.
Za to mam dla Was coś bardzo ciekawego.
Trochę pięknych obrazków do zobaczenia.
Każdy powinien chociaż rzucić okiem.
http://www.joemonster.org/art/9246/Niesamowite-iluzje-Roba-Gonsalvesa
Pozdrawiam i zapraszam jutro!
poniedziałek, 26 maja 2008
26 Maja
Miałem sprawdzian ze znaczków japońskich.
nauczyłem się ładnie, jak jaki wygląda i co oznacza. Poszedłem zadowolony na sprawdzian.
Zapomniałem tylko o jednym. Czyli nauczyć się jak się każdy czyta.
A tutaj na sprawdzianie mam napisane fonetycznie i mam narysować odpowiedni krzaczek.
Cóż poniosłem sromotną klęskę.
Na szczęknie to tylko jeden z wielu testów.
A ponadto liczy się też obecność i egzamin, który jest w czwartek.
Także będzie dobrze.
Poza tym siedzim i się uczym.
Nie ma to jak sesja.
Na szczęście tutaj juwenalia są w czasie sesji, czyli pojutrze.
Tak więc będzie okazja do rozerwania się.
Myślę, że będzie też dużo do opisania.
Dzisiaj tylko wspomnę o jednej ciekawej rzeczy.
Na japońskim był dziś czas przeszły. I się mieliśmy pytać innych co robili w weekend.
I wszyscy powiedzieli, że się uczyli.
Teraz nie wiem, czy faktycznie wszyscy się uczą, czy też powtarzali po innych, bo nie wiedzieli jak powiedzieć co innego.
Ja tak miałem na niemieckim na studiach. Dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze robiłem do samo co ktoś, kto już wcześniej opowiadał o swoich przygodach.
No, ale się wtedy sprawdziło. W końcu zdałem ten niemiecki.
Teraz w ramach dnia Mamy wszystkiego najlepszego wszystkim kochanym Mamom.
Mojej najserdeczniejsze.
Pozdrawiam.
niedziela, 25 maja 2008
25 Maja
Oglądałem wczoraj w telewizji program o technologiach przyjaznych środowisku.
Próbowali przedstawić propozycje rozwiązania problemu efektu cieplarnianego.
Wszystkie pomysły były ciekawe, ale przytoczę tylko dwa najlepsze.
Jak wiemy dwutlenek węgla jest jednym z gazów cieplarnianych.
Pierwszy pomysł , to ze wszystkich elektrociepłowni, hut i.t.p. emitujących dwutlenek węgla zbierać emitowane gazy i wpuszczać je pod ziemię. W Australii powstała już pierwsza wstrzykiwalnia dwutlenku węgla po ziemię. Padło pytanie czy takie wpuszczanie milionów ton gazów w ziemię jest aby na pewno w 100% dobrym pomysłem. Powiedzieli, że zobaczymy...
Cóż, to mnie trochę zdziwiło, ale szybko o tym zapomniałem, gdy usłyszałem drugi pomysł.
Ten drugi dotyczył już tylko Australii, gdzie 20% gazów cieplarnianych wytwarzanych jest przez zwierzęta hodowlane. Otóż jeden naukowiec obliczył, że kangury produkują mniej dwutlenku węgla na kilogram jadalnego mięsa niż krowy, świnie czy owce. Mało tego, tylko kangury żyjące na wolności. Proponuje on więc pozbycie się bydła i trzody chlewnej, potem rozprzestrzenienie kosmicznych ilości kangurów, wreszcie żywienie ludności Australii poprzez polowania na kangury.
Chyba przestanę oglądać programy naukowe.
Dziś za to miałem wyjazd na miasto. Byłem na mszy, na której miało miejsce ciekawe zdarzenie. Ksiądz (nie Polak, tylko ten drugi) prowadzi mszę po angielsku. Prowadzi, prowadzi, doszliśmy prawie do końca. Jesteśmy przy błogosławieństwie i On zaczyna, ale jakąś inną formułkę. Przerwał w połowie i mówi "o, sorry, pomyliło mi się" i dopiero było błogosławieństwo.
Także śmiesznie.
Po mszy poszedłem na zakupy (wiem, wiem, że niedziela, ale inaczej się tu nie da, bo bym musiał dwa razy w tygodniu na miasto jeździć). Kupiłem sobie mąkę i będę robił dobre rzeczy więc niedługo zapewne rozszerzenie książki kucharskiej. Reszta dnia pod znakiem historii Japonii.
Wieczorem za to odezwała się Agata i sobie miło porozmawialiśmy.
Niedługo do mnie przyjedzie z siostrą swoją Olgą.
A teraz idę spać.
Dzień dobry Wam wszystkim.
sobota, 24 maja 2008
24 Maja
Dlatego niewiele się tu dzieje.
Opowiedzieć chciałbym jednak o pewnej historii, która mnie dziś zabiła.
Byłem w kuchni piętrowej, był tam też mój współlokator.
Miał na sobie bluzę w gwiazdki i serduszka, przynajmniej z przodu.
A potem zobaczyłem tył tej bluzy. Zapytałem się, czy rozumie co tam jest napisane.
Powiedział, że nie.
Ręce mi opadły najniżej jak się dało.
W galerii w nowym katalogu "kretyństwa i debilizmy" będę umieszczał zdjęcia związane z tematem katalogu.
Dziś pierwszy odcinek a w nim dwa zdjęcia: przód i tył tej samej bluzy.
Podziwiajcie:
http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/KretynstwaIDebilizmy/photo#5203916340662824322
A teraz coś na deser.
Co by było, gdyby świat był jak japońska animacja:
http://www.joemonster.org/art/9179/Gdyby-rzeczywistosc-byla-jak
I to tyle na dzisiaj, bo po tym co zobaczyłem, to wszystko jest błahe.
Pozdrawiam.
piątek, 23 maja 2008
23 Maja
Zaczęło się dość niefortunnie, gdyż zaspałem znów na japoński. Na szczęście dowiedziałem się, że nie było nic nadzwyczajnego, więc jakoś to odrobię. Zdążyłem na antropologię i historię Japonii.
Historia jak zwykle była dziwna. Na początku obejrzeliśmy 15 minut filmu "Mononoke Hime" czyli "Księżniczka Mononoke". Cóż to było chyba jedyne ciekawe 15 minut z tego przedmiotu.
http://ksiezniczka.mononoke.filmweb.pl/
Pani na szczęście szybko się zreflektowała. Wyłączyła film, jak coś się zaczęło dziać. Rozdała nam dziwaczne kartki z kwadracikami, kółkami i strzałkami, które miały reprezentować kontakty handlowe Japonii. Mojej ławce (Norwegia, Francja, Korea i Polska) połowę czasu zajęło dojście do tego, gdzie jest góra, a gdzie dół. Cóż.
Potem było jeszcze ciekawiej, jak tylko ustaliliśmy strony świata pani kazała nam piać wypracowanie. Zrobiła nam kartkówkę. Cóż coś tam napisałem, ale nie wiem co.
Mam nadzieję, że nie będzie z tego jakiś ocen.
Potem już było ciekawiej. Otóż przygotowuje się powoli olimpiada uniwersytetu.
Organizatorzy przygotowali mnóstwo ciekawych konkurencji. W końcu ja też się zapisałem. Choć powinienem powiedzieć "zapisaliśmy się", bo startuję w konkurencji drużynowej.
W przeciąganiu liny. Stworzyliśmy ogólnoświatowy skład (USA x 2, Szwecja i Polska).
Nadmienię jedynie, że jestem w ekipie najniższy i dopiero trzeci co do wagi.
Jak więc się pewnie domyślacie, liczymy na dobrą lokatę.
Kolejnym pozytywnym akcentem dzisiejszego dnia był market warzywny.
Jak co tydzień w piątek można sobie kupić trochę zielonego.
Jako, że ceny są przystępne, to miałem dość sporo w koszyku.
Miód, pomidory, kapusta, marchewka, sałata i ZIEMNIAKI!!!!
Tak! Kupiłem sobie worek ziemniaków! Nie jest to taki nasz worek, bo ma może z 1,5 kg, ale co tam i tak się cieszę. No i stoję przy kasie i pani nie dość, że mi spuściła z 1020 jenów na 1000 to mi jeszcze dała trzy ogórki :)
Prawda, że miło. I nie potrzebny Jej żaden spec od marketingu. I tak będę u Niej kupował.
Chciałbym jednocześnie przeprosić wszystkich czytających to forum za wczorajszy post.
Wiem, że materiał filmowy nie był smaczny, ale był konieczny, aby uzmysłowić Wam pewne różnice kulturowe. Chyba zadziałało.
Wracając do tutejszych spraw to reszta dnia minęła mi już na pisaniu raportów na koniec semestru.
Na szczęście nadludzkim wysiłkiem właśnie skończyłem pierwszy, więc został jeszcze tylko drugi.
Pozdrawiam Wszystkich!!!
czwartek, 22 maja 2008
22 Maja
Przyszła kolej na to, aby wspomnieć co nieco o japońskich teleturniejach.
Są one znane w świecie za swoją dziwność.
Dziś widziałem teleturniej o ruchomej ścianie z dziurami.
Musicie puścić wodze wyobraźni, bo to nie takie proste, sobie wyobrazić.
Mamy basen z zimną wodą. Mamy korytarz prowadzący do tego basenu taki mniej więcej na 5 metrów szeroki. W tym korytarzu stoją trzy osoby. W ich kierunku porusza się ściana. Ściana ma w sobie kilka otworów. Ludzie muszą się w nie wpasować, albo zostaną wepchnięci do zimnej wody. Dodam, że wzory na ścianie są naprawdę wymyślne, i wymagają czasem wskakiwania jednej osoby na drugą, lub przyjmowania naprawdę dziwnych poz.
