wtorek, 15 lipca 2008

15 Lipca

Witam Kochani!

Nie odzywam się, gdyż życie tutaj zaczyna nabierać tempa.
Dużo pracy i mało czasu.
Ale jest pięknie.

Zamieszczam album z wycieczki do Hiroszimy.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/HiroshimaIMijajima

poniedziałek, 14 lipca 2008

----> 15 Lipca

Przepraszam, ze sie nie odzywam, ale nie dosc, ze wylaczyli mi internet w pokoju, to jeszcze same egzaminy dookola.
Praca na pelnych obrotach caly czas i jakos nie ma sie kiedy odezwac.
Bardzo postaram sie jutro udostepnic zdjecia z wycieczki do Hiroshimy i napisac co nieco na ten temat.

Pozdrawiam i do zobaczenia niebawem.

niedziela, 6 lipca 2008

2 - 6 Lipca

Witam wszystkich po długiej przerwie.

Ostatni tydzień był nieco zabiegany i dlatego tak jakoś się złożyło, że nie pisałem.
Było sporo nauki i zadań domowych, jakieś tam głupkowate prezentacje i.t.p, ale trzeba było się tym zająć.

Na szczęście nie samą nauką człowiek żyje.
Tydzień, który właśnie minął, był tygodniem Indonezyjskim na naszym uniwersytecie.
Poza wieloma atrakcjami z tym związanymi Indonezyjscy studenci przygotowali także przedstawienie.
Jest to o tyle warte wspomnienia, że nawet telewizja przyjechała, by je sfilmować.
Ja wybrałem się na nie punktualnie, co było dużym błędem, gdyż całą widownia zapełniła się już pół godziny przed spektaklem.
W związku w powyższym stałem w kącie za trzema szeregami również stojących gapiów. Widziałem w związku z tym niewielki fragment sceny, ale po pewnym czasie udało mi się zając miejsce umożliwiające mi pełny wgląd w sytuację.
Przedstawienie naprawdę było bardzo piękne występowało tam chyba ze 100 osób.
Była to adaptacja jakiejś starej Indonezyjskiej legendy o złotym jajku.
Było mnóstwo kostiumów, tańce śpiewy i wszytko co w takim przedstawieniu znaleźć się powinno.
Z mojej perspektywy nie było jednak sensu robić zdjęć więc postaram się trochę zamieścić jak od kogoś skopiuję. Od kogoś, kto był pół godziny przed przedstawieniem.

Drugim aspektem kulturalnym minionego tygodnia była projekcja filmu "Za szybcy za wściekli"
Cóż.
Nie polecam, ale dla mnie zawsze to okazja zobaczenia czegoś nie po japońsku.
Skoro już jesteśmy przy japońskim, to odbywa się konferencja o nauczaniu języka japońskiego.
Ja załapałem się jako pozorant i będę uczony na oczach młodych adeptów sztuki nauczania.
Żeby było jeszcze ciekawiej mam dostać rekompensatę pieniężną za poniesione straty moralne.
Na początku obiecali mi 2000 jenów, czyli jakieś 40 PLN, ale potem się okazało, że jak nie ma pozwolenia na pracę to nie mogę dostać pieniędzy.
(chociaż nie robię tego dla pieniędzy, to dziwi mnie, żeby na takie coś trzeba było mieć pozwolenie na pracę)
Ostatecznie jednak sprawa znalazła szczęśliwy finał.
Ma dostać 2000 jenów w bonach na książki.

I to właściwie tyle z ciekawszych rzeczy.

postaram się poprawić na przyszłość.

Zdrowia życzę!

Trzymajcie się ciepło.

(Ja bym wolał się trzymać zimno, bo tu się robi naprawdę okropnie gorąco)

wtorek, 1 lipca 2008

1 Lipca

Już tylko miesiąc pozostał do końca szkoły.
Cieszę się już na myśl o powrocie. Cały semestr to jednak dość długo.
Dziś mieliśmy prezentację na zajęciach z geografii. Opowiadaliśmy o Chinach.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że jedna koleżanka skręciła wczoraj nogę i przyjechała na wózku inwalidzkim. Nic Jej poważnego nie jest, a przynajmniej prezentacja była oryginalna.
Dziś też starałem się zdobyć specjalny dokument na zniżki studenckie na pociąg.
Niestety każdy urząd mówi co innego i ma inne papiery. Troszkę to potrwa.
Jutro bardzo aktywny dzień więc idę spać.
Pozdrawiam wszystkich!

poniedziałek, 30 czerwca 2008

29, 30 Czerwca

Piszę o dwóch dniach, bo ciągle występują przerwy w połączeniu z internetem.

Wczoraj czyli w niedzielę było bardzo aktywnie. Rano wyjazd do miasta na mszę. Tym razem obyło się beż żadnych wpadek. Potem zakupy obiad i ruszyłem rezerwować hostel na przyjazd Agaty i Jej siostry. Udało się to po krótkich poszukiwaniach. Pozostało nam więc jedynie znaleźć miejsce w Tokyo. A opiekunką hostelu jest przemiła dziewczyna.
Po załatwieniu wszelkich formalności szybki rajd znów na uniwersytet by zostawić zakupy i sie przebrać. Następnie ekspresowa obiado-kolacja i znów do miasta. W tę niedziele było, bowiem, spotkanie kół szkół walki. Znaczy tylko kilku wybranych czyli Naginata, Kyudo, Aikido i Karate. W sumie było nas około 18 osób. Bardzo zmyliła mnie nomenklatura, gdyż podczas całego planowania imprezy mówili o niej "drinking party" czyli impreza - chlańsko. Postanowiłem jednak mimo to się tam wybrać, gdyż ludzie z tych kółek sa naprawdę sympatyczni. No i dochodzimy do różnicy pojęć.
Na miejscu okazało się, że jest to naprawdę miła restauracja. Jedzenia było mnóstwo i wszyscy wspaniale się bawili. Mało zdjęć i mało no nich ludzi, bo jak się rozkręciło, to zapomniałem, że mam aparat. Po całej imprezie policzyłem wszystkie puste butelki po piwie. Było ich 10!
U nas raczej nazwano by to bankietem. Mi to jednak nie przeszkadza :)

Dziś z kolei był sprawdzian z Japońskiego. Nawet poszedł, ale stwierdzam, że robi się coraz bardziej pod górkę. Miałem sporo zadań domowych na dziś, ale zrobiłem je w piątek i sobotę (nie podobne do mnie, wiem)

Zamieszczam te kilka zdjęć z samego początku spotkania.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/ImprezaSztukWalki

Pozdrawiam bardzo serdecznie.

Mam tylko jedną prośbę do Was kochani czytelnicy.
Czy tajemniczy czytelnicy z Brodnicy i Sokółki mogliby się zidentyfikować w komentarzach?
Bo niezmiernie mnie nurtuje któż to taki, kogo ja mogę znać.
Byłbym o wiele spokojniejszy.
Pozdrawiam raz jeszcze.

sobota, 28 czerwca 2008

28 Czerwca

Dziś do naszego pokoju wprowadzili się nowi lokatorzy.
Ja ich osobiście nie widziałem, ale dotychczasowy współlokator widział.
Jakoś nie mogli się dogadać więc ich pozabijał.
Mam nadzieję, że więcej się nie pojawią.
Wszędzie tu pełno tego sześcionożnego plugastwa.
Miejmy nadzieję, że nasz pokój pozostanie dwójką, a nie setką.
łatwo się nie damy.
:)

A dziś dzień był na uniwersytecie, bo padało.
Wykorzystałem ten czas na zrobienie prac domowych na przyszły tydzień.
Krótkie wyjaśnienie teorii ewolucji i moja część prezentacji o urbanizacji w Chinach.

Pozdrawiam wszystkich czytaczy.

piątek, 27 czerwca 2008

27 Czerwca

Dziś była lekcja z Japończykami.
Moja grupa była mało japońska, bo składała się z mnie, Japończyka i dwóch Koreanek.
Muszę powiedzieć, że było dużo lepiej niż ostatnio.
Byłem w stanie zadawać pytania, których nie miałem wcześniej przygotowanych jak ireagować na to co do mnie mówią.
Jestem bardzo zadowolony.
Poza tym dochodzę do siebie po środowym treningu aikido :)


A jutro znów idziemy na całość...

Ale o tym co jutro napiszę....jutro :)

czwartek, 26 czerwca 2008

26 Czerwca

W końcu mogę pisać jak człowiek.
Dziś miałem poważne problemy z podniesieniem się z łóżka, a to za sprawą wczorajszego treningu aikido. Nie miałem żadnych kontuzji, ale dawno nie ćwiczyłem, i miałem ogromne zakwasy (o ile można tak powiedzieć). Ale mimo to jestem zadowolony.

Jutro mamy znów zajęcia łączone z japońskiego.
Oznacza to tyle, że moja klasa będzie miała zajęcia z jakąś grupą Japończyków uczących się angielskiego. Ostatnio wypadło śmiesznie, więc myślę, że i tym razem nie będziemy się nudzić.

Ponadto załapałem się na ciekawe przedsięwzięcie. Organizowana jest na moim uniwersytecie konferencja na temat nauczania języka japońskiego. Będzie przeprowadzona lekcja pokazowa, na którą potrzebowali statystów. Zgłosiłem się więc jako królik doświadczalny.
Myślę, że będzie śmiesznie, ale że dostaję odszkodowanie za straty moralne w wysokości 20 zł to nie narzekam.

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie.

środa, 25 czerwca 2008

25 Czerwca

Drodzy czytelnicy!
Dzis w pokoju znow nie dziala internet. Pisze wiec bez polskich znakow, nad czym bardzo ubolewam.
Dzis bylo bardzo aktywnie. Zajecia zaczynalem juz o 8.45 wiec musialem wstac o 9.00.
Niewiele stracilem z biznes planu, gdyz jak ostatnio robilismy prezentacje, tym razem o Nissanie.
Po zajeciach kolko naginaty.
Po chwili popoludniowego odpoczynku natknalem sie na kolege Kevina, ktory wlasnie wybieral sie na kolko aikido.
Z nudow poszedlem z Nim. Okazalo sie to strzalem w 10.
Ta sztuka walki jest niezwykle ciekawa, gdyz tak naprawde nikogo sie nie bije ani nie kopie.
Wykorzystujac zwykla fizyke sprawiamy, ze przeciwnik doslownie sam sie przewraca.
To brzmi troche nieprawdopodobnie, ale taki maly czlowieczek potrafi mnie polozyc trzema palcami.

Polecam wszystkim i koncze juz, bo nie lubie pisac bez polskich znakow.

Pozdrawiam

wtorek, 24 czerwca 2008

24 Czerwca

Dzis cos specjalnie dla ludzi po fakultecie z fizyka.
Przepraszam, ze nie ma polskich znakow, ale w pokoju nie ma internetu, a inne komputery nie maja polskich znakow.


#1 – Prawo metafizycznej nieregularności

Normalne prawa fizyki nie mają zastosowania.

#2 – Prawo zróżnicowanej grawitacji

Kiedy ktoś lub coś skacze, jest rzucane albo z innych przyczyn znajduje się w powietrzu, siła grawitacji jest redukowana czterokrotnie.

#3 – Prawo amplifikacji sonicznej, pierwsze prawo akustyki w anime

W przestrzeni kosmicznej głośne dźwięki, np. eksplozje, są jeszcze głośniejsze ponieważ nie ma tam powietrza, które przeszkadzałoby w ich rozchodzeniu się.