Cóż, co kraj to obyczaj. Nie róbcie tego w domu.
Poza tym zaczęła się sesja. Muszę do przyszłego tygodnia napisać dwa raporty, więc będzie z tym trochę pracy, ale cóż. Jak trzeba, to trzeba.
Tutaj zamieszczam kilka ciekawych filmów.
Osoby wrażliwe proszę o zignorowanie poniższych.
http://pl.youtube.com/watch?v=y_0kCSYBWZs
Że tak powiem, potrafią sobie robić jaja.
http://pl.youtube.com/watch?v=ETroZ3gPleg
Mają też swoich morsów.
Pozdrawiam.
środa, 21 maja 2008
21 Maja
Dziś do najważniejszych wydarzeń niewątpliwie należy wydanie mi w końcu karty obcokrajowca.
(Dosłownie dokument nazywa się "alien registration card" czyli karta rejestracji obcych, ale ta nazwa źle mi się kojarzy). Podczas jej wydawania doznałem kolejnego szoku. Tym razem otrzymałem ja bez zbędnych formalności w jakieś 5 minut. Normalnie nie wiem co się stało. Także mam już wszystkie cztery dokumenty jakie są konieczne do wymiany waluty w tym kraju. Dodam tylko, że te cztery dokumenty dotyczą tylko mojej wizy. Jeżeli ktoś ma wizę turystyczną, albo jeszcze inną, to obejmują go inne regulacje.
Ponadto w końcu zaczyna się tutaj lato. Mogę wreszcie wyciągnąć letnie ubrania. A zaznaczam, że mam niemal same letnie ubrania, bo jadąc tutaj porównywałem szerokość geograficzną z Europą. Wyszło mi, że to mniej więcej jak Egipt. A jak Egipt to gorąco. I tym sposobem przez 2 miesiące korzystałem z bardzo ubogiego arsenału odzieży na chłodniejsze dni.
Teraz zaczyna być ciężko, bo ciepło wraz z wilgotnością powietrza chyba nieźle dadzą popalić.
Poza tym jutro zaczyna się pierwsza sesja, to znaczy mamy dostać tematy prac do napisania z pierwszego przedmiotu. Mam nadzieję, że nie będzie za ciężko.
Teraz się pochwalę. Dostałem stypendium naukowe na SGH za poprzedni semestr.
Wszedłem ostatnio na stronę i zostałem właśnie poinformowany, że mam stypendium, a teraz uwaga....fanfary.....DO ODEBRANIA W KASIE SGH
Cóż, chyba sie nie przejdę przez najbliższe pół roku.
Cóż, nie tylko tutaj są dziwne prawa.
Artykułu nie zamieszczam, gdyż jeszcze się rodzi.
Pozdrawiam.
wtorek, 20 maja 2008
20 Maja
Na historii Japonii jak zwykle nudy. Mieliśmy oglądać japońską klasykę, czyli "Księzniczkę Mononoke", ale pani się nieco rozgadała, i obejrzeliśmy całe pierwsze 5 minut. Niestety nie wiem o co chodziło, bo pani nie za bardzo wiedziała jak włączyć angielskie napisy. A przypominam, że wykład jest teoretycznie angielskojęzyczny.
Poza tym dziś niewiele się działo. Zostałem poproszony o napisanie artykułu o moich wrażeniach z mojego pobytu tutaj. Jest on jeszcze w trakcie realizacji, ale prawdopodobnie jutro zamieszczę przynajmniej jego fragmenty na tej stronie.
Także zapraszam jutro.
Dla zainteresowanych zamieszczam kilka, niestety nie moich zdjęć z Chin.
Przydaje się znajomość angielskiego.
Przyjemnej lektury
http://www.joemonster.org/art/9210/Chinglish-czyli-angielskie-napisy-z-Chin
Trzymajcie się
poniedziałek, 19 maja 2008
19 Maja
tym jak oszukałem japoński system bankowy.
Dziś był trudny dzień. Szkołę co prawda zaczynam dopiero o 12.30, ale musiałem wstać o wiele wcześniej, żeby zdążyć pojechać do miasta wymienić trochę waluty. (było to już trzecie podejście po piątkowym, gdy zapomniałem paszportu, i sobotnim, gdy okazało się, że w soboty banki nie działają, jedynie od poniedziałku do piątku od 8 do 15)
Także wyruszyłem wczesnym rankiem w kierunku banku, który już udało mi się wcześniej zlokalizować. Wszedłem spokojnie i wziąłem numerek, nic nie zapowiadało mającej niebawem wydarzyć się masakry. Czekam, czekam…. Troszkę to trwało, bo urzędnicy jakoś tak średnio szybko pracują. Ale nie ważne, co kraj to obyczaj. W końcu zapaliło się światełko z moim numerkiem. Podszedłem do pani i w sumie dla zasady zapytałem:
-Czy mówi pani po angielsku?
-Nie mówić.
-A ktoś w ogóle umieć mówić angielski?
-Nikogo nie umieć mówić angielskiemu.
Jako, że nie spodziewałem się nic ponadto przystąpiłem do dzieła. (A zaznaczę, że w celach edukacyjnych z premedytacją nie zabrałem rozmówek ze sobą). Więc mówię najlepszą japońszczyzną, na jaką było mnie stać „Europa pieniądz do Japonia pieniądz”. Pani zrozumiała i tu się zaczęło.
-Poproszę paszport
-Proszę.
-Poproszę legitymację studencką.
-Proszę
-Poproszę dowód osobisty
-Proszę (przypominam, że chciałem wymienić pieniądze, a nie zaciągać kredyt na 1.000.000 jenów)
-Poproszę pański dokument rejestracji obcokrajowców.
Tu zostałem zbity z tropu. Ostatnio wystarczyła legitymacja i paszport. Ale nic, tłumaczę Pani, że owszem wszyscy studenci złożyli wnioski o wydanie karty obcokrajowca jeszcze początkiem kwietnia, ale dostaniemy je dopiero pod koniec maja. (Czyli w połowie pobytu, kolejna ciekawostka biurokratyczna). No to pani mówi, że w takim razie nic się nie da zrobić.
No to się pytam, czy na pewno. No to powiedziała, żebym poczekał. Przyszła druga pani i od początku, paszport, dowód, legitka i co? I doszło znowu do karty obcokrajowca.
-Jak to nie ma pan karty obcokrajowca?
-No tłumaczę, że nie mam, bo nie dostałem jeszcze. Da druga pani wie już o tym….
-Proszę chwilkę poczekać….
Poszła, przyprowadziła faceta, który kojarzył coś tam po angielsku (słowa typu dom, pies, mama, tato, no może jeszcze kolory) i mówi, żebym szedł z nim do jego biura. No to zadowolony idę do jego boksu. Siadam i pan prosi paszport, legitka, dowód.
Cóż doszło do karty obcokrajowca.
-To nie ma pan karty obcokrajowca?
(tutaj delikatnie się poirytowałem)
-Tak! Nie mam! Nie mam karty obcokrajowca!
-Hmmmm…. To niedobrze
-Wiem, że niedobrze, ale już raz wymieniałem pieniądze w TYM SAMYM banku i nie było problemu!!!!
-Hmmm…. Ale ja nie mogę panu wymienić pieniędzy!
-A kto może?
-Nikt!
-A dlaczego teraz nagle nikt mi nie może tych pieniędzy wymienić???
-Bo potrzebuję dokumentu z Pańskim adresem w Japonii.
-ALE NA MOJEJ LEGITYMACJI JEST MÓJ ADRES !!!!
-No tak….ale ja potrzebuję dwa dokumenty z Pańskim adresem.
W tym momencie po prostu się załamałem, pogadałem z 3 osobami dokładnie tak samo, zajęło mi to ponad pół godziny, myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. Tak bardzo, tak bardzo się myliłem. Bo w tym momencie gość chyba wyczuł moją desperację i dodał niepewnym głosem:
-Ale jak pan chce to tu zaraz niedaleko jest kantor…..
Przyznaję się bez bicia w tym momencie w mojej głowie zaczęły się mieszać wszystkie znane mi przekleństwa we wszystkich znanych mi językach. Starałem się jednak utrzymać powagę i zapytałem grzecznie GDZIE JEST TEN KANTOR?
Pan powiedział, że mnie tam zaprowadzi. Wyszliśmy przed drzwi banku i pan mówi: „To tutaj”. Tak kantor był drzwi w drzwi z bankiem. Odległość 1 metr. No nic wchodzę do tego kantoru. Okazało się, że to taka wielofunkcyjna kasa. Mieli też jakieś przelewy i nie wiadomo co jeszcze więc była spora kolejka. Więc czekam grzecznie z numerkiem.
W końcu mój numerek. Podchodzę, tłumaczę o co chodzi. Miły pan bierze pieniążki, paszport, dowodzik, legitymację…..TAK !!! Pyta czy mam kartę obcokrajowca.
Ja mówię, że nie mam. Więc….poprosił, żebym poczekał.
Przyszła jakaś babka, co coś tam kojarzyła po angielsku i mówi, że muszę mieć kartę obcokrajowca, żeby wymienić pieniądze. W tym momencie już naprawdę miałem dość. Ale, że nie miałem nic do stracenia postanowiłem zaryzykować wojnę informacyjną.
Powiedziałem więc, że z tego co wiem, to nie trzeba mieć karty obcokrajowca do wymiany waluty.
Oboje zrobili wielkie oczy i pytają czy naprawdę.
Ja mówię, że oczywiście.
Tu nastąpiła dłuższa chwila konsternacji.
Po czym popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami i…..WYMIENILI MI PIENIĄDZE!!!
Także święto i radość!
Po tej przydługaśnej anegdocie kończę. Nie będę Was zamęczał co tam na zajęciach, bo to chyba się to robi nudne. Powiem tylko, że ze względu na przedłużoną nieco wizytę w mieście opuściłem mój trzeci wykład na tej uczelni. Tym samym wyrobiłem moją dzienną normę na SGH.
Pozdrawiam.
niedziela, 18 maja 2008
18 Maja
Z kamerą wśród zwierząt.
Dziś był dobry dzień. Jako, że Johanna chciała bardzo z nami wybrać się do krainy „Hello Kitty” to pojechaliśmy do oceanarium i na małpią górkę.
Jest to kompleks taki niby to zoologiczny w okolicach miasta.
Oceanarium robi naprawdę piorunujące wrażenie, a to z kilku powodów. Po pierwsze jest kolosalne, można tam chodzić i chodzić a końca nie widać, co jest tym bardziej zaskakujące, że z zewnątrz wcale nie wydaje się taki ogromny. Jest to spowodowane faktem, że poza budynkiem są też ścieżki na zewnątrz, oraz ogromna piwnica w której też są różne stworzonka. No i właśnie teraz o stworzonkach. Są ich tutaj setki, jak nie tysiące. Już przy wejściu zamurowuje każdego ogromna (chyba 5 metrowa) szyba, za którą pływają wszelkiej maści ryby. Każdego koloru i każdej wielkości. Małe ławice, duże ławice, rekiny zwykłe, rekiny młoty, płaszczki i nie wiadomo co. Niestety nie znam się na rybach, więc tyle tylko rozpoznałem. Potem przechodzimy przez kolejne sale zachwycają się co raz.
Są tutaj na przykład rozgwiazdy, żółwie morskie, węgorze. Każde z nich ma ciekawie zaaranżowane akwarium z obszernym opisem niestety po japońsku. Są nawet specjalne stanowiska, gdzie można dotknąć sobie na przykład rozgwiazdy lub płaszczki. Jakoś jednak nikt się z nas nie przemógł. Są też leniwce i inne egzotyczne ptaki od tukanów po pingwiny.
Najciekawsze są jednak przedstawienia. Mi osobiście pokaz umiejętności morskich zaparł dech w piersiach. Nie wiedziałem, że morsy są takie inteligentne. Trener przyszedł ze swoim pupilem, a ten przytakiwał, gdy się zgadzał, kręcił głową jak mu się coś nie podobało, pozował, bił brawo, klepał trenera po plecach, dawał głos, robił fontannę, wciągał ryby przez rurkę. Normalnie cuda niewida. Wszystko naprawdę ciekawie przygotowane i trzymające w napięciu. A najlepsze, że trener powiedział morsowi, że czas na trening (czy coś, bo w końcu mówił po japońsku). A mors co? Położył się na plecach, ręce (płetwy?) założył za głowę i zaczął robić brzuszki! Normalnie padłem. Widać co nieco na zdjęciach, ale nie oddadzą one wrażenia. Cóż polecam wybrać się osobiście. Drugie ciekawe przedstawienie było z delfinami. Kręciły się w kółko, klaskały, krzyczały i skakały. Udało mi się nawet zrobić jedno zdjęcie, które uchwyciło delfina w locie. Były tez pokazy karmienia rybek przez płetwonurków i zabawy fok z piłkami i hula-hopami.
Całe oceanarium zajęło nam naprawdę sporo czasu, ale było warto. Kolejną atrakcją była Małpia Górka. Na początek mieliśmy przygodę iście japońską.
Podeszliśmy pod górkę (wysokość względna od podnóża tak na oko jak z Wetliny na połoninę) i podchodzimy do kasy. Mieliśmy już bilety na wejście do parku, bo kupiliśmy je w biurze podróży jeszcze w centrum. Pan w kasie nam mówi, że ok., ale jest jeszcze kwestia kolejki. Bo można albo podjechać kolejką na górę za 100 jenów (+/- 2 PLN), albo iść na piechotę. Że koleżanki troszkę nie chciały to zdecydowaliśmy się na kolejkę.
Kupiliśmy bilety i czekamy. W końcu dwa wagoniki przyjechały więc wsiadamy i w drogę. Powiedzieć, że kolejka się wlokła byłoby tu szczytem wyrozumiałości. Powiedzmy, że była wolniejsza od bieszczadzkiej wąskotorówki. No ale jedziemy, jedziemy, mijamy pierwszy zakręt a tam…stacja końcowa. Okazało się, że owszem górka jest spora, ale miejsce do oglądania małpek jest jakieś 150 metrów od kasy, w przewyższeniu może jakieś 20-25 metrów. Ale cóż nie wiedzieliśmy tego. I daliśmy się zrobić w balona. Ale przynajmniej mieliśmy przejażdżkę. Na małpiej górce mieszka rzekomo 1200 małpek. Już przy wyjściu z kolejki przywitało nas ich tak na oko około 30.
Podeszliśmy kawałek dalej i wtedy przeżyliśmy traumę. Wszystko trwało może 5 sekund, więc nie udało mi się wszystkiego utrwalić na zdjęciach. Także wyobraźcie sobie następującą sytuację. Idziemy sobie spokojnie przez park. Nagle z naprzeciwka biegnie w naszym kierunku bardzo, bardzo szybko dwóch facetów i ciągnie za sobą wózek, w wózka spadają ziemniaki, a za wózkiem pełną szybkością goni tak na oko ze 400 małp. Po prostu nas wryło. Na szczęście pan minął nas w bezpiecznej odległości (1,5 netra) i zginał gdzieś za horyzontem ciągle biegnąc. Za to małpy rozlały się po całej okolicy. Były po prostu wszędzie. Bardzo miłe zwierzątka tak swoją drogą.
Potem już tylko zejście (tym razem nie czekaliśmy na kolejkę). Powrót do miasta.
I przygotowanie na jutro na kolejny test z krzaczków.
Na deser udostępniam kilka zdjęć z dzisiejszej wyprawy.
Miłej zabawy.
http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/OceanariumIMaPiaGRka
AAA
I przypomniał mi się a propos taki stary i głupi dowcip, ale może komuś się spodoba.
Oto kawał:Jak nazywa cię Facet, który mieszka z innym facetem? (pedał)
Jak nazywa się kobieta, która mieszka z inną kobietą? (Lesbijka)
A jak nazywają się ludzie, którzy mieszkają ze zwierzętami? (Gucwińscy)
Głupi, wiem, ale mnie śmieszy :)
Pozdrawiam
sobota, 17 maja 2008
17 Maja
Szanowni czytelnicy!
Witam bardzo serdecznie w jakże pięknym dniu dzisiejszym.
Dziś opowiem o tym jak się zdenerwowałem.
Zaczęło się pięknie. Wstałem, słoneczko, ptaszki śpiewają, sielanka. Dobre śniadanie i jazda do miasta po gotówkę tutejszą. Tym razem sprawdziłem trzy razy czy mam pieniądze, paszport i dowód zameldowania! Tak, tak! Bez paszportu i dowodu zameldowania nie mogę wymieniać pieniędzy w Japonii! Także dojechałem do miasta i ruszam do informacji. Tam pani mi mówi gdzie bank, wszystko cacy, oprócz jednego małego szczegółu. Banki są albowiem w soboty nieczynne. Także czeka mnie jeszcze jedna wyprawa. No, ale wracając do wycieczki. Poszedłem więc się przejść po mieście. Mają tutaj naprawdę ciekawe sklepy z różnymi japońskimi specjalnościami jak klapki (japonki), kimona, pałeczki, miseczki itd. Niektóre naprawdę bardzo piękne. Po miłej wycieczce do miasta wróciłem do akademika. Obiad, potem trochę spaceru. Kolacja. Generalnie przebimbałem piękny dzień.
Jutro wyjście, ale chyba jednak nie do „hello kitty”. Jedna koleżanka kupiła sobie nowe buty i poszła na siłownię pobiegać na bieżni. W wyniku takiej operacji na jednej kostce wyrósł jej średniej wielkości grejpfrut. Także nie może chodzić i leży. A, że chciała bardzo iść, i była jedną z inicjatorek, to ten wyjazd jest przełożony. Nie wiem jeszcze co będzie jutro, zobaczymy.
Chciałbym się dziś z Wami podzielić pewną refleksją. Niestety nie moją.
Tutaj wszyscy przeżywają tragedię, jaka ostatnio miała miejsce w Chinach i organizowana jest pomoc na naprawdę szeroką skalę. Poza trzęsieniem ziemi jest jednak jeszcze jedna bardzo ważna sprawa, którą na chwilkę chyba zapomniano. Mam tu na myśli olimpiadę, a dziś właśnie przeczytałem na łamach pewnej internetowej gazety artykuł właśnie o olimpiadzie. Zachęcam do lektury nie tylko tekstu, ale także komentarzy, bo w odróżnieniu od Onetu tutaj naprawdę warto poświęcić im kilka chwil swojego cennego czasu.
http://natropie.zhp.pl/content/view/759/45/
I wspaniały obrazek będący komentarzem do powyższego:
http://graphics.jsonline.com/graphics/photographer/20/20534_large.jpg
Ponadto zbliża się powoli koniec „ćwiartki”, bo nie ma tu 2 semestrów, tylko 4 ćwiartki. Jedna właśnie się kończy, więc będę zapewne mniej aktywny.
Zobaczymy.
Poza tym na stronie pojawia się nowa ciekawostka. To „REKLAMY”.
Zastrzegam, że nie należy klikać dla samego klikania, gdyż zabrania tego regulamin tego produktu.
Jeżeli natomiast znajdziecie, coś co was zainteresuje, to zapraszam do lektury.
Nie mam niestety wpływu na to co się tam wyświetla.
Ale to google, a oni zawsze znajdą coś ciekawego.
I to na razie tyle.
Pozdrawiam i do zobaczenia.
piątek, 16 maja 2008
16 Maja
Czołem.
Mili czytelnicy. Dziś był dzień mojego tryumfu.