#4 – Prawo stałego przyspieszenia, pierwsze prawo ruchu w anime

W przestrzeni kosmicznej stałe przyspieszenie jest równe stałej prędkości.

#5 – Prawo mechanicznej mobilności, drugie prawo ruchu w anime

Im większy obiekt mechaniczny, tym szybciej się porusza. Opancerzone mechy są najszybszymi obiektami znanymi ludzkiej nauce.

#6 – Prawo względności czasu

Czas nie jest stały. Czas zatrzymuje się dla bohatera, kiedy robi coś super-widowiskowego. Czas zwalnia swój bieg podczas śmierci przyjaciół bądź kochanków i przyspiesza podczas walki.

#7 – Pierwsze temporalne prawo śmiertelności

"Dobrzy goście" i "źli goście" umierają na jeden z dwóch sposobów: albo tak szybko, że nie zdążą tego nawet zauważyć, albo w rozwlekłych scenach, w których bohater uświadamia sobie zasady funkcjonowania społeczeństwa, ludzkiej egzystencji i powody, dla których kanapki zawsze spadają masłem do dołu.

#8 – Drugie temporalne prawo śmiertelności

Umieranie zabiera czarnym charakterom trochę czasu... niezależnie od rodzaju odniesionych ran. Nawet jeśli "źli goście" giną tak szybko, że nie zdążą nawet zauważyć przyczyny, uświadomienie sobie własnej śmierci zajmuje im nieco czasu. Przypisuje się to przekonaniu, że bycie złym powoduje uszkodzenie płata mózgowego odpowiedzialnego za postrzeganie rzeczywistości.

#9 – Prawo emfazy dramatycznej

Sceny ze szczególnie dużą dozą akcji są przedstawiane albo w postaci nieruchomych ujęć albo czarnego ekranu z błyskami jasnego koloru (zwykle czerwonego albo białego).

#10 – Prawo multiplikacji dramatycznej

Sceny, które zdarzają się tylko raz, np. "dobry facet" kopiący facjatę "złego faceta", są pokazywane przynajmniej 3 razy z 3 różnych kątów.

#11 – Prawo inherentnej niestabilności

Wszystko wybucha. Wszystko.
Wniosek pierwszy -
Wszystko co wybucha, wpierw się nadyma.
Wniosek drugi -
Wielkie miasta są najbardziej wybuchowymi substancjami znanymi ludzkiej nauce. W szczególności Tokio zdaje się być najbardziej niestabilnym z tych miast, czasami określanym jako "miasto rozrywki".

#12 – Prawo emisji flogistatycznej

Prawie wszystkie obiekty emitują światło ze śmiertelnych ran.


Znalezione na http://www.joemonster.org/index.php

A tak jesli o mnie chodzi, to kolezanka wyciagnela mnie dzis na karaoke.
Wyszlo troche smiesznie, bo z planowanych wielu osob przyszlo tylko 5 dziewczyn i ja.
Ale bylo wesolo i bardzo sympatycznie. Polecam kazdemu.

Pozdrawiam!

poniedziałek, 23 czerwca 2008

23 Czerwca

Hmmm
Dziś z wielkim wysiłkiem dotarłem na pierwsze zajęcia.
Pan profesor przez trzy godziny tłumaczył nam łańcuch żywieniowy.
Miałem więc powtórkę z podstawówki, czasami zastanawiam się z jaką wiedzą wychodzą z tego uniwersytetu ludzie, którzy studiują tutaj na co dzień.
Nie ma jednak takiego złego co by na dobre nie wyszło. W końcu skończyłem książkę.
Teraz kończę powoli, bo jutro killer-test z japońskiego.

Zapraszam jednak wszystkich na stronę Agaty (link można znaleźć w odnośnikach po prawej).
Agata właśnie skończyła sesję i wraz z naszą znajomą odwiedza wszystkie najciekawsze zakątki Jej okolic, a jest co zwiedzać.

Pozdrawiam.

niedziela, 22 czerwca 2008

22 Czerwca

Dzisiejszy dzień był bardzo aktywny.
Wstałem nieco późno ze względu na nocne manewry przeciwpożarowe których, chcąc nie chcąc, byłem naocznym świadkiem i uczestnikiem.
Po jakże krzepiącym śniadaniu wyruszyłem do miasta.
Jako, że było już dość późno poszedłem prosto na mszę. Tam w pierwszych minutach, podobnie jak reszta wiernych przeżyłem dość poważny szok.
Wszystko zaczęło się normalnie. Śpiewy anielskie, wchodzi ksiądz, podchodzi na ołtarz, wita wszystkich i odczytuje intencję mszy. Niby nic, gdyby nie fakt, że brzmiało to mniej więcej tak:
-dzisiejszą mszę sprawujemy w intencji dobrego wyboru nowego Papieża.
Nie muszę chyba mówić, że wszyscy nieco się zdziwili i zasmucili. Ksiądz widząc naszą reakcję zrozumiał co powiedział i szybko się poprawił:
-Znaczy się miałem na myśli biskupa.
Jak to czasami przejęzyczenie może narobić zamieszania.
Potem poszło już bez przeszkód.

Po mszy udałem się na zakupy i na obiad. Jak zwykle udałem się do mojego ulubionego sushi baru i zająłem moje ulubione miejsce na przeciwko akwarium, gdzie pływają sobie śliczne rybki.
Od dziś nie jest to już moje ulubione miejsce. Zawsze było tak samo: siedziałem sobie spokojnie, zajadałem miejscowe przysmaki, popijałem zieloną herbata i patrzyłem na akwarium z rybkami.
A dziś? Siedzę sobie, nagle podchodzi do akwarium pan z kuchni, bierze podbierak wyjmuje jedną rybkę i kładzie na blat metr od mojej twarzy. Potem rybkę bach,bach po łbie, odciął jej głowę, wyją wnętrzności, pokroił i poszedł do kuchni. Pierwszy raz w życiu byłem świadkiem śmierci stworzenia większego niż karaluch. To jeszcze nie było najgorsze. Zacząłem dalej jeść moje rybki a tu nagle coś puka. Patrzę, i oczom nie wierzę. Pan obciął rybie głowę a resztę (taki kadłubek ryby) przekroił wzdłuż na pół. Zabrał tylko głowę i pół ryby, drugą połowę kadłubka zostawił.
A pół-kadłubkowi wcale nie śpieszyło się do śmierci. Zaczął sobie skakać po blacie bardzo energicznie. Co najgorsze wcale nie miał zamiaru przestać. Dokończyłem więc mój kawałek, który się nie ruszał i jakoś nie miałem ochoty na więcej. Niby normalna rzecz, ale jednak nie nastawiałem się na to.

Następnie rozpocząłem poszukiwania na miarę wyprawy Indiany Jonesa za Świętym Graalem lub Arką Przymierza. Chciałem kupić sobie książkę w języku innym niż japoński.
Po 4 godzinach nieprzerwanych poszukiwań okazało się, że w Beppu (przypomnijmy 100 000 mieszkańców, miasto akademickie) są 2 (słownie DWIE) książki po angielsku. Obie w antykwariacie na końcu peryferii przedmieść miasta. Pierwsza to Harry Potter i Kamień Filozoficzny (cz.1, która i tak czytałem) a druga to Harry Potter i Wiezień Azkabanu (cz.5, żeby było śmiesznie). Pierwszą, jak już wspomniałem, czytałem i raczej z brakiem zamiaru zagłębiania się dalej w tę serię. A nawet jeśli, to czytanie części 5 po pierwszej w żadnej serii nie ma większego sensu (pomijamy serię Harlekina).
Nie ma jednak takiego złego. Poza książkami w antykwariacie były też płyty. Płyt było całkiem sporo i, co ciekawe, nie wszystkie po japońsku. Co najlepsze z tego wszystkiego, to fakt, że płyty były po 250 jenów czyli po 5 PLN. Udało mi się wykopać 2 płyty Alanis Morissette.
Bardzo się z nich ciesze, gdyż te kilka płyt, które mam ze sobą, słuchane w kółko, po trzech miesiącach zaczynają rzucać się na mózg.

Zapomniałem wspomnieć o jednym incydencie. Przemierzając sklep spożywczy w poszukiwaniu czegoś jadalnego, co potrafiłbym nazwać mijałem parę malutkich japońskich dzieci bawiących się jedno w leżenie brzuchem na ziemi a drugie siedzenie okrakiem na tym pierwszym.
Nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że to pierwsze postanowiło się nagle podnieść. W efekcie to siedzące poleciało na plecy, a jego twarz znalazła się bezpośrednio na drodze mojej stopy właśnie opadającej na ziemię. Dzięki Bogu udało mi się zrobić jakiś dziwny skoko-wygibas i przeleciałem nad szczęśliwą parką. Muszę jednak się przyznać, że przeżyłem chwilę grozy.
Dobrze, że nic się nie stało.
A jutro do szkoły.

Pozdrawiam wszystkich.
Szczególnie tych walczących jeszcze z sesją.

DO jutra.

sobota, 21 czerwca 2008

21 Czerwca

Dzień jak co dzień.
Dziś nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego.
Na moim piętrze w akademiku wybuchł pożar.
Około godziny 23.45 siedząc spokojnie w pokoju i zastanawiając się co by tu napisać usłyszałem nagle głos syren a potem kobiecy głos mówiący przez radiowęzeł, że w budynku E2 na czwartym piętrze wybuchł pożar, i prosi się o ewakuację tego piętra.
Po skojarzeniu kilku faktów zorientowałem się, że to właśnie moje piętro się pali.
Doświadczony jednak trzyletnim mieszkaniem w akademiku w którym alarm przeciwpożarowy wybucha średnio raz na dwa tygodnie zachowałem zimną krew.
Wyszedłem na korytarz zobaczyć co tam.
Początek był całkiem obiecujący, bo na korytarzu było pełno dymu i unosił się zapach spalonego plastiku. Całość wydobywała się z kuchni i przypominała nieco czarne chmury wypływające z "Mordoru" lub "Angbandu" i roznoszące się nad krainami Śródziemia niepokojąc biednych Hobbitów i im podobnych Entów i Elfów.
"Ktoś spalił garnek" pomyślałem. Podszedłem bliżej by zobaczyć dwóch "specjalistów" gaszących garnek płonący żywym płomieniem przy pomocy innego garnka.
Zaraz zjawiła się też grupa uderzeniowa ochroniarzy.
Co mnie jednak najbardziej zdziwiło to fakt, że reakcją na komunikat o ewakuacji piętra zjawiło się tu zaraz jakieś 100 (bez przesady) osób ze wszystkich budynków, by zobaczyć jak wygląda pożar.
Pootwieraliśmy więc okna i teraz trwa wielkie wietrzenie. Poza garnkiem spalił się też okap (nie wiem jak, ale się spalił).
Ludzie już sobie pooglądali i poszli.
Można powiedzieć, że dzień jak co dzień.
Jutro pewnie będzie dochodzenie.
Mam tylko nadzieję, że nikt za to nie poleci. Nie wiemy jeszcze kto jest naszym "miszczem" kuchni.
Nie wiem też jakie jest tu podejście do konfidentów.
Miejmy nadzieję, że studencka solidarność zwycięży.

Pozdrawiam kochanych piromanów z "D.S. Hermes"

Nie róbcie tego w (swoim) domu !!!