Ale po kolei. Pogoda robi się powoli nieznośna. Zaczyna się robić naprawdę gorąco.
Dzień dzisiejszy jak zwykle na wykładach.
Najważniejsza wiadomość z historii Japonii udało mi się uzyskać niezły wynik w postaci 38/45 punktów. To mnie stawia w o tyle dobrej sytuacji, że z egzaminu końcowego muszę uzyskać 15 punktów na 50, żeby zaliczyć.
Także stałem się dziś o wiele spokojniejszy.
Ze spraw wakacyjnych, to zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wygląda na to, że z Okinawy nic nie wyjdzie. Trudno, znajdziemy coś ciekawszego.
A teraz kilka refleksji.
Byłem dziś na siłowni i kilka rzeczy wydało mi się wartych wspomnienia na łamach bloga.
Może zaczniemy od „rozciągaczy”.
Jest bowiem na siłownia spora grupa osób, która siedzi i się rozciąga i tak przez 2 godziny. Siedzą tylko i się rozciągają. Byłem tam kilka razy, a te same osoby zawsze tam są i się rozciągają. Ci to mają cierpliwość.
Następna grupa to „samoucy”.
Miałem to szczęście, że przed wybraniem się tu na siłownię miałem przyjemność pobierać nauki od wspaniałego mistrza kulturystyki i mojego przyjaciela z akademika Michała Mela. Nauki u Niego dały mi jako takie pojęcie co i jak. Jest tutaj natomiast spora grupa osób, która tworzy jakiś swój styl ćwiczenia. Są to jakieś dziwne ruchy, które ciężko mi było powtórzyć nawet bez ciężarków. Postaram się kiedyś może zrobić zdjęcie albo coś, bo jedyne porównanie jakie mi przychodzi do głowy to „ministerstwo niemądrych kroków” Monty Pythona w wersji ręcznej.
A teraz najlepsza grupa „Zabójcze poduszkowce”
Jest tu taka grupa chłopaków o groźnym, chmurnookim spojrzeniu. Lubią oni przyjść na siłownię, by stanąć przed lustrem i robić groźne miny do lustra. Naprężają swoje bicepsy (domyślam się, że jednak jakieś mają, choć nie widziałem). Podciągają koszulkę, by obejrzeć swój brzuszek. Po takiej rewii mody ruszają na krótką przerwę w samouwielbieniu, żeby potrenować. I teraz wyobrażamy sobie taką scenę:
Młody człowiek o spojrzeniu zabójcy rusza od lustra w kierunku atlasu. Siada na stanowisku wyciąga ręce ku górze, aby chwycić drążek, do ściągania. Opuszcza ręce wstaje i idzie gdzieś. Wraca z poduszką, podkłada sobie pod pupę, aby następnym razem wyciągając rączki do góry jednak dosięgnąć drążka.
Widok po prostu bezcenny. Polecam.
Teraz słów kilka o mojej Agacie. Agata zarażona nieco ruchem rycerskim uczęszcza w Szwajcarii na zajęcia z łucznictwa. Zamiast zbędnych komentarzy podrzucam link ze zdjęciem z Jej postępów:
http://picasaweb.google.com/agata911/UKI/photo#5200715370491835794
Kolejna rzecz to sprawy techniczne. Zainstalowane statystyki na stronie póki co działają bez zarzutu. Widać kto skąd i kiedy jest na stronie. Mam tylko jedno pytanie do Was czytelnicy.
Otóż wśród odwiedzających znalazło się 5 z Brodnicy. Niestety pomimo niezwykle wytężonej pracy mojej małej główki nie mam pojęcia któż to Taki. Nigdy w życiu tam nie byłem, a zapewne szkoda. Także jeżeli dobre dusze z Brodnicy czytają ten post bardzo prosiłbym o rozwiązanie moich problemów na przykład w komentarzach, lub prywatną wiadomością.
A na weekend kilka ciekawostek na lepszy humor.
Jak zwykle materiały są zbiorem ciekawszych materiałów tego tygodnia ze strony
http://www.joemonster.org/art/9201/Idiotyczne-wypowiedzi-w-teleturniejach-XX
http://www.joemonster.org/art/9200/Kilka-wariacji-na-temat-drzewa-2
I to na razie tyle.
Jutro opowiem o walce z Japońskim systemem bankowym.
(po japońsku bank-ginkyoo)
Strzeżcie się Zabójczych Poduszkowców
czwartek, 15 maja 2008
15 Maja
Kochani!
Witam ponownie. Na początek kilka spraw technicznych. Po krótkiej walce ze stroną udało mi się tutaj dodać kilka nowych elementów. Po pierwsze naprawiłem licznik, który przez 2 dni nie działał. Po drugie dodałem dokładniejsze statystyki (czarno biały obrazek po prawej) dzięki którym można zobaczyć kto, skąd i jak często tutaj zagląda. Dodałem także kilka linków, które mogą Was zainteresować. Nie będę się tutaj nad nimi rozpisywał. Jak coś Was zainteresuje, to kliknijcie.
Z ciekawych rzeczy to popisałem się dzisiaj na japońskim. Uczymy się budować zdania. Zapytałem się więc kolegi jak często jada książki. Cóż, zostałem wyśmiany, ale sam też się śmiałem. Nie narzekam, bo to jedyne zajęcia, na których mam ku temu jakiekolwiek okazje.
Poza tym dziś gotowałem.
Efekt pracy można podziwiać tutaj:
http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/KsiKaKucharska/photo#5200587803940562402
Może nie wygląda imponująco ale smakuje całkiem nieźle.
Podaję przepis, dla odważnych:
- posiekaną kapustę i marchewkę smażymy na patelni
- dochodzimy do wniosku, że marchewka prędzej się spali niż zmięknie
- zalewamy patelnię wodą
- gotujemy kapustę i marchewkę na patelni
- dodajemy cebulę, przechodzimy w smażenie
- dodajemy puszkę tuńczyka
- rozbijamy w garnku jajka z odrobiną mleka
- zalewamy masą jajeczną to co się smaży na patelni
Danie naprawdę niczego sobie. Szybkie i pomaga pozbyć się nadmiaru składników w lodówce.
Potem było wyjście na salę gimnastyczną, a wieczorem cotygodniowe europejskie gotowanie. Tym razem zapraszała Christina z Austrii (brunetka). I było to spaghetti.
Przy kolacji ustaliliśmy mniej więcej jak ma wyglądać nasz wyjazd na Okinawę.
Zapowiada się ciekawie. Póki co należy jednak walczyć z semestrem, który ogromnymi krokami zbliża się ku końcowi.
Dzień niestety kończę smutną wiadomością. Dowiedziałem się dzisiaj o śmierci mojego katechety z liceum o. Siwca. Każdy kto Go znał wie, że był naprawdę wspaniałym człowiekiem i ze smutkiem przekazuję tę wiadomość.
Tym niezbyt miłym akcentem kończę dzisiejszą relację.
Pozdrawiam
środa, 14 maja 2008
14 Maja
Czołem!
Dziś był dobry dzień. A to dlatego, że wiem, że pozostałem sobą nawet po drugiej stronie świata.
Już wyjaśniam. Skończyły mi się tutejsze pieniądze (jeny) więc musiałem wymienić troszkę EURO na ichniejszą walutę. W tym celu należy wybrać się do miasta.
Więc nie mając zajęć zapakowałem pieniądze i ruszam w drogę. Już w autobusie przypomniałem sobie, że do wymiany pieniędzy tutaj konieczny jest paszport, którego nie wziąłem ze sobą. Tym sposobem zrobiłem sobie bezsensowną wycieczkę do miasta. Nie miałem jenów, żeby cokolwiek kupić, ani paszportu, żeby wymienić choć trochę.
Tak! Pozostałem sobą.
Wydobywając resztki zaskórniaków poszedłem sobie na gorące źródła, co by się zrelaksować.
Potem kupiłem chleb i mleko i wróciłem do szkoły.
Tutaj udało mi się w końcu dokopać do wyników z egzaminu z socjologii. Z nieprzeciętnym wynikiem 44/50 uplasowałem się w pierwszej trójce wyników. (Chyba jednak coś się zmienia we mnie, ale to z nudów).
Niestety tu nie czegoś takiego jak zwolnienie z egzaminu.
Okinawa zbliża się wielkimi krokami. Jednak po kolejnych kalkulacjach wychodzi na to, że polecimy tam samolotem.
A teraz ciekawostki:
http://pl.youtube.com/watch?v=-6o1QmGQs5Y
To była pierwsza ciekawostka.
Teraz druga.
Kto z Was zna „Hello Kitty”? To taka maskotka japońska dość popularna wśród trzy-i-mniej-latków. W Beppu mają park rozrywki Hello Kitty. Wygląda na to, że w ramach pozbywania się zbędnej ilości szarych komórek wybierzemy się tam w weekend.
Będzie to zabawa traumatyczna.
Ponadto planuję kilka zmian na stronie, ale o wszystkim przekonacie się w praktyce, jeżli uda mi się to w końcu zredagować.
wtorek, 13 maja 2008
13 Maja
Witam!
Dziś był dobry dzień.
Zaczęło się od samego początku. Ruszyłem z moim kolegą z piętra, Szwedem Joelem na zajęcia z japońskiego. Mieliśmy mieć zajęcia łączone z grypą Japończyków uczących się angielskiego. Przyszliśmy jako pierwsi do klasy F109 gdzie miały się odbyć zajęcia. Na drzwiach wielka kartka pełna krzaczków i między innymi jedyny fragment, który rozszyfrowaliśmy : „F109 --- > F108”. Patrzymy: w F109 nie ma nikogo, w F 108 siedzą jakieś małe żółte, no to wchodzimy. Siadamy normalnie grzecznie w ławkach i czekamy. Nasze podejrzenia wzbudził rysujący się powoli na twarzach małych i żółtych strach powoli przechodzący w przerażenie. Patrzyli się na nas jak cielątko na malowane wrota. Na odsiecz przyszły nam dziewczyny z naszej grupy, które nas zobaczyły, wyśmiały i kazały wracać do sali. Okazało się, że owszem sale były zmienione, ale kiedy indziej. Tak oto małą przygoda rozpoczął się nasz dzień. Zajęcia były bardzo ciekawe i dużo się nauczyliśmy. Choć ograniczał mnie bardzo mój wachlarz słownictwa, który jest naprawdę skąpy. Było sympatycznie.
Potem przechodząc ze skrajności w skrajność poszedłem na (ostatni!!!) egzamin połówkowy
z antropologii. Niestety świadom byłem braków w mojej wiedzy, więc dopytałem się o dwie rzeczy napotkanych znajomych. Kto mnie zna ten wie, że jak zwykle obydwa pytania, odpowiedź na które poznałem tuż przed rozpoczęciem pisania, pojawiły się w teście.
Jak to zwykle bywa więcej szczęścia niż rozumu.
Napisałem co wiedziałem i poszedłem na historię Japonii.
Pani przywitała nas informacją, że już poprawiła sprawdziany, i ma je ze sobą, ale nam nie powie jakie mamy oceny. Japończycy są z natury pokorni, więc przyjęli to bez mrugnięcia powieką. Międzynarodowi jak zwykle popatrzyli po sobie, ale nauczeni, że nie warto pytać uzbroiliśmy się w cierpliwość.
Potem było coraz ciekawiej. Pani poruszyła temat ostatnich zajęć odnośnie tego, że Japończycy nie wspominają o rzeczach nie chwalebnych dla ich kraju. Nawet w książkach i na wykładach. Kością niezgody był tu fakt, że Japonia trzykrotnie była lennikiem Chin.
Pani powiedziała, że była na ogólno-japońskiej konferencji historyków i zapytała na forum jakiegoś znanego profesora. Chciała nam przekazać odpowiedź zjazdu historyków japońskich na pytanie „dlaczego?”
Odpowiedź brzmi:
„BO TAK!”
Potem było jeszcze lepiej. Pani nam powiedziała, że egzamin poszedł za dobrze, bo na 110 osób na wykładzie 10 osób miało wynik lepszy niż 39/45. W związku z tym wycofała zaaprobowany już przez dziekanat wzór egzaminu końcowego, aby zrobić go o wiele trudniejszym, bo za dobrze nam idzie.
Potem już był arcynudny wykład o japońskiej sztuce pisania patykiem.
Po zajęciach postanowiłem troszkę odreagować. Byłem więc na sali gimnastycznej i pożyczyłem od kolegi na chwilę gitarę.
Zbliża się nasza przerwa między ćwiartkami semestru. Należy zatem gdzieś pojechać. Okazało się, że kilka grup międzynarodowych studentów wpadło na ten sam pomysł. Wygląda na to, że grupa około 10 osób wszelkich ras (oprócz żółtej) wyruszamy na Okinawę.
Jest to jedna z wysp Japonii, ale bardziej na południe, może w końcu będzie ciepło.
I to na razie tyle.
Pozdrawiamponiedziałek, 12 maja 2008
12 Maja
Cóż, po kolejnym pełnym przygód weekendzie przyszła kolej na kolejny pełen pracy tydzień. Z japońskim gonimy jak się da. Jutro mamy łączoną lekcję. Znaczy to tyle, że jest nasza grupa oraz grupa Japończyków ze "średnio zaawansowanym" angielskim.
Mamy sobie miło pogawędzić. Ciekaw jestem jak to będzie wyglądało.
Niestety nie miałem głowy się do tego przygotować, gdyż przede mną kolejny (na szczęście już ostatni) egzamin połówkowy. Tym razem walczymy z antropologią.
Nie ma to jak ludy pierwotne.
Powoli planujemy też z ekipą wyprawę podczas ferii między ćwiartkowych.
Narazie nie zdradzam planów, bo nie wiadomo czy wypali.
Zobaczymy niebawem.
Zanim się pożegnam chciałbym dostarczyć szanownym czytaczom pewnej wspaniałej lektury.
Znalazła się albowiem w Polsce grupa tropicieli absurdów.
Ich poszukiwania można odnaleźć pod adresem:
http://www.joemonster.org/konkurs/29/pokaz
mnie osobiście powalił produkt za 59,95
Mam nadzieję, że ubawicie się podobnie jak ja.
Pozdrawiam
niedziela, 11 maja 2008
11 Maja
Dzisiaj spałem.
Po długim spaniu, które wyleczyło mnie ze strasznego wspomnienia niebieskiego kota wstałem pełen nowych sił witalnych. Po pokrzepiającym śniadaniu ruszyłem do miasta.
W mieście odwiedziłem sklep i kupiłem zapas puszek z tuńczykiem i płatków. Najgorszą rzeczą jest to, że płatki w największych paczkach mają tutaj 200 g. To wystarcza na jakieś 4 porcje i to nie szczególnie wielkie. Cóż makaron też jest w paczkach maksymalnie 200 g.
Potem poszedłem na mszę. Jak mi się zrobiło miło jak wikary (z Japonii) przywitał wiernych w kilku znanych mu pozdrowieniach, w tym i "Dzień dobry". Było to najpoprawniejsze "dzień dobry" jakie dotąd słyszałem w Japonii.
A wszystko jak się okazało za sprawą późniejszego kazania. Jak niektórzy wiedzą dziś jest święto zesłania Ducha Świętego. Który to między innymi dał apostołom dar języków. A, że do tego nawiązywało kazanie to i przywitanie wielojęzykowe. Było nawet po słowacku (albo czesku).
Troszkę nie po Bożemu, ale po mszy znowu poszedłem na zakupy.
Ale co mam poradzić, jak do miasta daleko, a w szkole prawie nic nie ma.
Trzeba wykorzystać każdą okazję. Zaopatrzony w zapas mleka, jaj, mięsa i makaronu wróciłem do szkoły. Potem już same przyjemności czyli nauka na ostatni już na szczęście egzamin połówkowy w antropologii.
Wiem już dlaczego nie chcę zostać antropologiem.
W zasłużonej przerwie w nauce uzupełniłem brakujący wczorajszy wpis (jakby ktoś nie zauważył).
I najważniejsze otworzyłem otrzymany w tamtym tygodniu od ojca Piotra dżem.
Jest pyszny. Naprawdę genialny. Nie wiem z czego jest, bo smakuje jak krówka.
Teraz kończę już te opowieści, gdyż idę spać.
Jutro kolejny ciężki dzień, ale od wtorku znowu balujemy.
Nie ma to jak sesja.
To tak tylko a propos nauki w sesji to jeden dość niesmaczny kawał.
Osoby wrażliwe proszę o opuszczenie tego akapitu.
Wiem, że dowcip jest niepoprawny, ale jest taki prawdziwy.
Zresztą i tak 90% czytaczy już go na pewno zna.
Ale do rzeczy:
Umarł student. A, że nie był to dobry człowiek to poszedł do piekła.
Tam wita go diabeł i prosi o dokumenty. Student daje mu legitymację.
-O! Widzę, że student, to chcesz piekło zwykłe, czy dla studentów?
-A jaka różnica?
-Choć, pokażę Ci!
No to idą najpierw do "zwykłego" piekła
A tam makabra, wszyscy ludzie leżą rozciągnięci na stołach brzuchem do dołu i mają powbijane gwoździe w pośladki.
-Nic przyjemnego - mówi student- A mogę zobaczyć to piekło dla studentów?
-Jasne, chodźmy.
Wchodzą więc do piekła dla studentów, a tam impreza na całego, wino się leje litrami, muzyka, jedzenie, kobiety. Generalnie sielanka.
-No to ja zostaję tutaj. -Mówi student
No i tak się stało, szaleje ten student w tym swym piekle, bawi się pije, aż tu pewnego dnia patrzy: idzie diabeł. Mało tego, niesie ze sobą wielkie wiadro gigantycznych bratnali, gwoździe 10 cali długie, na cal szerokie. Generalnie 10 razy większe od tych w zwykłym piekle.
-Co jest? - pyta student
- Sesja! - odpowiada Diabeł.
Pozdrawiam studentów z Polski.
sobota, 10 maja 2008
10 Maja
Czołem!
Opis wczorajszy, ale i tak dość świeży.
Najpierw krótkie wyjaśnienie. Poprzedni tydzień był pełen wrażeń. W piątek był „killer test” z historii Japonii. W sobotę nie dane mi było odpocząć, ani odespać. O 8 odjeżdżał nasz autobus na wycieczkę szkolną do Fukuoki.
Wycieczka była całodniowa i pełna wrażeń.
Zerwałem się o świcie, aby zdążyć na ósmą na autobus. A wstać o 7,45 to nie takie proste. Na szczęście śniadanie przygotowałem sobie przezornie w piątek wieczorem.
I tak byłem pierwszy na miejscu. Musiałem się jeszcze podpisać na 3 dokumentach, dostałem 5 ulotek mogliśmy jechać. Wsiedliśmy do autobusu 8.10 i…. czekaliśmy pełnym autobusem do 8.30 żeby pojechać. Kiedy jednak ruszyliśmy zacząłem marzyć o tym, aby wrócić. To za sprawą filmu, który nam puszczono dla „uprzyjemnienia” podróży. Byłą to bajka o niebieskim kocie, którego goniły dinozaury. Generalnie film był długi, bez ładu ani składu, do tego po japońsku i grany był okropnie głośno. Była to okropna tortura dla wszystkich zagranicznych studentów i zarazem ogromna frajda dla miejscowych.
Jakoś przeżyłem te 1,5 godziny aby w końcu wysiąść w Fukuoce.