Dobranoc.

piątek, 20 czerwca 2008

20 Czerwca

Klimat deszczowy wpływa bardzo źle na morale studentów.
Dziś znów pomimo najlepszych chęci nie zwlokłem się na pierwsze zajęcia.
Spotkałem jednak kolegę, który powiedział mi, że była tylko połowa składu.
Cóż tak to już jest z tym deszczem.
Na szczęście niedługo ma już przestać.
Ja negatywne skutki pory deszczowej odczułem jednak dopiero wieczorem.
Gdy chciałem właśnie wracać z sali gimnastycznej okazało się, że mój parasol został skradziony.
Na szczęście parasole są tutaj produktem masowym, a co za tym idzie niedrogim.
Także będę musiał sobie kupić nowy.
Muszę przyznać, że nie spodziewałem się czegoś takiego.
Co zrobić, chyba jest jakaś ustawka na zagranicznych studentów, gdyż już kilkoro moich znajomych straciło swoje parasole.
Dziwne

A na koniec konkurs





środa, 18 czerwca 2008

18 Czerwca

Witam w kolejnym pięknym dniu.
Dziś bardzo duszno i bardzo gorąco ale nie padało.
Ja nadludzkim wysiłkiem zwlokłem się rano na pierwszy wykład o 8.45.
Zajęcia z biznes planu nie są porywające, ale to jedyny wykład mający cokolwiek wspólnego z moimi studiami więc staram się bywać regularnie. Szczególnie, że na wszystkich zajęciach w tym semestrze sprawdzają obecność.
Ponieważ byłem na zajęciach przegapiłem ćwiczenia przeciwpożarowe.
Wracając zastałem tylko dwóch panów na korytarzu, którzy pilnowali maszyny robiącej dym, który był puszczany przez okno. Cóż, chyba ominęło mnie nie lada przedstawienie.

Mam dla Was dziś piękną historię. Christine uczęszcza na zajęcia z dyplomacji. Jest tam taki japoński profesor, który jest bardzo mądry i jeździ po całym Świecie i w ogóle och i ach.
No i ten profesor w swych wielce mądrych wojażach był tez kilka razy w Europie.
Tyle tytułem wstępu, teraz akcja właściwa.
Profesor mówi do swych uczniów:
- Ja to byłem już kilka razy w Europie, tam jest prościej, bo wszyscy mówią tym samym językiem tylko innymi dialektami.

Rozumiem student, ale żeby profesor takie farmazony opowiadał?
Zastanawialiśmy się wspólnie jak doszedł do tak wspaniałego wniosku.
a) był kilka razy w Europie, ale w jednym kraju
b) wszyscy, których spotykał na uczelniach mówili doń po angielsku, więc drogą dedukcji doszedł do wniosku, że wszyscy nim mówią
c) był w Niemczech, Austrii i Szwajcarii

Inaczej nie mamy pojęcia.

trzecia rzecz to film jaki dziś widziałem "tupot małych stóp" to chyba polski tytuł filmu "happy feet". Bardzo miła kreskówka. Bardzo polecam szczególnie wszystkim tym, którzy kiedykolwiek mieli do czynienia z Hiszpanami.

Pozdrawiam!

wtorek, 17 czerwca 2008

17 Czerwca

Witam po krótkiej przerwie.
Nie odzywałem się, gdyż zaczął się nowy semestr i trzeba było się przyzwyczaić do nauki.
Z drugiej jednak strony nie działo sie nic nadzwyczajnego, o czym warto by wspomnieć.
Z okazji pory deszczowej uniwersytet spowiła mgła. Od kilku dni widoczność nie przekracza przeważnie 10 metrów. Można więc powiedzieć, że studiuję na Niewidocznym Uniwersytecie.
Podjąłem też kolejną akcję przeciwko głupkowatym przepisom.
Jak już pisałem, żeby wejść na salę gimnastyczną trzeba pokazać dwa dokumenty wpisać w księgę swoje dane łącznie z adresem i godziną wejścia, wychodząc odbieramy dokumenty i znów się wpisujemy w innym miejscu.
Chciałem sprawdzić, czy ktoś w ogóle zwraca uwagę na to co się tam pisze.
Tym sposobem przez ostatnie dwa tygodnie salę gimnastyczną odwiedzili między innymi:
-Sierotka Marysia
-Koszałek Opałek
-Papcio Chmiel
- Miś Uszatek

generalnie nikt nie zwrócił na to uwagi :)

W ten weekend niestety nie mogę się nigdzie wybrać, gdyż odrabiamy w sobotę zajęcia.
Mam jednak plan wybrać się w góry za dwa tygodnie. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Odnośnie biurokracji to dodam tylko, że o chęci wymeldowania z akademika należy poinformować odpowiednie biuro z miesięcznym wyprzedzeniem i nie ma zmiłuj.
Cóż wielu rzeczy nigdy nie zrozumiem.

Igrzyska uniwersyteckie zostały znów przełożone ze względu na deszcz. (kto by pomyślał, że w porze deszczowej będzie padać!)

Głośną sprawą jest trzęsienie ziemi które miało miejsce kilka dni temu.
Wszystkich zaniepokojonych uspokajam, że było to daleko stąd i nic mi nie jest.

Postaram się niedługo zrobić kilka zdjęć samego uniwersytetu i pokazać na łamach tego serwisu.

Pozdrawiam

sobota, 14 czerwca 2008

14 Czerwca

World Festiwal
Dziś była impreza szkolna.
Każde piętro jak już wspominałem wcześniej musiało się zaprezentować w jednej z trzech konkurencji. Gotowanie, przedstawienie lub cokolwiek innego.
Jako, że nie chcieliśmy się upokarzać (aż tak) to gotowalismy.
Dokładnie, to robiliśmy "hamburgery" czyli smazony kurczak w kanapce.
W ramach fantazji były ich aż dwa rodzaje z sosem salsa lub kapustą kim-chi.
W związku z powyższym większość dnia spędziłem w kuchni.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/WorldFestiwal

Ale się opłaciło, bo to co widać na kolejnych zdjęciach to kolejka do naszego stoiska.
To co działo się potem to już ciąg różnych przedstawień.
Niestety wszystkie zdawały się dla mnie takie same.
Mimo to będę dobrze wspominał ten dzień.
Pozdrawiam wszystkich!

czwartek, 12 czerwca 2008

12 Czerca

Dziś się nieco przejaśniło i nawet nie padało.
Wszyscy powoli się zjechali w różnych wycieczek i opowiadają co kto widział.
Nowy semestr nabiera tempa.
Na wykładzie o geografii Azji i Oceanii mamy pracę w grupach.
W mojej grupie są:
1/2 Japonka 1/2 Amerykanka
Chinka
Kenijka
Amerykanin
no i ja.
Także ciekawie.
Szał Euro jakoś tutaj nie dotarł, choć koleżanka dziś na Japońskim powiedziała mi, że nas zniszczą.
Nie miałem pojęcia co się stało i dopiero mi wyjaśniła, że gramy dziś z Austrią.
Mam nadzieję, że będę mógł się Jej jutro zaśmiać w twarz.
meczu niestety nie zobaczę, bo będzie o 3 w nocy. Kto to widział o tej porze grać w piłkę?
Teraz wszyscy szykują się na festiwal uniwersytetu, który ma być w sobotę.
nasz piętro gotuje ja jestem szefem ekipy robiącej hamburgery z kapustą Kim-Chi.
Nigdy w życiu nie nie zrobiłem hamburgera, Kim Chi jadłem tylko jak kiedyś Wełpa zrobił.
Będzie dobrze. najważniejsza w kuchni jest wyobraźnia.
A jakby co to mam wtyki w sanepidzie :)

Pozdrawiam!

środa, 11 czerwca 2008

8-11 Czerwca

Troszkę muszę zebrać wszytko.
Po powrocie generalnie pisałem sprawozdanie i odsypiałem.
Tutaj zaczął się właśnie nowy semestr.
Poza japońskim mam 3 nowe przedmioty.

-Geografia Azji i Oceanii
-Nauka o Ziemi
-Biznes Plan

Zapowiadają cię dość ciekawie. Ciężko cokolwiek powiedzieć po pierwszym wykładzie.
A tak prywatnie, to życie tu umarło, bo zaczęło padać i skończy za miesiąc.
Wszyscy się gdzieś pochowali.
Mam nadzieję, że uda się coś ciekawego przedsięwziąć.

Z ciekawostek to otworzyli nam sklepik w akademiku.
Otwarty od 19 do 23 :)

Pozdrawiam.

7 Czerwca

To był już ostatni dzień naszej wycieczki.
Zaczęło się śmiesznie. Będąc w dużym mieście chciałem upolować książkę po angielsku, bo w Beppu trochę nędza z literaturą. Poszedłem więc do księgarni, a była ona dość spora.
Jako, że nie mogłem znaleźć książek w jakimś zrozumiałym języku postanowiłem zabłysnąć i zapytać się pani ekspedientki po japońsku gdzie są książki.
Pytam zatem powoli i wyraźnie:
"Eiga hon wa doko desu ka?"
Pani każe iść za sobą, pokazuje półkę i znika.
Ja patrzę, a tam dalej same krzaczki, już się zaczynałem irytować na panią, gdy zobaczyłem mojego kolegę próbującego złapać oddech po ataku śmiechu.
Pomyliłem bowiem tylko jedną literkę, i zamiast o książki po angielsku "eego hon" spytałem o książki o filmach "eiga hon" (na piśmie to 2 literki, ale w wymowie tylko jedna głoska).
Tak czy inaczej znalazłem w końcu to czego szukałem i wzbogaciłem się w "Simarillion" i nową ksążkę Terry'ego Pratchetta, która jeszcze nie ma polskiego tłumaczenia "Thud" czyli po polsku "łubudu" lub coś w ten deseń.

No ale nie pojechaliśmy do Fukuoki na zakupy (no przynajmniej panowie)
Pojechaliśmy do świątyni Dazaifu, tej samej, w której już raz byłem z wycieczką szkolną, ale takie wycieczki przeważnie mają zabójcze tempo. teraz mogliśmy sobie spokojnie pochodzić i pooglądać. Znalazłem tez kilka przepięknych zakątków, których nie widziałem będąc tu za pierwszym razem, gdyż są nieco schowane na uboczu.

Ponieważ świątynia jest nieco poza miastem i nie ma tam zbytnio co zjeść, to po powrocie do centrum byliśmy już mocno wygłodzeni. Udaliśmy się więc do przyjemnej knajpu w której zamówiłem coś w panierce

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Fukuoka/photo#5209864184962679938

Zidentyfikowałem ryż, ośmiornicę i krewetkę. Już powoli zaczynam łapać.