Najpierw odwiedziliśmy świątynię Dazaifu. Historia tej świątyni jest dość niezwykła. Otóż w 901 roku naszej ery na dworze cesarza Michizane Sugawara piastował urząd ministra sprawiedliwości. Niestety jako, że cesarz się go obawiał, to zesłał go na wygnanie do Dazaifu. Tam Michizane zmarł w 2 lata później. Po jego śmierci Japonię nawiedziły liczne klęski żywiołowe, pożary, trzęsienia ziemi, tajfuny itp. Cesarz uznał, że duch Michizane się złości. W ramach rekompensaty wybudował mu świątynię i uczynił go patronem edukacji Japonii.
Świątynia może niewielka, ale za to bardzo urokliwa. Piękne stawy i drzewa. Znajduje się tutaj przeszło 50 drzew będących zabytkami przyrody. Miałem szczęście, bo podczas czasu wolnego wróciłem tutaj na chwilkę po to tylko, żeby trafić na japoński ślub. Był bardzo piękny, gdyż goście i para młoda mieli tradycyjne stroje. Nie chciałem być natarczywy więc zrobiłem tylko jedno zdjęcie z boku. Mam nadzieję, że coś da się zobaczyć.
Po świątyni przyszedł czas na muzeum narodowe wyspy Kyusiu. Niestety pojawił się ogromny problem. Okazało się, że nie można wewnątrz robić zdjęć. Bardzo mi było szkoda, gdyż jest tam mnóstwo przepięknych eksponatów od czasów najdawniejszych, aż do współczesności. Jest ciekawa wystawa japońskich skroli przedstawiających japońskie legendy i pieśni. Na szczęście w tym pokoju pan cieć muzealny nie był super uważny, więc można obejrzeć kilka zdjęć.
W dalszych częściach państwo ciecie muzealne były naprawdę uważne, więc udało się wykonać tylko jedno zdjęcie rekonstrukcji dzid używanych przez ludzi pierwotnych na tych terenach.
Ale był o tutaj wszystko: broń, narzędzia, meble, instrumenty muzyczne, kotwica, gongi, na których można było grać, przyprawy, stroje. Naprawdę nie jestem w stanie wymienić czegoś czego tam nie było.
Po muzeum krótka przerwa i do autobusu. Pojechaliśmy do miejsca zbrodni, czyli do centrum handlowego.
Ogromny kombinat położony poza miastem, nie było dokąd uciec. Kobiety i mężczyźni rzucili się jak hieny. Ja cóż. Nie przepadam za zakupami. Odwiedziłem więc tylko 2 miejsca i próbowałem jakoś przeżyć. Pierwszym miejscem było miejsce gdzie dawali jedzenie. Spróbowałem tam kolejnego specyfiku jaki jest „takojaki”. Nazwa w sumie idealnie dopasowana, gdybym nawet nie wiedział jak to się nazywa to powiedziałbym „jako-taki” więc nie byłbym daleki od prawdy. Są to swego rodzaju kulki z jakiegoś czegoś z ośmiornicą w środku. Da się zjeść raz jako ciekawostkę, ale nie polecam wpisywania do codziennej diety.
Potem odwiedziłem jedyny sklep, który mnie zainteresował, to jest sklep LEGO!!!
Było tam mnóstwo klocków wszelkiej maści. Były zamki, smoki, rycerze, gwiezdne wojny, miasto i wszystko co można dobie wyobrazić. Jak wszedłem do sklepu, to średnia wzrostu zmieniła się diametralnie, gdyż przed moim wejściem oscylowała około jednego metra. Małe japońskie dzieci zareagowały jak zwykle. Ale się nie przejmowałem.
Po zakupach znów do autobusu i z powrotem do akademika. Niestety podczas jazdy puścili nam drugi głupi film a tym samym niebieskim kocie jadącym parowozem przez kosmos i ściganego przez statek piracki pełen jednookich ciasteczek. Ten film przysporzył mi ogromnego bólu głowy. Jak wróciłem nie miałem na nic siły więc zamieściłem tylko zdjęcia.
http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/FukuokaFieldTrip
I poszedłem spać.
Pozdrawiam
piątek, 9 maja 2008
9 Maja
Jestem, żyję i mam się dobrze. Było ciężko, ale przetrwałem dzień dzisiejszy.
Sprawdzian z japońskiego był trudny. Najtrudniejsze było wstać. Po 5 porażkach w końcu za 6 razem udało mi się podnieść z łóżka. A, że miałem już tylko 20 minut do testu to poleciałem do szkoły. Poszło nie wiem jak, ale jestem zadowolony. Najbardziej byłem jednak zadowolony z wczorajszego testu, który tym razem poszedł mi pierwszorzędnie (17/17)
Potem była historia Japonii, która skutecznie ostudziła mój samozachwyt.
Pytania nie były wybitnie trudne, ale na pewno nie były proste. Nawet fakt możliwości korzystania z książek i notatek nie zmienił tego faktu. Jednak co wiedziałem to napisałem.
Potem było odreagowanie. Drzemanie i lenienie się cały dzień.
Wieczorem wybrałem się tylko na seans serialu „przyjaciele”, który był właśnie wyświetlany przez miejscowe kółko oglądaczy rzeczy różnych.
Było miło i przyjemnie. Następnym razem mamy oglądać jakąś japońską animację.
Jutro jadę na całodzienną wycieczkę do ciekawych miejsc.Zapraszam więc jutro na pełno zdjęć przygód i opowieści.
NARA (710-794)
czwartek, 8 maja 2008
8 Maja
I tak dotarliśmy do dnia sądu. Jutro egzamin z historii Japonii. Od soboty święto.
Dziś w związku z tym siedziałem w książkach, bo jak łatwo zgadnąć miałem także sprawdzian z Japońskiego. Poszedł mi chyba nieźle, chociaż podobnie mówiłem o poprzednim, z którego jak się okazało „wyczesałem” 12 / 20 punktów. Głupia sprawa, bo sto, czyli po Japońsku „piaku” pisałem jak „piuku”, to dość skomplikowane więc tak to uproszczę. Tak czy owak słowo „sto” pojawiało się w 8 z 10 dużych liczb, które mieliśmy po Japońsku zapisać. Tym sposobem walnąłem 8 identycznych byków za każdy tracąc 1 punkt. Poza tym bezbłędnie, więc czuję pewne zwycięstwo moralne.
Potem socjologia, a potem już książki.
Jedyną rozrywką było kolejne wspaniałe „spotkanie piętrowe”. Okazało się, że za dużo grup chciało robić przedstawianie, więc ostatecznie mamy coś ugotować.
Komitet organizacyjny popisał się wręcz ułańską fantazją i podał temat Mc’Donald. Czyli wszystkie gotujące piętra mają ugotować coś związanego z Mc’Donaldem. Wygląda na to, że czeka nas naprawdę uczta pełna rozmaitości. Szczególnie, że szef naszego piętra powiedział, że mamy ograniczone środki, więc kupimy ile się da ziemniaków i usmażymy. Będą to niby takie frytki z Mc’Donalda. Cóż, proponowałem zrobić coś nie koniecznie szablonowego jak na przykład jakieś sałatki. (mają w Mc’Donaldach sałatki co nie?). Niestety. Wygląda na to, że na festiwalu będzie można zjeść rację żywnościową prawdziwego radzieckiego żołnierza- 10000 kalorii. (Nie możliwe, nikt nie zje 8 kg ziemniaków).
Potem nastąpiło kilka informacji odnośnie dyscypliny w akademikach.
W jednym z budynków ktoś miał (nie wiem jak to się nazywa poprawnie) taki panel dla DJ’ów, i puszczał na nim muzykę (o zgrozo). I puszczał ją głośno. Nie wiem, czy został już wyrzucony z uniwersytetu, ale generalnie jak ktoś ma taki panel DJ’a to ma na nim grać cicho. Zakładam, że co druga osoba ma taki sprzęt w swoim pokoju, więc postaramy się ograniczać.
Kolejny poruszony temat mnie zabił. Osoby wrażliwe estetycznie proszę o opuszczenie tego akapitu TERAZ I PRZEJŚCIE DO KOLEJNEGO. Już wyjaśniam dlaczego takie środki ostrożności. Szef piętra powiedział, że na niektórych piętrach niektóre osoby robią kupę pod prysznic. Prosili nas więc, że jakbyśmy mieli ochotę zrobić kupę, to, żeby jednak korzystać z muszli. Cóż, i tym razem raczej się podporządkuję.
Witam po krótkiej przerwie osoby wrażliwe. Osobom uważającym się za mniej wrażliwe pewnie już odechciało się czytać.
Kolejny temat pośrednio wiąże się z poprzednim. Specjalnie dla zainteresowanych czytelników uruchamiam książkę kucharską. Ostatnio podałem przepis na potrawę z kapusty i zupki chińskiej. Dziś w ramach wykańczania zapasów przed sobotnimi zakupami znów jadłem to samo. Ale to dobrze, bo zrobiłem zdjęcie dla nie przekonanych.
http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/KsiKaKucharska/photo#5197996276312890514
Prawda, że nieźle wygląda?
I to na dziś tyle.
Nara!
Dodam tylko, że NARA to ż okres w historii Japonii 710-794
środa, 7 maja 2008
7 Maja
Dziś, choć wykładów nie ma, to ciągle dzień pod sztandarem kaganka oświaty.
Na szczęście w przyszły wtorek ostatni egzamin połówkowy. Postanowiłem jednak nie dać się zwariować i mimo wszystko wybrać się na dzisiejsze kółka. Jak się okazało, byłem jednym z nielicznych, którzy na to się zdecydowali. Na naginacie było nas do połowy treningu 5, potem 4 a na kendo chyba z 7. Wynika z tego, że nie tylko ja się uczę.
Na szczęście nie samą nauką człowiek żyje. (No przynajmniej większość). Dlatego zapisałem się na wycieczkę w sobotę. Nie wiem dokładnie gdzie wycieczka i na co, ale wszyscy mówili, że się zapisują to ja też się zapisałem. Mam nadzieję, że coś ciekawego, co nie jest tu takie trudne. Dowiem się już w sobotę.
Póki co zapamiętuję jaki cesarz kogo zabił, aby przejąć tron po to tylko, żeby za 5 lat być samemu zamordowanym przez kolejnego uzurpatora. Generalnie historia średniowiecznej Japonii jest dość krwawa. U nas jakoś nie było takich problemów, chyba mieliśmy dość do roboty z sąsiadami, żeby jeszcze się nawzajem wycinać. Japończycy mieli ten problem, że nie mieli bezpośrednich sąsiadów, a jakoś wyżyć się trzeba. Chwilę spokoju w wojnach domowych mieli tylko, przez krótki okres, kiedy najeżdżali Ich Mongołowie. Gdy jednak najazdy się skończyły wybuchły zamieszki wywołane przez wojowników, którzy nie dostali należytej zapłaty. Generalnie masakra.
W przerwach zgłębiam japońską gramatykę, którą to jutro zdaję.
Nikt nie mówił, że będzie lekko.
Ale nie narzekam.
Od 4 klasy podstawówki mówiłem sobie „Od przyszłego roku uczę się systematycznie”.
No i w końcu się udało. Nie mam wyboru, więc uczę się na bieżąco i muszę Wam coś powiedzieć. Od przyszłego semestru już nigdy nie będę się uczył systematycznie.
Bez sensu jest systematyczna nauka.
Cóż, trudno mi chyba dogodzić.
Dziś w celu skończenia kapusty, którą miałem w lodówce (tak w ogóle, to kapustę się trzyma w lodówce?) zrobiłem sobie znów to co wczoraj. Dodałem tylko takie kulki mięsne, które też miałem w lodówce, a które miały się niebawem przeterminować. Przyznaję, że jak ktoś jest drapieżnikiem, to spokojnie może dodać jakieś mięso. Ale generalnie więcej nie kupuję japońskich kuleczek mięsnych. Są dziwne.
A teraz wyzwanie.
Humor, ale dla lingwistów. Okazuje się, że nawet dziś język rosyjski się przydaje.
http://www.joemonster.org/art/9153/Prawdziwy-szczyt-desperacji
Oczywiście nikomu tego nie życzę. To tylko ciekawostka.
A teraz kolejna rzecz.
1. Pamiętajcie, żeby się uśmiechać !!!
2. Dziennikarze, nie zawsze mają lekko.
3. Nabrałem szacunku do tytułów naukowych, szczególnie „doktora nauk”
http://www.joemonster.org/filmy/8128/Czy-czesto-sie-pan-usmiecha
Sajonara!!!
wtorek, 6 maja 2008
6 Maja
Dziś był dobry dzień. Zaspałem na pierwsze 2 wykłady.
Zdążyłem jedynie na trzeci wykład z historii Japonii o 12.25. Ale lepsze to niż nic. Mimo straty zajęć z japońskiego i antropologii nie żałuję. W końcu zdrowo się wyspałem i mam teraz o wiele lepsze samopoczucie. Przeszła mi gorączka i ból gardła.
Pani z historii Japonii zaczyna nas powoli irytować. I nie chodzi tu wcale o piątkowy egzamin. Za każdym razem gdy mówi coś, co nie jest chwalebne dla Japonii to ścisza głos mniej więcej o połowę i podkreśla, że nie jest Jej łatwo to powiedzieć. Tak jak dzisiaj nie mogło Jej przejść przez gardło, że Japonia w 13 wieku składała hołd lenny Chinom. Czy to aż taki wstyd? No nie wiem, tak czy inaczej robi się to męczące.
Potem, już w akademiku zastałem niespodziankę. Otóż napisała do mnie jakaś biedna studentka z Poznania, która wynalazła mnie na „naszej klasie”, że pisze pracę magisterską o różnicach kulturowych i czy mógłbym jej wypełnić ankietę. Ponieważ mam trochę znajomych piszących pracę i wiem jak to jest pomogłem biedactwu. Ponieważ wydaje mi się, że może to być dość ciekawe postanowiłem zamieścić moją ankietę. Są to bowiem pewne ogólne obserwacje, które nie były na tej stronie przeważnie wspominane.
1.Jak długo był Pan/Pani w Japonii?
Nieco ponad miesiąc
2.Czy mógłby Pan/Pani określić swoją pozycję zawodową?
Studentem jestem
3.Czy po przyjeździe do Japonii doświadczył Pan/Pani „szoku kulturowego”? Jeśli tak, czy mógłby Pan/Pani opisać który aspekt Japońskiego zachowania był najbardziej dla Pana/Pani zaskakujący?
Choć wydawało mi się, że szok kulturalny to wymysł, to szybko pozbyłem się tej myśli. TAK! Przeżyłem szok kulturowy. Szokiem jest Japońska biurokracja, stuprocentowe oddanie się procedurom i bezgraniczna wiara w to, że co jest na dokumencie to święte. Kolejna rzecz to to, jak łatwo Japońskie dziewczyny ekscytują się byle czym. Cały czas krzyczą.
4.Czy Pańskim zdaniem grzeczność odgrywa znaczącą role wśród społeczeństwa japońskiego? Który z narodów, pańskim zdaniem, – polski czy japoński cechuje sie wyższym poziomem grzeczności i co jest tego oznaką?
Grzeczność na pewno jest bardzo ważna, ale chyba raczej u osób starszych. (W sensie ustatkowanych zawodowo itp. Po okresie bycia studentem) Jeśli chodzi o grupę studentów, to nie widzę znacznych różnic pomiędzy grzecznością studentów polskich i japońskich. Nie mogę też powiedzieć, że Polacy lub Japończycy są grzeczniejsi. Oba narody cechują się grzecznością w innych aspektach. W mowie na przykład Japończycy wręcz nagminnie używają zwrotów grzecznościowych. Natomiast jeżeli jakiejś osobie w Japonii coś spadnie, rozsypie się, albo dana osoba się przewróci, to nikt nawet nie zwraca uwagi, to jej wina więc sama powinna sobie poradzić. Wiec nie skłaniam się ku żadnej ze stron.
5.Czy spotkał się Pan/Pani z niezrozumieniem ze strony Japończyków, kiedy próbował Pan/Pani stosować się do polskich reguł grzecznościowych? Jeśli tak, proszę podać przykład.
Kiedy kelnerce w restauracji spadła góra tacek i poszedłem pomóc Jej je pozbierać.
Japończycy też nie podają sobie dłoni na przywitanie.
6.Który z czynników, pańskim zdaniem, ma największy wpływ na poziom grzeczności wśród japońskiego społeczeństwa? Proszę zaznaczyć w jakim stopniu poniższe propozycje Panu/Pani odpowiadają- proszę wybrać odpowiedni wariant z nawiasu:(zdecydowanie nie ma wpływu, raczej nie ma, nie wiem, raczej ma wpływ, zdecydowanie ma wpływ)
Znajomość rozmówcy - raczej ma wpływ
Wiek - ZDECYDOWANIE MA WPŁYW
Stosunki społeczne pomiędzy rozmówcami, typu: szef -pracownik - zdecydowanie ma wplyw Pozycja społeczna rozmówcy - raczej ma wpływ
Płeć - zdecydowanie ma wpływ (wogóle kobiety tutaj są traktowane jako mniejszość, razem z osobami innych ras, homoseksualiści i.t.p.!!!!!)
Sytuacja - raczej ma wpływ
7.Który aspekt polskiej grzeczności może wydawać się zaskakującym dla społeczności japońskiej?
- podawanie dłoni
- puszczanie kobiet przodem w drzwiach (czasem nie wiedzą o co mi chodzi)
I to tyle z ankiety.
A teraz kącik kulinarny.
Dziś postanowiłem poeksperymentować z japońskimi składnikami. Poza ryżem jedynym produktem spożywanym tutaj w nadnaturalnych ilościach jest makaron jak z naszych zupek chińskich. Normalnie sprzedają go tutaj w paczkach rozmiarów średniej wielkości pustaka. Tak czy inaczej mam taką jedną paczkę, gdyż chcę się trochę pouczyć tutejszej kuchni. Dla warunków polskich myślę, że „wi-fon” w zupełności wystarczy. No to zaczynamy:
-kroimy drobno liście kapusty, smażymy na patelni
-kroimy drobno marchewkę, dodajemy do kapusty
-wyciągamy z wi-fona przyprawy
-gotujemy garnek wody i wrzucamy do środka makaron z wi-fona
-po trzech minutach wyciągamy makaron, odcedzamy i wrzucamy na patelnię
-Wsypujemy na patelnię przyprawy z wi-fona
-smażymy wedle upodobań
W odróżnieniu od moich poprzednich eksperymentów ta potrawa jest
- smaczna!
- szybka
- banalna
- niedroga
Smacznego!
Na koniec jeszcze coś śmiesznego:
http://www.joemonster.org/art/9140/Jak-wygladaly-loga-supersamochodow-kiedy-byly-jeszcze-malutkie
I to tyle.
Wracam do arcyciekawej lektury o historii Japonii.
Trzymajcie się w Polsce i gdziekolwiek jesteście!!!
poniedziałek, 5 maja 2008
5 Maja
Dziś rozpoczął się okres specjalny zwany egzaminami połówkowymi.
Dziś pisaliśmy socjologię. Część pytań prosta, ale niektóre były dość karkołomne. Na przykład były fragmenty wypowiedzi jakiś polityków i trzeba było powiedzieć czyje to są dokładnie słowa. Cóż, nie nastawiam się na maksymalny wynik.