Potem było ciężko, bo koleżanki wpadły w centrum handlowe, a jedna z nich była naszym tłumaczem i wiedziała jak trafić na stację. Więc musieliśmy się bardzo sprężać, żeby za nimi nadążyć.
Jedna scena była jak z filmu, dwie dziewczyny zniknęły z horyzontu, ale my się trzymamy jednej, naszej przewodniczki. Charakterystyczna była, bo miała różowy sweterek.
Nagle się zatrzymała, odwróciła, my patrzymy, a to NIE ONA!
Sweterek ten sam, fryzura ta sama (Azjaci wszyscy mają taką samą fryzurę), ale kurcze to nie ona.
Więc trochę się zmartwiliśmy, ale, że uczyli nas w przedszkolu, że trzeba zostać w miejscu i czekać na ratunek, to tak zrobiliśmy.
I już po 5 minutach przyszła ekipa ratunkowa, wyśmiała nas i poszliśmy na dworzec.
Potem już autobus do Beppu.
To była dobra wycieczka.
Wspaniała i niepowtarzalna.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

6 Czerwca

Sasebu i Fukuoka

I tym razem trzeba było się zerwać o nieludzkiej godzinie.
Wysiłek zrekompensowało hotelowe śniadanie.
Tym razem podzieliliśmy się na 2 ekipy. Część pojechała do świątyni "Hausu" a część (w tym ja) pojechała do miejscowości Sasebu.
Hausu to miasteczko zbudowane całe po europejsku, z akcentem na Holandię, mają wiatraki, drewniaki itp.
Jako, że dla mnie Holandia nie jest aż taką atrakcją, jak dla innych to pojechałem do Sasebu.
Miasto to jest nadzwyczaj urokliwe. Dość małe nadbrzeżne skupisko ludzkie.
Wybraliśmy się na wybrzeże. Tam zobaczyłem okręty marynarki wojennej, były naprawdę imponujące.
Był tam też budynek z lwem na elewacji.
Kolega z Korei mówi, że ten lew wygląda jak pudżu. To ja się pytam co to takiego?
A on, że taka marka samochodu. Przyjąłem do wiadomości.
Ale wtedy mówi, że europejska marka. No to zacząłem się zastanawiać, i dopiero po lwie skojarzyłem, że chodziło im o Peugeota ('peżo'). śmiesznie.
Potem pojechaliśmy na taki półwysep cały zielony. Wyglądało to trochę jak na Solinie w Bieszczadach.
Dużo żaglówek i różnych stateczków, woda i wkoło stoki porośnięte zielonymi drzewami.
Naprawdę pięknie.
Wreszcie przyszła pora na obiad. Sasebu słynne jest z hamburgerów.
Więc wybraliśmy się do najsłynniejszego baru, gdzie serwuje się najsłynniejsze super jumbo czikenburgery.
Były naprawdę całkiem smaczne, ale, żeby były słynne na całą Japonię to nie wiem dlaczego.
(poprzednie zdanie nie po polsku, wiem)

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Sasebu

Po obiedzie pojechaliśmy do Fukuoki.
Tu po zameldowaniu się w naszym ulubionym hotelu pojechaliśmy na plażę.
Plaża jak plaża. Ale nie powiem miło było przejść się po piasku i zanurzyć choć stopy w wodzie.
(dla kogoś z południa Polski to naprawdę atrakcja, szczególnie jeśli woda jest cieplejsza niż w Bałtyku).
Nad oceanem góruje Fukuoka Tower, ogromny wieżowiec, który widać z daleka.
W okolicy jest sklep z robotami. Są tam wszelkiej maści ustrojstwa.
Niektóre rozmawiają, inne sobie chodzą. Mnie zajął elektroniczny piesek, który naprawdę wiele miał z mojego prawdziwego psa. Też się nastawiał, żeby go drapać po plecach, odwracał się do osoby, która mówiła, wyciągał się itp.
Doszliśmy do wniosku, że skoro Japończycy nie mają normalnie zwykłych, żywych zwierzątek, to jakos muszą sobie radzić.
następnie odwiedziliśmy miejski park. Troszkę jak Pola Mokotowskie w Warszawie. jedynie proporcja między wodą a lądem jest odwrotna. Jest to gigantyczne jezioro w samym centrum miasta. Jest tam wiele małych wysepek i kamiennych mostków.
Pływają tam przeróżne ryby, kaczki, łabędzie i... żółwie!
Naprawdę urocze są żółwie.
Widziałem też panią, która swojego owczarka collie wyprowadzała na spacer w wózku dziecięcym.
Niestety nie zdążyłem zrobić zdjęcia.
Kolejnym etapem zwiedzania był dom handlowy. Generalnie jak poskładać razem złote tarasy, galerię Mokotów, galerię krakowską, galerię dominikańską i galerię Kazimierz, to wyszłaby prawie jedna galeria handlowa tutaj. Można to porównać do Manufaktury w Łodzi.
naprawdę jest to potężne, cieszę się, że było mało czasu, bo jakby koleżanka, która z nami była wpadła na pomysł robienia zakupów, to byśmy stamtąd nie wyszli.
Na kolację był "Ramen" jest to rodzaj zupy.
Jest jednak coś ciekawego, wchodzą do restauracji z ramenem dostaje się ankietę.
Na niej każdy może wyspecyfikować swoje wymagania.
Na przykład jak mocny ma być aromat, jak ma być ostre, ile czosnku, ile cebuli, czy jajko, czy mięso itp. Można szaleć do woli, bo cena jest i tak jedna.

Potem wróciliśmy do hotelu na zasłużony spoczynek, wkrótce dołączyła do nas reszta ekipy, którah była w Hausu.
I tak minął nam kolejny dzień.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Fukuoka

Staram się nadgonić zaległości.
Do jutra powinno być już na bieżąco.

Pozdrawiam

niedziela, 8 czerwca 2008

5 Czerwca

Nagasaki

Zacznijmy może od hotelu, w którym się zameldowaliśmy po przyjeździe.
Muszę powiedzieć, że standard znacząco przewyższał warunki w jakich przeważnie sypiam na wyjazdach. Pokój niby dwójka, ale oba łóżka mogły by pomieścić co najmniej 2 osoby, a do tego kanapa.
Był też telewizor, lodówka, biurko i fotel. Łazienka wyposażona była w wannę i toaletę z ilością przycisków porównywalną z klawiaturą laptopa. Zdjęcia są w katalogu.

Bo tak wspaniałym noclegu zeszliśmy rano na śniadanie. To było równie wspaniałe doświadczenie. Obowiązuje tam bowiem stół szwedzki, więc można jeść ile się chce. Wybór może nie jest piorunujący, ale też nikt nie je 6 różnych potraw na śniadanie.
Są sałatki, jogurty, płatki, jajka i przede wszystkim wybór wszelkiej maści pieczywa, które jak wiemy jest tutaj towarem deficytowym.
Tak oto przygotowani wyruszyliśmy na spotkanie kolejnego dnia pełnego wrażeń.

Pierwsze miejsce, które odwiedziliśmy to miejsce zrzucenia bomby atomowej.
Ciężko jest tu cokolwiek na ten temat napisać. Jeżeli ktoś nie był w Oświęcimiu, to nawet nie ma tego do czego porównać. W samej chwili wybuchu zginęło prawie 74000 ludzi.
Muszę powiedzieć, że czuje się to w powietrzu. Naprawdę przechodziły mnie ciarki.
Tuż obok pomnika ustawionego dokładnie w centrum eksplozji stoi fragment ściany jednej z katedr. Tylko ściana utrzymała się po eksplozji.
Zaraz koło pomnika jest muzeum eksplozji. Jest ono niezwykle przygnębiające.
Jest tutaj mnóstwo zdjęć i innych pamiątek.
Są między innymi stopione różańce. Zapomniałem o tym wspomnieć wcześniej, ale Nagasaki była ostoją Chrześcijaństwa w Japonii i tu było ich najwięcej (Chrześcijan).
Po opuszczeniu muzeum i złapaniu oddechu odwiedziliśmy katedrę Rzymsko Katolicką.
Jak na tutejsze warunki to była rzeczywiście duża, ale jak na Europejskie standardy, to powiedziałbym, że taki troszkę większy kościółó. Poza tym wystrój był nader ascetyczny.
Ale nie o to chodzi przecież. Choć i tutaj widoczne są ślady po bombie. Stoją tu bowiem z przodu figury świętych jeszcze z czasów przed wojną. W czasie wybuchu katedra się zawaliła, ale figury przed nią się ostały, są jednak całe osmolone w wyniku ogromnego gorąca jakie niosła ze sobą fala uderzeniowa.
W tej samej okolicy zobaczyliśmy jeszcze pomnik pokoju, który został tutaj postawiony z dość oczywistych względów.
Następnie udaliśmy się do Chińskiej dzielnicy na obiad. Dzielnica jak dla mnie podobna do wszystkich innych, ale Koreańczycy twierdzili, że rzeczywiście widać, że to chińska, a nie jakakolwiek inna architektura. Odwiedziliśmy jedną z bardziej znanych restauracji w tej okolicy.
Specjalnością lokalu jest taka specjalna zupa (choć nie wiem czy to odpowiednie słowo). Potrawa ta jest mieszanką 20 różnych składników. Ja zidentyfikowałem jedynie makaron, jakiegoś grzyba i nogę ośmiornicy, reszta pozostaje tajemnicą.
Kolejnym przystankiem była posiadłość pana Thomasa Blake'a Glovera. Był jdnym z pierwszych europejczyków, którzy tutaj się osiedlili. Był przemysłowcem i pomagał budować japoński cud gospodarczy. Dorobił się nieprzeciętnie, co widać po jego posiadłości. Ma ona ogromną powierzchnię i naprawdę można się zgubić. Jest tu mnóstwo budynków mniejszych i większych, fontanny, ogrody słowem wszystko co trzeba mieć jak sie jest obrzydliwie bogatym.
jest tutaj też pomnik Pucciniego, ponieważ ogólnie uważa się, że jedna z mieszkanek tego miejsca była inspiracją do głównej postaci opery Madame Butterfly.
Całość zaś góruje nad miastem, można więc stąd dokładnie sobie obejrzeć całą okolicę.
Skończywszy zwiedzać posiadłość udaliśmy się do dzielnicy świątynnej. Jest ich tam kilkanaście. (świątyń w dzielnicy, nie dzielnic w mieście).
My zobaczyliśmy dwie najbardziej znane i wpisane w poczet dziedzictwa narodowego.
Pierwsza to Tohmeizan Kofukuji, a nazwa drugiej podana jest niestety w krzaczkach.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze dzielnicę mostów.
(Tak, to Nagasaki a nie Amn, choć niektóre nazwy geograficzne się pokrywają)
Mostów jest sporo, wszystkie kamienne. Ładne, ale nie są jakieś niezwykłe.
Tak czy inaczej cały dzień był nadzwyczaj aktywny.
Wieczorem wybraliśmy się więc na krótki spacer połączony w kolacją.
Tym razem jadłem coś, z czym już jestem zaznajomiony, czyli rodzaj kotleta z ryżem.
Po kolacji krótkie spojrzenie na port nocą po czym powrót do hotelu.
I tak minął nam dzień drugi wyprawy.
Zdjęcia pod adresem:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Nagasaki