Potem był Japoński i test z liczenia do 10000. Nie wiem jak mi poszło, bo z japońskim jakoś nigdy nie wiem czy dobrze czy źle. Były wyniki testu z drugiego alfabetu i ten poszedł mi dobrze. A dzisiejszy? Zobaczymy.
Z tym tygodniu mam już tylko 2 testy z Japońskiego. Za to prawdziwy killer test zbliża się w piątek. Historia Japonii. Ale nie martwimy się na zapas. Myślę, że będzie dobrze.
Dziś krótko, bo takie czasy.
Za to mam wspaniały deser, który dziś niemal ściął mnie z krzesła.
Przeważnie śmieszne zdjęcia wzbudzają we mnie lekki uśmieszek, ale przy poniższym śmiałem się w głos. Kolejny dowód na to, że najistotniejsza jest ludzka kreatywność. W tedy nawet w 3 literkach można odnaleźć drugie dno.
Zapraszam.
http://www.joemonster.org/art/9136/Jak-nie-tworzyc-loga-firmy
Pozdrawiam
niedziela, 4 maja 2008
4 Maja
Dziś już w znacznie lepszej kondycji wybrałem się w końcu poza akademik.
Po raz pierwszy wybrałem się dziś na mszę katolicką, gdyż w końcu namierzyłem kościół.
Znaczy się kościół Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Wcześniej trafiłem na protestancki.
Cała wyprawa zajęła mi dobre 7 godzin. Wybrałem się nieco wcześniej, aby na pewno trafić na miejsce. Także byłem już o 13, a msza zaczyna się o 13.30. Pierwsze zaskoczenie już przy wejściu. Okazało się (na szczęście), że msza jest po angielsku, co mnie bardzo ucieszyło, gdyż spodziewałem się japońskiego. Na szczęście jest tu na tyle obcokrajowców, że robią też msze w innych językach. Na kolejny szok czekałem jakieś 20 sekund, kiedy to stanąłem przed drzwiami kościoła. Okazało się bowiem, że żeby wejść do środka trzeba zdjąć buty. Tak, tak! Na mszę wchodzi się w skarpetkach, albo w kapciach, co niektórzy, jak się potem okazało, wchodzą nawet na bosaka. Co kraj to obyczaj. Miałem szczęście, bo akurat miałem najlepsze skarpetki :P
W środku była już grupka młodzieży szykująca oprawę muzyczną. Rozpoznałem wśród Nich jedną moją znajomą z kółka naginaty. Także usiadłem i czekałem. Byłem ciekaw księdza, gdyż dostałem cynk, że jest Polakiem. Troszkę się zdziwiłem, gdy pokazał się uśmiechnięty i pulchniutki Japończyk. Msza była dla mnie trudna, gdyż choć wiedziałem co do mnie mówią, to nie znam formułek po angielsku. Ale podobno gdzieś są ściągawki, więc następnym razem będę musiał skorzystać. Po mszy podszedłem do chóru wypytać się o tego rzekomego księdza Polaka. Okazało się, że owszem jest tu taki, ale akurat teraz go nie ma. Wikary (czyli ten pulchny Japończyk) zadzwonił do Niego, i dął mi telefon. Okazało się, że musiał pojechać na drugą stronę miasta, ale, że będzie za 20 minut. Poczekałem więc czytając zabraną przezornie ze sobą „historię Japonii” gdyż egzamin w piątek. Ksiądz jako powiedział tak zrobił, więc po 20 minutach się spotkaliśmy. Było bardzo miło, poczęstował mnie herbatą. (pierwszy raz piłem tutaj normalną herbatę, już myślałem, że poza zieloną nie mają tu innej). Porozmawialiśmy trochę o Polakach w Japonii. Okazuje się, że jest ich całkiem sporo. Potem, jako, że obaj byliśmy bez obiadu poszliśmy coś zjeść nieopodal. Pokazałem mu ten sushi bar w którym jadłem węgorza, bo choć jest on jakieś 500 merów od Jego domu, to nigdy tam nie był. Było bardzo miło. Potem pożegnaliśmy się z zamiarem ponownego spotkania. Jednym z największych plusów tego spotkania był fakt, że pokazał mi gdzie można kupić pieczywo nie będące chlebem tostowym !!!
W końcu, bo ten chleb już mi bokiem zaczynał wychodzić. Także kupiłem sobie najtwardszy bochenek jaki tylko był dostępny i po powrocie zrobiłem sobie wielką kanapkę ze wszystkim co miałem w lodówce. W końcu normalna kanapka. To był dobry dzień.
Reszta dnia przeleciała mi na zgłębianiu arkan „trans narodowej socjologii” i „Historii Japonii”. Jutro egzamin z socjologii i z Japońskiego test z liczenia do 10000.
Wracam do formy, więc zapraszam jutro, gdyż na pewno coś się jutro ciekawego wydarzy.
Pozdrawiam Was wszystkich.
sobota, 3 maja 2008
3 Maja
Ze względu na niedoskonały stan zdrowia dzień dzisiejszy spędziłem w pokoju.
Nie byłem nawet na kendo.
Mogłem poświęcić się nauce na przyszłotygodniowe egzaminy.
Na szczęście dochodzę już do siebie i jutro jadę do miasta.
Jestem pewiem, że już jutro wieczorem zamieszcze tutaj ciekawą historię.
Tymczasem pozdrawiam i przepraszam wszystkich, że mój dzień nie był niezwykły.
Trzymajcie się.
piątek, 2 maja 2008
2 Maja
Dzisiaj trochę na chorobowym.
O prawda byłem na zajęciach, ale jakoś nie specjalnie dobrze się czułem.
Nawet kilka osób spytało mnie, czy wszystko w porządku, bo jakoś tak średnio wyglądam.
Więc po zajęciach poszedłem do tutejszej izby przyjęć.
Na szczęście nie jest to nic groźnego, ale skutecznie wyeliminowało mnie z wszelkich rozrywek weekendowej nocy.
Jedyną, ale za to jakże wspaniałą, atrakcją wieczoru było nasze cykliczne spotkanie z gotowaniem. Tym razem zapraszała do siebie Joanna z Finlandii. Gotowaliśmy ziemniaki, i robiliśmy taki sos curry. (bo tutaj nie ma curry w proszku, jest tylko w płynie). I w ogóle bogactwo wszystkiego.
Teraz idę spać, aby jutro być zdrowym jak ryba i móc wziąć się dzielnie do nauki na przyszłotygodniowe egzaminy.
Pozdrawiam
czwartek, 1 maja 2008
1 Maja
Szkoła na całego.
Ciężko o choć chwilę wytchnienia w pełnym zabiegania uniwersytecie.
Dziś jak zwykle Japoński i wyniki kolejnego sprawdzianu. Tym razem nie było rewelacji (14/20) ale nie narzekam.
Chciałbym dziś przytoczyć kilka ciekawostek tutejszych.
Pierwsza dotyczy wspominanej już ongiś znajomości świata.
Otóż jeden ze znajomych ze Szwecji poszedł na jakieś tam spotkanie. Była tam też pewna Japoneczka, która bardzo chciała zabłysnąć. Także zaczęła z Nim rozmowę.
-Skąd jesteś?
-Ze Szwecji.
-A, tak, jesteście słynni z robienia dobrych zegarków!
-Mówisz tutaj o Szwajcarii, ja jestem ze Szwecji.
-Ach, no tak. Szwecja jest słynna z…..czekolady!!!
-To też Szwajcaria.
-Oj. Ale macie w stolicy takie słynne muzeum ze szklaną piramidą z przodu.
-Luwr. To jest w Paryżu, we Francji
-itd.
-itp.
Całość rozmowy trwała ponoć 5 minut.
Teraz coś w sumie smutnego, ale bardzo, bardzo dziwnego.
Wróciłem dziś z zajęć dość zmęczony, a wewnątrz akademika wita mnie plakat formatu mniej więcej A2 z wielką trupią czachą i dwoma skrzyżowanymi piszczelami poniżej.
Jako, że nie spodziewałem się reklamy filmu o piratach, to pomyślałem, że pewnie będzie jakaś deratyzacja, czy coś.
Okazało się to coś zupełnie innego. Był to swego rodzaju nekrolog, niestety.
Otóż na jakimś uniwersytecie japońskim, zupełnie na innym końcu Japonii jakiś student pił piwo z kolegami. Potem źle się poczuł więc poszedł spać. Rano koledzy znaleźli go w pokoju i zaniepokojeni wezwali lekarza. Lekarz stwierdził zgon w wyniku zatrucia alkoholem. Smutne, ale też dziwne. Plakat przestrzega przed piciem alkoholu na uczelni.
Zastanowiło mnie jaką reakcję wywołałby taki plakat w polskim lub jakimkolwiek innym europejskim uniwersytecie.
Później kolejna nieprzyjemna przygoda.
Wyjeżdżając na wymianę musiałem już w Polsce z góry zapłacić za pół roku akademika tutaj. Mogłem płacić dolarami lub jenami (były podane kwoty). A, że dolarami wychodziło mi jakieś 400 PLN taniej, to zapłaciłem w USD. Niestety okazało się, że przeliczyli to potem z powrotem na jeny i musiałem dziś dopłacić 12000 jenów. Cóż bywa, nie udało się oszustwo.
I tak upłynął mi kolejny dzień pobytu.
Powiem jeszcze tylko, że Agata z siostrą kupiły już bilety i przyjeżdżają do mnie na pewno, i nawet wracamy tym samym samolotem.
Teraz kącik kulturalny na rozluźnienie.
Chciałbym promować troszkę naszą polską animację. Nawet z kraju wszechobecnych mangi i anime. Dziś jeden z moich ulubionych odcinków „Pieska Leszka”
http://pl.youtube.com/watch?v=St3TGtCk-iE&feature=related
Pozdrawiam