Pozdrawiam

sobota, 7 czerwca 2008

4 Czerwca

Kumamoto i Nagasaki

Tak jak było w planie dziś wybrałem się wreszcie na zasłużony odpoczynek po męczącej sesji.
Skład był międzynarodowy koreańsko-polski w stosunku 5:1.
Najcięższym elementem była pobudka o godzinie 7, ale nadludzkim wysiłkiem udało mi się tego dokonać.
Gdy już wszyscy się zebrali ruszyliśmy w drogę do miasta.
Z Beppu pociągiem podjechaliśmy do Oity co zajęło nam jakieś 20 minut.
Tutaj kupiliśmy ciekawy produkt. Taki kilkudniowy abonament na autobusy. Co ciekawe abonament ten obejmuje zarówno bilety międzymiastowe jak i miejskie, także całkiem praktyczna sprawa.
Po zakupieniu biletów ruszyliśmy autobusem w kierunku pierwszego miejsca, które chcieliśmy odwiedzić, czyli Kumamoto.
Tutaj muszę wspomnieć, że autobusy tutaj różnią się diametralnie od tych w Polsce.
Co ciekawe, tutaj jest mnóstwo miejsca. Naprawdę mogłem się komfortowo rozłożyć na moim miejscu, co w Polsce praktycznie jeszcze mi się nie zdarzyło.
Jest nawet telewizor i można oglądać filmy.
Nam puszczono film o japońskiej pracownicy ambasady na Haiti.
Chciała Ona uczyć tamtejsze dzieci. Niestety dzieci nie miały zeszytów, więc główna bohaterka pojechała do Japonii odwiedzić starego mistrza robienia papieru.
nauczyła się i wróciła.
I dzieci robiły sobie zeszyty z bananów.
Z filmu rozumiałem całkiem sporo, gdyż na Haiti mówi się po francusku, a ja póki co to prędzej się dogadam po francusku niż po angielsku.
No ale nie o kinematografii miało być. (O filmach wspomnę tylko jak opiszę pobyt w Fukuoce).
Dojechawszy do Kumamoto wybraliśmy się coś zjeść.
Padło na typową chińską restaurację. Muszę powiedzieć, że chińskie restauracje tutaj i w Polsce nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale to chyba dobrze, bo osobiście to bardziej mi podchodzą te "azjatyckie" dania przerobione troszkę na europejską modłę. Chociaż to co dostałem było niczego sobie. Przystawki tylko nie ruszyłem bo była dziwna, nawet nie wiem, czy to było zwierzątko czy roślinka.
Podali też do dania głównego taka jakby zupę, o konsystencji krochmalu, z żółtą zawiesiną i czymś zielonym wewnątrz. Dało się to zjeść, ale nie będzie to moje ulubione danie.
Po takim przygotowaniu wreszcie mogliśmy wyruszyć na zamek.
O tak! Zamek.
Tutaj zrobiłem większość zdjęć z całej 4 dniowej wycieczki. Ale właśnie po to przyjechałem do Japonii, żeby zobaczyć coś takiego. Całą budowlę widać już z daleka, a w miarę jak się zbliża do niej staje się coraz większa i majestatyczna.
Dochodząc wreszcie do podnóża stajemy oko w oko z imponującą ścianą z kamienia.
Mur naprawdę robi wrażenie, nawet jak ktoś widział niejeden zamek, a ja trochę widziałem.
Na ten imponujący mur trzeba się wdrapać po ogromnych schodach.
Gdy już uda nam się jakoś wdrapać na ten mur zobaczymy na szczycie piękną łąkę i... następny taki sam mur!!!
Tak tak! Pierwsze fortyfikacje to tylko wejście na taki ufortyfikowany płaskowyż, na którym są kolejne mury. Te już są o wiele groźniejsze, widać imponującą bramę i stanowiska strzeleckie.
Aby było prościej, to do środka nie wiedzie prosta droga, tylko trzeba kluczyć w kamiennym labiryncie (pod ostrzałem to nie musiało być wcale fajne).
Gdy już jednak uda nam się wdrapać na te umocnienia naszym oczom okaże się...
Kolejny płaskowyż z zamkiem właściwym, który ma swoje własne fortyfikacje, otoczony jest przepaścią i prowadzą doń jedynie 2 mosty zwodzone.
Generalnie nie wiem jak ktoś miał zamiar to zdobywać inaczej jak głodem, bo mi się to jakoś nijak nie widzi.
Przed zamkiem stoi dwóch facetów wystrojonych na strażników, z którymi można sobie robić zdjęcia.
Stroje mają całkiem ciekawie zrobione i jak się przyglądałem to nawet kolczuga całkiem całkiem.
Wewnątrz kolekcja wszelkiej maści pamiątek sprzętów i urządzeń.
Niestety fotografować nie wolno.
Okolice zamku to piękne ogrody zasypane niestety masą turystów.
Na pewno była to perełka naszej wycieczki, przynajmniej dla mnie.
Potem był wypad do tradycyjnego japońskiego ogrodu.
Ten też był przepiękny. Trudno tu cokolwiek opisywać. Zamieszczam kilka zdjęć.
Dodam tylko, że ta górka na jednym ze zdjęć to podobno miniaturka góry Fuji.
(Czyżby góra banzaj?)
Z parku już prosto do autobusu.
Po drodze na chwilkę przymknąłem oko, a jak je za 5 minut otworzyłem, to minęło 2,5 godziny.
Także znalazłem się błyskawicznie w Nagasaki.
Było już dość późno więc poszliśmy do hotelu, który naprawdę był przepiękny.
Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy coś zjeść.
Trafiliśmy na jakiś bar i jak zwykle zjadłem coś. Nie wiem co, ale żyję.
Przeszliśmy się troszkę po okolicy.
Odwiedziliśmy między innymi wybrzeże. Stała tam między innymi zacumowana reprodukcja ogromnego statku rodem z filmu o piratach. Chciałem specjalnie dla Agaty mojej zrobić zdjęcie, ale było za ciemno i nic nie wyszło.
Zatrzymaliśmy się jeszcze w nadbrzeżnym barze, by pooglądać światła wielkiego miasta z oddali.
Po krótkim pobycie w barze wróciliśmy do hotelu by wstać nazajutrz.
Ale to już zupełnie inna historia.

Zapraszam do galerii:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Kumamoto

pozdrawiam

wtorek, 3 czerwca 2008

3 Czerwca

WAKACJE!
No troszkę mnie poniosło. Ale mam przerwę.
Wakacji mam całe trzy dni, ale zawsze. Na tym uniwersytecie nawet w święta narodowe są zajęcia.
Nie wiem dlaczego, ale co zrobić.
Także od dziś do poniedziałku mogę się byczyć.
No nie tak do końca. Jutro wyruszam na wycieczkę po północnym Kiusiu.
Ponieważ wycieczka planowana jest na jakieś 3-4 dni więc będzie krótka przerwa w blogu, ale chyba warto poczekać, bo przywiozę (mam nadzieję) mnóstwo ciekawych zdjęć i wspomnień.
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym jechał w jakiś normalny sposób.
Jadę więc z 6 Koreańczyków.
4 z Nich jest tutaj na studiach japońskojęzycznych i nie mówią wcale po angielsku.
Także będzie śmiesznie. Ale chyba o to chodzi.
Już raz byłem na 2 tygondiowym rejsie po mazurach z samymi Czechami i żyję.
Dziś pisałem egzamin z historii.
Wyglądało to w ten sposób, że były trzy pytania przekrojowe i do każdego było 10 słów kluczowych lub obrazków lub mapek. Wszystkie te 10 elementów trzeba było wykorzystać w pisanym na dany temat eseju.
Wybierało się 2 z 3.
Ja jak to zwykle z historią wiedziałem o co chodzi, ale jakieś nazwisko czy datę to nie bardzo.
Więc napisałem łącznie 4 strony A4 tekstu z historii bez ani jednej daty czy też nazwiska.
A nie, przepraszam. Było jeszcze jedno nazwisko poza moim własnym.
W jednym z pytań było jedno imię i nazwisko jakiejś postaci.
Temat był o stosunkach międzynarodowych Japonii w pewnych okresach.
Jako, że znałem nazwisko, ale nie miałem pojęcia kiedy Pan X żył i co zrobił to ograniczyłem się do znamienitego zdanie:
"nie można też nie nie wspomnieć o ważnej roli jaką w tym procesie odegrał Pan X"
Na szczęście do zaliczenia potrzebuję jedynie 15 punktów z 50 możliwych do zdobycia.

Także ładnie się żegnam i zapraszam w sobotę lub niedzielę.

Trzymajcie się

poniedziałek, 2 czerwca 2008

2 Czerwca

Cóż, dzień dziecka minął i wracamy do szarej rzeczywistości.
No nie takiej szarej. Dziś w przerwach pomiędzy rozdziałami z książki natrafiłem na kilka ciekawych rzeczy w internecie, którymi chciałbym się z Wami podzielić.

Po pierwsze i najważniejsze znalazłem materiał odnośnie poprawności językowej.
Coś o co walczę już od dawna.
Wojciech Cejrowski robi to po swojemu, ale mi się podoba forma tego "wykładu".
Co prawda zabrakło mi kilku rzeczy, o których też warto by wspomnieć, ale może są kolejne części.
Tak czy inaczej dosłownie śmiałem się w głos słuchając naszych polityków, szczególnie na końcu jest pewna powalająca wiązanka.
A oto osławiony materiał:

http://www.joemonster.org/filmy/8761/Cejrowski-o-bledach-jezykowych

Serdecznie zachęcam do obejrzenia.

Zastanowiła mnie tyko jedna rzecz. Czy Cejrowski wyraził się poprawnie używając zwrotu "studia wyższe"?
Czy jest podział na studia niższe i wyższe?
Na pewno jest wykształcenie, ale studia?

Kolejna rzecz, o której chciałem wspomnieć dotyczy mojego rodzinnego Sanoka.
Wszystkich, którzy szukają jakiś ciekawych zajęć na koniec miesiąca zapraszam do bramy Bieszczadów. Część studentów będzie po sesji, i zapewne będą chcieli się wybrać w góry.
Jeśli tak, to warto jeden dzień zatrzymać się w Sanoku. Dlaczego?

http://esanok.pl/?ak=news_c&pan=n&dod=artykul&var_id=5287&wroc=index

Tutaj jest dokładne objaśnienie, więc nie będę się powtarzał.

Jutro egzamin! Mam nadzieję, że pójdzie bez przeszkód. Zobaczymy.
A potem wyruszam w końcu z tego miejsca.
Na moim piętrze zostało 5 osób.
Wszyscy już po egzaminach i pojechali sobie odpoczywać.
To doprawdy frustrujące.
Ale już niedługo.

Pozdrawiam

niedziela, 1 czerwca 2008

1 Czerwca

Czołem!
Mam już wstępny plan na przerwę. Będzie to prawdopodobnie Nagasaki i Fukuoka plus okoliczne atrakcje.
Skład koreańsko - fińsko- polski.
Nie wiem tylko jak się dogadamy na przykład w hotelach itp, po ni cholery po japońsku żadne z nas nie gada. Wszyscy prawie jesteśmy z mojej grupy z japońskiego, także będziemy mieli szkołę życia jak się patrzy.
Dziś ze względu na pogodę i ogólną atmosferę sesyjną nie specjalnie gdzieś wychodziłem.
Byłem tylko na stołówce i zauważyłem ciekawą rzecz.
Mianowicie stołówka jest czynna 9-13 i potem od 17-19. Ale od 13 do 17 wywieszają szyld "dziś nieczynne". Choć tak naprawdę jest czynne, tylko nie w tym momencie.
Całkiem sporo osób nie jadało tam w weekendy, bo przychodzili po południu, a tam napis "dziś nieczynne".
Cóż, marketing :)

Wszystkiego najlepszego wszystkim na dzień dziecka :)

Ja w ramach prezentu na dzień dziecka ugotowałem sobie znowu ziemniaki :)

sobota, 31 maja 2008

31 maja

Relaks
Dziś chyba wyszły ze mnie wszystkie te raporty i egzaminy.
Wstałem sobie po ludzku o 8 z tym, że czasu polskiego, czyli o 15.
W związku z powyższym dzień był dość krótki.
Bawiłem się dziś w gotowanie. Postanowiłem spróbować przyrządzić jedną z tradycyjnych japońskich potraw czyli okonomijaki. Jest to połączenie bigosu z naleśnikiem, jak na polskie warunki.
Smaży się kapustę na patelni, potem dodaje się do tego cebulę i tuńczyka.
Równolegle przygotowujemy ciasto normalnie jak na naleśniki, czyli mąka, mleko i jajka.
Smażącą się kapustę z dodatkami zalewamy potem takim naleśnikiem i smażymy do ścięcia się ciasta. Japończycy z wielkim zaciekawieniem przyglądali się moim staraniom, gdyż Oni robią to troszkę inaczej. Tak czy inaczej nie chcą ryzykować dałem pierwszy kawałek Japończykom do spróbowania. Jakbym Im nie zabrał, to by mi całe zjedli.
Więc albo są prawdziwymi studentami i jedzą wszystko, albo wyszło dobre.
Mi smakowało. Gotową potrawę serwujemy z sosem i majonezem.
Potem już niewiele się działo, bo się zrobi wieczór.
Wspomnę tylko jedną rzecz, o której zapomniałem ostatnio.
Na ostatnim (alleluja) wykładzie z historii Japonii jak zwykle staramy sie nie zasnąć.
Nastąpiła przerwa więc wszyscy odetchnęli z ulgą, a do pani nauczycielki podeszła jedna z dziewcząt w stylu wzorowej uczennicy z aparatem, żeby sobie z nią zrobić zdjęcie na pamiątkę.
Cóż, co kraj to obyczaj, ale dla mnie to było co najmniej dziwne.
Szczególnie, że na 3 wykłady jakie skończyłem na dwóch po ostatnim wykładzie nauczyciel dostawał owację, a na historii wszyscy wstali i sobie poszli.
Teraz jeszcze jedna ciekawa rzecz. Ogłoszenia. Niestety zapominam cały czas zrobić zdjęcie, a szkoda, bo ostatnio powiesili jedno ciekawe na drzwiach akademika. Ostrzegają przed jakąś chorobą i każą w ramach prewencji myć ręce i płukać gardło wodą.
To jeszcze rozumiem, ale potem jest zdanie w stylu:
"gdyby zdarzyło Ci się zwymiotować, lub zrobić kupę w miejscu publicznym, to prosimy skontaktuj się z administracją"

Tym wspaniałym akcentem kończę ten jakże krótki dzień.
Pozdrawiam

piątek, 30 maja 2008

30 Maja

Dzień rozpoczął się ciężko.
Trzeba było się zwlec na 8.45 na japoński.
Na początek mały kiler w postaci słuchania z niezrozumieniem.
Mieliśmy odpowiadać na pytania na podstawie tego co słyszymy i rozumiemy z kasety.
Dawno nie czułem się jak na niemieckim. Dziś właśnie tak było.
Trzeba było między innymi wpisać godzinę o której ktoś tam się z kimś spotyka.
Wpisałem, że o 10. Po teście zapytałem jeszcze trzy osoby, czy miały tak samo.
A Oni mieli: 12, 3, 5.
Czyli każdy co innego.
Potem była gramatyka. Tu już nie tak źle, bo przeważnie test polegał na dopasowywaniu różnych rzeczy. A jak się coś widzi to dużo prościej pokojarzyć.

No i wreszcie mam zarys planów na przerwę międzyćwiartkową.
W ramach programu "cudze chwalicie, swojego nie znacie" będziemy zwiedzać północną część Kiushiu, czyli tej wyspy na której mieszkam. W końcu gdzie bym nie pojechał, to wszędzie jest mnustwo rzeczy wartych zobaczenia i niezwykłych. A tak przynajmniej mam blisko.

Dzisiaj już nie gotowałem :)

Może jutro.

Pozdrawiam.

czwartek, 29 maja 2008

29 Maja

Zaległa relacja z dnia dzisiejszego.
A, spóźniona ze względu na natłok obowiązków, które to na szczęście powoli się już kończą.
Wstałem w sam raz, żeby po śniadaniu zdążyć na pierwsze zajęcia na 12.30.
Musiałem tam być gdyż trzeba było oddać wypracowanie stanowiące połowę oceny.
Potem krótkie podsumowanie wykładu i kolejny przedmiot zaliczony (przynajmniej tak optymistycznie zakładam).
Potem było troszkę trudniej, bo był egzamin ustny z japońskiego.
Niestety trochę się przejąłem i pomieszałem sporo rzeczy.
Na szczęście sam z siebie jestem zadowolony (nie wiem czy to po polsku).
Bo widzę postępy. Rozumiem co pani mówi, choć czasem ze złym końcówkiem, to powiem o co mi chodzi.
Wieczorem potrzebowałem się wyszaleć przed piątkowym egzaminem końcowym z japońskiego.
Zrobiłem więc sobie dobry obiad.
Kotlet z kurczaka z ziemniakami i surówką z pomidora i ogórka.
Niby nic, ale tutaj to naprawdę niezła osobliwość. Wszyscy w kuchni patrzyli z zaciekawieniem cóż to za dziwna potrawa.
Śmieję się z siebie, bo nie miałem soli. Więc ugotowałem ziemniaki bez niej, żeby je pomieszać z masłem. Masło jest tutaj niesamowicie słone. kto mnie zna bliżej wie, że sporo solę.
A tutaj jak zrobię jajecznicę i przegryzam chlebem z masłem, to nawet nie solę jajecznicy ani chleba i tak jest dla mnie za słone.
No, ale z masłem miała być tyko dygresja.
Wracając do ziemniaków. Były młode więc ugotowałem je w mundurkach.
Jak je obierałem to poczułem głód ziemniaczany. Ciągle tylko ryż.
Talk mnie wzięło, że jedną trzecią kartofli zjadłem samych tyle co obranych ze skórki.
Najlepsze ziemniaki jakie jadłem w życiu, choć nie posolone i bez koperku. (zresztą nie lubię koperku do ziemniaków)
Zamiast ogórka miał być najpierw broków, którego miałem zamrożonego. Niestety jak się rozmroził, to był miękki, a próba gotowania go skończyła się jedynie rozprzestrzenieniem niemiłosiernego smrodu po kuchni.
Nie wiem, gdzie popełniłem błąd.
Reszta dnia to już japoński.

Pozdrawiam

środa, 28 maja 2008

28 Maja

Załamanie.

Dziś przeżyłem załamanie, na szczęście nie swoje a jedynie pogody.
Ale i tak pokrzyżowało mi to plany. Olimpiada została przełożona w czasie na czas nieokreślony.
Cały dzień pada i nawet nie ma jak wyjść na dwór.
Także siedzimy przy książkach.
Jutro egzamin z Japońskiego, może być ciekawie.
Mam nadzieję, że będzie dobrze.

Jak wiemy zbliżają się za to mistrzostwa w piłkę nożną.
W związku z powyższym zamieszczam film reklamowy.

http://pl.youtube.com/watch?v=5_BRW7IR73s

No i to niestety na tyle.

Pozdrawiam Wszystkich.

wtorek, 27 maja 2008

27 Maja

Jutro olimpiada.
Już jutro w ramach sesji mamy imprezę uniwersytecką.
Będzie jedzenie, muzyka i zawody.
Można by powiedzieć chleb i igrzyska.
Jak już wspominałem jutro bierzemy udział w zawodach z przeciągania liny.
Zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. Poza masą trzeba jednak mieć trochę techniki, a jakoś super często liny nie przeciągam.
Zobaczymy.

Dziś niestety się uczyłem, leniłem lub siedziałem na zajęciach.

Za to mam dla Was coś bardzo ciekawego.

Trochę pięknych obrazków do zobaczenia.
Każdy powinien chociaż rzucić okiem.

http://www.joemonster.org/art/9246/Niesamowite-iluzje-Roba-Gonsalvesa

Pozdrawiam i zapraszam jutro!

poniedziałek, 26 maja 2008

26 Maja

Dzisiaj się nie popisałem.
Miałem sprawdzian ze znaczków japońskich.
nauczyłem się ładnie, jak jaki wygląda i co oznacza. Poszedłem zadowolony na sprawdzian.
Zapomniałem tylko o jednym. Czyli nauczyć się jak się każdy czyta.
A tutaj na sprawdzianie mam napisane fonetycznie i mam narysować odpowiedni krzaczek.
Cóż poniosłem sromotną klęskę.
Na szczęknie to tylko jeden z wielu testów.
A ponadto liczy się też obecność i egzamin, który jest w czwartek.
Także będzie dobrze.
Poza tym siedzim i się uczym.
Nie ma to jak sesja.
Na szczęście tutaj juwenalia są w czasie sesji, czyli pojutrze.
Tak więc będzie okazja do rozerwania się.
Myślę, że będzie też dużo do opisania.
Dzisiaj tylko wspomnę o jednej ciekawej rzeczy.
Na japońskim był dziś czas przeszły. I się mieliśmy pytać innych co robili w weekend.
I wszyscy powiedzieli, że się uczyli.
Teraz nie wiem, czy faktycznie wszyscy się uczą, czy też powtarzali po innych, bo nie wiedzieli jak powiedzieć co innego.
Ja tak miałem na niemieckim na studiach. Dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze robiłem do samo co ktoś, kto już wcześniej opowiadał o swoich przygodach.
No, ale się wtedy sprawdziło. W końcu zdałem ten niemiecki.

Teraz w ramach dnia Mamy wszystkiego najlepszego wszystkim kochanym Mamom.
Mojej najserdeczniejsze.

Pozdrawiam.

niedziela, 25 maja 2008

25 Maja

Dziś będzie o ciekawostkach.
Oglądałem wczoraj w telewizji program o technologiach przyjaznych środowisku.
Próbowali przedstawić propozycje rozwiązania problemu efektu cieplarnianego.
Wszystkie pomysły były ciekawe, ale przytoczę tylko dwa najlepsze.
Jak wiemy dwutlenek węgla jest jednym z gazów cieplarnianych.
Pierwszy pomysł , to ze wszystkich elektrociepłowni, hut i.t.p. emitujących dwutlenek węgla zbierać emitowane gazy i wpuszczać je pod ziemię. W Australii powstała już pierwsza wstrzykiwalnia dwutlenku węgla po ziemię. Padło pytanie czy takie wpuszczanie milionów ton gazów w ziemię jest aby na pewno w 100% dobrym pomysłem. Powiedzieli, że zobaczymy...

Cóż, to mnie trochę zdziwiło, ale szybko o tym zapomniałem, gdy usłyszałem drugi pomysł.
Ten drugi dotyczył już tylko Australii, gdzie 20% gazów cieplarnianych wytwarzanych jest przez zwierzęta hodowlane. Otóż jeden naukowiec obliczył, że kangury produkują mniej dwutlenku węgla na kilogram jadalnego mięsa niż krowy, świnie czy owce. Mało tego, tylko kangury żyjące na wolności. Proponuje on więc pozbycie się bydła i trzody chlewnej, potem rozprzestrzenienie kosmicznych ilości kangurów, wreszcie żywienie ludności Australii poprzez polowania na kangury.
Chyba przestanę oglądać programy naukowe.

Dziś za to miałem wyjazd na miasto. Byłem na mszy, na której miało miejsce ciekawe zdarzenie. Ksiądz (nie Polak, tylko ten drugi) prowadzi mszę po angielsku. Prowadzi, prowadzi, doszliśmy prawie do końca. Jesteśmy przy błogosławieństwie i On zaczyna, ale jakąś inną formułkę. Przerwał w połowie i mówi "o, sorry, pomyliło mi się" i dopiero było błogosławieństwo.
Także śmiesznie.

Po mszy poszedłem na zakupy (wiem, wiem, że niedziela, ale inaczej się tu nie da, bo bym musiał dwa razy w tygodniu na miasto jeździć). Kupiłem sobie mąkę i będę robił dobre rzeczy więc niedługo zapewne rozszerzenie książki kucharskiej. Reszta dnia pod znakiem historii Japonii.

Wieczorem za to odezwała się Agata i sobie miło porozmawialiśmy.
Niedługo do mnie przyjedzie z siostrą swoją Olgą.

A teraz idę spać.
Dzień dobry Wam wszystkim.

sobota, 24 maja 2008

24 Maja

Sesja pełną parą.
Dlatego niewiele się tu dzieje.
Opowiedzieć chciałbym jednak o pewnej historii, która mnie dziś zabiła.
Byłem w kuchni piętrowej, był tam też mój współlokator.
Miał na sobie bluzę w gwiazdki i serduszka, przynajmniej z przodu.
A potem zobaczyłem tył tej bluzy. Zapytałem się, czy rozumie co tam jest napisane.
Powiedział, że nie.
Ręce mi opadły najniżej jak się dało.
W galerii w nowym katalogu "kretyństwa i debilizmy" będę umieszczał zdjęcia związane z tematem katalogu.
Dziś pierwszy odcinek a w nim dwa zdjęcia: przód i tył tej samej bluzy.
Podziwiajcie:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/KretynstwaIDebilizmy/photo#5203916340662824322

A teraz coś na deser.
Co by było, gdyby świat był jak japońska animacja:

http://www.joemonster.org/art/9179/Gdyby-rzeczywistosc-byla-jak

I to tyle na dzisiaj, bo po tym co zobaczyłem, to wszystko jest błahe.

Pozdrawiam.

piątek, 23 maja 2008

23 Maja

Dziś był dobry dzień.
Zaczęło się dość niefortunnie, gdyż zaspałem znów na japoński. Na szczęście dowiedziałem się, że nie było nic nadzwyczajnego, więc jakoś to odrobię. Zdążyłem na antropologię i historię Japonii.
Historia jak zwykle była dziwna. Na początku obejrzeliśmy 15 minut filmu "Mononoke Hime" czyli "Księżniczka Mononoke". Cóż to było chyba jedyne ciekawe 15 minut z tego przedmiotu.

http://ksiezniczka.mononoke.filmweb.pl/

Pani na szczęście szybko się zreflektowała. Wyłączyła film, jak coś się zaczęło dziać. Rozdała nam dziwaczne kartki z kwadracikami, kółkami i strzałkami, które miały reprezentować kontakty handlowe Japonii. Mojej ławce (Norwegia, Francja, Korea i Polska) połowę czasu zajęło dojście do tego, gdzie jest góra, a gdzie dół. Cóż.
Potem było jeszcze ciekawiej, jak tylko ustaliliśmy strony świata pani kazała nam piać wypracowanie. Zrobiła nam kartkówkę. Cóż coś tam napisałem, ale nie wiem co.
Mam nadzieję, że nie będzie z tego jakiś ocen.
Potem już było ciekawiej. Otóż przygotowuje się powoli olimpiada uniwersytetu.
Organizatorzy przygotowali mnóstwo ciekawych konkurencji. W końcu ja też się zapisałem. Choć powinienem powiedzieć "zapisaliśmy się", bo startuję w konkurencji drużynowej.
W przeciąganiu liny. Stworzyliśmy ogólnoświatowy skład (USA x 2, Szwecja i Polska).
Nadmienię jedynie, że jestem w ekipie najniższy i dopiero trzeci co do wagi.
Jak więc się pewnie domyślacie, liczymy na dobrą lokatę.
Kolejnym pozytywnym akcentem dzisiejszego dnia był market warzywny.
Jak co tydzień w piątek można sobie kupić trochę zielonego.
Jako, że ceny są przystępne, to miałem dość sporo w koszyku.
Miód, pomidory, kapusta, marchewka, sałata i ZIEMNIAKI!!!!
Tak! Kupiłem sobie worek ziemniaków! Nie jest to taki nasz worek, bo ma może z 1,5 kg, ale co tam i tak się cieszę. No i stoję przy kasie i pani nie dość, że mi spuściła z 1020 jenów na 1000 to mi jeszcze dała trzy ogórki :)
Prawda, że miło. I nie potrzebny Jej żaden spec od marketingu. I tak będę u Niej kupował.
Chciałbym jednocześnie przeprosić wszystkich czytających to forum za wczorajszy post.
Wiem, że materiał filmowy nie był smaczny, ale był konieczny, aby uzmysłowić Wam pewne różnice kulturowe. Chyba zadziałało.
Wracając do tutejszych spraw to reszta dnia minęła mi już na pisaniu raportów na koniec semestru.
Na szczęście nadludzkim wysiłkiem właśnie skończyłem pierwszy, więc został jeszcze tylko drugi.

Pozdrawiam Wszystkich!!!

czwartek, 22 maja 2008

22 Maja

Ściana z Dziurami.
Przyszła kolej na to, aby wspomnieć co nieco o japońskich teleturniejach.
Są one znane w świecie za swoją dziwność.
Dziś widziałem teleturniej o ruchomej ścianie z dziurami.
Musicie puścić wodze wyobraźni, bo to nie takie proste, sobie wyobrazić.
Mamy basen z zimną wodą. Mamy korytarz prowadzący do tego basenu taki mniej więcej na 5 metrów szeroki. W tym korytarzu stoją trzy osoby. W ich kierunku porusza się ściana. Ściana ma w sobie kilka otworów. Ludzie muszą się w nie wpasować, albo zostaną wepchnięci do zimnej wody. Dodam, że wzory na ścianie są naprawdę wymyślne, i wymagają czasem wskakiwania jednej osoby na drugą, lub przyjmowania naprawdę dziwnych poz.
Cóż, co kraj to obyczaj. Nie róbcie tego w domu.
Poza tym zaczęła się sesja. Muszę do przyszłego tygodnia napisać dwa raporty, więc będzie z tym trochę pracy, ale cóż. Jak trzeba, to trzeba.

Tutaj zamieszczam kilka ciekawych filmów.
Osoby wrażliwe proszę o zignorowanie poniższych.

http://pl.youtube.com/watch?v=y_0kCSYBWZs

Że tak powiem, potrafią sobie robić jaja.

http://pl.youtube.com/watch?v=ETroZ3gPleg

Mają też swoich morsów.

Pozdrawiam.

środa, 21 maja 2008

21 Maja

Karta Obcokrajowca.
Dziś do najważniejszych wydarzeń niewątpliwie należy wydanie mi w końcu karty obcokrajowca.
(Dosłownie dokument nazywa się "alien registration card" czyli karta rejestracji obcych, ale ta nazwa źle mi się kojarzy). Podczas jej wydawania doznałem kolejnego szoku. Tym razem otrzymałem ja bez zbędnych formalności w jakieś 5 minut. Normalnie nie wiem co się stało. Także mam już wszystkie cztery dokumenty jakie są konieczne do wymiany waluty w tym kraju. Dodam tylko, że te cztery dokumenty dotyczą tylko mojej wizy. Jeżeli ktoś ma wizę turystyczną, albo jeszcze inną, to obejmują go inne regulacje.
Ponadto w końcu zaczyna się tutaj lato. Mogę wreszcie wyciągnąć letnie ubrania. A zaznaczam, że mam niemal same letnie ubrania, bo jadąc tutaj porównywałem szerokość geograficzną z Europą. Wyszło mi, że to mniej więcej jak Egipt. A jak Egipt to gorąco. I tym sposobem przez 2 miesiące korzystałem z bardzo ubogiego arsenału odzieży na chłodniejsze dni.
Teraz zaczyna być ciężko, bo ciepło wraz z wilgotnością powietrza chyba nieźle dadzą popalić.
Poza tym jutro zaczyna się pierwsza sesja, to znaczy mamy dostać tematy prac do napisania z pierwszego przedmiotu. Mam nadzieję, że nie będzie za ciężko.
Teraz się pochwalę. Dostałem stypendium naukowe na SGH za poprzedni semestr.
Wszedłem ostatnio na stronę i zostałem właśnie poinformowany, że mam stypendium, a teraz uwaga....fanfary.....DO ODEBRANIA W KASIE SGH
Cóż, chyba sie nie przejdę przez najbliższe pół roku.
Cóż, nie tylko tutaj są dziwne prawa.
Artykułu nie zamieszczam, gdyż jeszcze się rodzi.
Pozdrawiam.

wtorek, 20 maja 2008

20 Maja

Dziś dzień szkolny. kolejny sprawdzian z japońskiej gramatyki. Zbliża się wielkimi krokami egzamin na połowę semestru, który spędza nam sen z powiek.
Na historii Japonii jak zwykle nudy. Mieliśmy oglądać japońską klasykę, czyli "Księzniczkę Mononoke", ale pani się nieco rozgadała, i obejrzeliśmy całe pierwsze 5 minut. Niestety nie wiem o co chodziło, bo pani nie za bardzo wiedziała jak włączyć angielskie napisy. A przypominam, że wykład jest teoretycznie angielskojęzyczny.
Poza tym dziś niewiele się działo. Zostałem poproszony o napisanie artykułu o moich wrażeniach z mojego pobytu tutaj. Jest on jeszcze w trakcie realizacji, ale prawdopodobnie jutro zamieszczę przynajmniej jego fragmenty na tej stronie.
Także zapraszam jutro.

Dla zainteresowanych zamieszczam kilka, niestety nie moich zdjęć z Chin.
Przydaje się znajomość angielskiego.
Przyjemnej lektury

http://www.joemonster.org/art/9210/Chinglish-czyli-angielskie-napisy-z-Chin

Trzymajcie się

poniedziałek, 19 maja 2008

19 Maja

tym jak oszukałem japoński system bankowy.

Dziś był trudny dzień. Szkołę co prawda zaczynam dopiero o 12.30, ale musiałem wstać o wiele wcześniej, żeby zdążyć pojechać do miasta wymienić trochę waluty. (było to już trzecie podejście po piątkowym, gdy zapomniałem paszportu, i sobotnim, gdy okazało się, że w soboty banki nie działają, jedynie od poniedziałku do piątku od 8 do 15)

Także wyruszyłem wczesnym rankiem w kierunku banku, który już udało mi się wcześniej zlokalizować. Wszedłem spokojnie i wziąłem numerek, nic nie zapowiadało mającej niebawem wydarzyć się masakry. Czekam, czekam…. Troszkę to trwało, bo urzędnicy jakoś tak średnio szybko pracują. Ale nie ważne, co kraj to obyczaj. W końcu zapaliło się światełko z moim numerkiem. Podszedłem do pani i w sumie dla zasady zapytałem:

-Czy mówi pani po angielsku?

-Nie mówić.

-A ktoś w ogóle umieć mówić angielski?

-Nikogo nie umieć mówić angielskiemu.

Jako, że nie spodziewałem się nic ponadto przystąpiłem do dzieła. (A zaznaczę, że w celach edukacyjnych z premedytacją nie zabrałem rozmówek ze sobą). Więc mówię najlepszą japońszczyzną, na jaką było mnie stać „Europa pieniądz do Japonia pieniądz”. Pani zrozumiała i tu się zaczęło.

-Poproszę paszport

-Proszę.

-Poproszę legitymację studencką.

-Proszę

-Poproszę dowód osobisty

-Proszę (przypominam, że chciałem wymienić pieniądze, a nie zaciągać kredyt na 1.000.000 jenów)

-Poproszę pański dokument rejestracji obcokrajowców.

Tu zostałem zbity z tropu. Ostatnio wystarczyła legitymacja i paszport. Ale nic, tłumaczę Pani, że owszem wszyscy studenci złożyli wnioski o wydanie karty obcokrajowca jeszcze początkiem kwietnia, ale dostaniemy je dopiero pod koniec maja. (Czyli w połowie pobytu, kolejna ciekawostka biurokratyczna). No to pani mówi, że w takim razie nic się nie da zrobić.

No to się pytam, czy na pewno. No to powiedziała, żebym poczekał. Przyszła druga pani i od początku, paszport, dowód, legitka i co? I doszło znowu do karty obcokrajowca.

-Jak to nie ma pan karty obcokrajowca?

-No tłumaczę, że nie mam, bo nie dostałem jeszcze. Da druga pani wie już o tym….

-Proszę chwilkę poczekać….

Poszła, przyprowadziła faceta, który kojarzył coś tam po angielsku (słowa typu dom, pies, mama, tato, no może jeszcze kolory) i mówi, żebym szedł z nim do jego biura. No to zadowolony idę do jego boksu. Siadam i pan prosi paszport, legitka, dowód.

Cóż doszło do karty obcokrajowca.

-To nie ma pan karty obcokrajowca?

(tutaj delikatnie się poirytowałem)

-Tak! Nie mam! Nie mam karty obcokrajowca!

-Hmmmm…. To niedobrze

-Wiem, że niedobrze, ale już raz wymieniałem pieniądze w TYM SAMYM banku i nie było problemu!!!!

-Hmmm…. Ale ja nie mogę panu wymienić pieniędzy!

-A kto może?

-Nikt!

-A dlaczego teraz nagle nikt mi nie może tych pieniędzy wymienić???

-Bo potrzebuję dokumentu z Pańskim adresem w Japonii.

-ALE NA MOJEJ LEGITYMACJI JEST MÓJ ADRES !!!!

-No tak….ale ja potrzebuję dwa dokumenty z Pańskim adresem.

W tym momencie po prostu się załamałem, pogadałem z 3 osobami dokładnie tak samo, zajęło mi to ponad pół godziny, myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. Tak bardzo, tak bardzo się myliłem. Bo w tym momencie gość chyba wyczuł moją desperację i dodał niepewnym głosem:

-Ale jak pan chce to tu zaraz niedaleko jest kantor…..

Przyznaję się bez bicia w tym momencie w mojej głowie zaczęły się mieszać wszystkie znane mi przekleństwa we wszystkich znanych mi językach. Starałem się jednak utrzymać powagę i zapytałem grzecznie GDZIE JEST TEN KANTOR?

Pan powiedział, że mnie tam zaprowadzi. Wyszliśmy przed drzwi banku i pan mówi: „To tutaj”. Tak kantor był drzwi w drzwi z bankiem. Odległość 1 metr. No nic wchodzę do tego kantoru. Okazało się, że to taka wielofunkcyjna kasa. Mieli też jakieś przelewy i nie wiadomo co jeszcze więc była spora kolejka. Więc czekam grzecznie z numerkiem.

W końcu mój numerek. Podchodzę, tłumaczę o co chodzi. Miły pan bierze pieniążki, paszport, dowodzik, legitymację…..TAK !!! Pyta czy mam kartę obcokrajowca.

Ja mówię, że nie mam. Więc….poprosił, żebym poczekał.

Przyszła jakaś babka, co coś tam kojarzyła po angielsku i mówi, że muszę mieć kartę obcokrajowca, żeby wymienić pieniądze. W tym momencie już naprawdę miałem dość. Ale, że nie miałem nic do stracenia postanowiłem zaryzykować wojnę informacyjną.

Powiedziałem więc, że z tego co wiem, to nie trzeba mieć karty obcokrajowca do wymiany waluty.

Oboje zrobili wielkie oczy i pytają czy naprawdę.

Ja mówię, że oczywiście.

Tu nastąpiła dłuższa chwila konsternacji.

Po czym popatrzyli po sobie, wzruszyli ramionami i…..WYMIENILI MI PIENIĄDZE!!!

Także święto i radość!



Po tej przydługaśnej anegdocie kończę. Nie będę Was zamęczał co tam na zajęciach, bo to chyba się to robi nudne. Powiem tylko, że ze względu na przedłużoną nieco wizytę w mieście opuściłem mój trzeci wykład na tej uczelni. Tym samym wyrobiłem moją dzienną normę na SGH.

Pozdrawiam.

niedziela, 18 maja 2008

18 Maja

Z kamerą wśród zwierząt.

Dziś był dobry dzień. Jako, że Johanna chciała bardzo z nami wybrać się do krainy „Hello Kitty” to pojechaliśmy do oceanarium i na małpią górkę.

Jest to kompleks taki niby to zoologiczny w okolicach miasta.

Oceanarium robi naprawdę piorunujące wrażenie, a to z kilku powodów. Po pierwsze jest kolosalne, można tam chodzić i chodzić a końca nie widać, co jest tym bardziej zaskakujące, że z zewnątrz wcale nie wydaje się taki ogromny. Jest to spowodowane faktem, że poza budynkiem są też ścieżki na zewnątrz, oraz ogromna piwnica w której też są różne stworzonka. No i właśnie teraz o stworzonkach. Są ich tutaj setki, jak nie tysiące. Już przy wejściu zamurowuje każdego ogromna (chyba 5 metrowa) szyba, za którą pływają wszelkiej maści ryby. Każdego koloru i każdej wielkości. Małe ławice, duże ławice, rekiny zwykłe, rekiny młoty, płaszczki i nie wiadomo co. Niestety nie znam się na rybach, więc tyle tylko rozpoznałem. Potem przechodzimy przez kolejne sale zachwycają się co raz.

Są tutaj na przykład rozgwiazdy, żółwie morskie, węgorze. Każde z nich ma ciekawie zaaranżowane akwarium z obszernym opisem niestety po japońsku. Są nawet specjalne stanowiska, gdzie można dotknąć sobie na przykład rozgwiazdy lub płaszczki. Jakoś jednak nikt się z nas nie przemógł. Są też leniwce i inne egzotyczne ptaki od tukanów po pingwiny.

Najciekawsze są jednak przedstawienia. Mi osobiście pokaz umiejętności morskich zaparł dech w piersiach. Nie wiedziałem, że morsy są takie inteligentne. Trener przyszedł ze swoim pupilem, a ten przytakiwał, gdy się zgadzał, kręcił głową jak mu się coś nie podobało, pozował, bił brawo, klepał trenera po plecach, dawał głos, robił fontannę, wciągał ryby przez rurkę. Normalnie cuda niewida. Wszystko naprawdę ciekawie przygotowane i trzymające w napięciu. A najlepsze, że trener powiedział morsowi, że czas na trening (czy coś, bo w końcu mówił po japońsku). A mors co? Położył się na plecach, ręce (płetwy?) założył za głowę i zaczął robić brzuszki! Normalnie padłem. Widać co nieco na zdjęciach, ale nie oddadzą one wrażenia. Cóż polecam wybrać się osobiście. Drugie ciekawe przedstawienie było z delfinami. Kręciły się w kółko, klaskały, krzyczały i skakały. Udało mi się nawet zrobić jedno zdjęcie, które uchwyciło delfina w locie. Były tez pokazy karmienia rybek przez płetwonurków i zabawy fok z piłkami i hula-hopami.

Całe oceanarium zajęło nam naprawdę sporo czasu, ale było warto. Kolejną atrakcją była Małpia Górka. Na początek mieliśmy przygodę iście japońską.

Podeszliśmy pod górkę (wysokość względna od podnóża tak na oko jak z Wetliny na połoninę) i podchodzimy do kasy. Mieliśmy już bilety na wejście do parku, bo kupiliśmy je w biurze podróży jeszcze w centrum. Pan w kasie nam mówi, że ok., ale jest jeszcze kwestia kolejki. Bo można albo podjechać kolejką na górę za 100 jenów (+/- 2 PLN), albo iść na piechotę. Że koleżanki troszkę nie chciały to zdecydowaliśmy się na kolejkę.

Kupiliśmy bilety i czekamy. W końcu dwa wagoniki przyjechały więc wsiadamy i w drogę. Powiedzieć, że kolejka się wlokła byłoby tu szczytem wyrozumiałości. Powiedzmy, że była wolniejsza od bieszczadzkiej wąskotorówki. No ale jedziemy, jedziemy, mijamy pierwszy zakręt a tam…stacja końcowa. Okazało się, że owszem górka jest spora, ale miejsce do oglądania małpek jest jakieś 150 metrów od kasy, w przewyższeniu może jakieś 20-25 metrów. Ale cóż nie wiedzieliśmy tego. I daliśmy się zrobić w balona. Ale przynajmniej mieliśmy przejażdżkę. Na małpiej górce mieszka rzekomo 1200 małpek. Już przy wyjściu z kolejki przywitało nas ich tak na oko około 30.

Podeszliśmy kawałek dalej i wtedy przeżyliśmy traumę. Wszystko trwało może 5 sekund, więc nie udało mi się wszystkiego utrwalić na zdjęciach. Także wyobraźcie sobie następującą sytuację. Idziemy sobie spokojnie przez park. Nagle z naprzeciwka biegnie w naszym kierunku bardzo, bardzo szybko dwóch facetów i ciągnie za sobą wózek, w wózka spadają ziemniaki, a za wózkiem pełną szybkością goni tak na oko ze 400 małp. Po prostu nas wryło. Na szczęście pan minął nas w bezpiecznej odległości (1,5 netra) i zginał gdzieś za horyzontem ciągle biegnąc. Za to małpy rozlały się po całej okolicy. Były po prostu wszędzie. Bardzo miłe zwierzątka tak swoją drogą.

Potem już tylko zejście (tym razem nie czekaliśmy na kolejkę). Powrót do miasta.

I przygotowanie na jutro na kolejny test z krzaczków.

Na deser udostępniam kilka zdjęć z dzisiejszej wyprawy.

Miłej zabawy.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/OceanariumIMaPiaGRka



AAA

I przypomniał mi się a propos taki stary i głupi dowcip, ale może komuś się spodoba.

Oto kawał:

Jak nazywa cię Facet, który mieszka z innym facetem? (pedał)

Jak nazywa się kobieta, która mieszka z inną kobietą? (Lesbijka)

A jak nazywają się ludzie, którzy mieszkają ze zwierzętami? (Gucwińscy)



Głupi, wiem, ale mnie śmieszy :)

Pozdrawiam

sobota, 17 maja 2008

17 Maja

Szanowni czytelnicy!

Witam bardzo serdecznie w jakże pięknym dniu dzisiejszym.

Dziś opowiem o tym jak się zdenerwowałem.

Zaczęło się pięknie. Wstałem, słoneczko, ptaszki śpiewają, sielanka. Dobre śniadanie i jazda do miasta po gotówkę tutejszą. Tym razem sprawdziłem trzy razy czy mam pieniądze, paszport i dowód zameldowania! Tak, tak! Bez paszportu i dowodu zameldowania nie mogę wymieniać pieniędzy w Japonii! Także dojechałem do miasta i ruszam do informacji. Tam pani mi mówi gdzie bank, wszystko cacy, oprócz jednego małego szczegółu. Banki są albowiem w soboty nieczynne. Także czeka mnie jeszcze jedna wyprawa. No, ale wracając do wycieczki. Poszedłem więc się przejść po mieście. Mają tutaj naprawdę ciekawe sklepy z różnymi japońskimi specjalnościami jak klapki (japonki), kimona, pałeczki, miseczki itd. Niektóre naprawdę bardzo piękne. Po miłej wycieczce do miasta wróciłem do akademika. Obiad, potem trochę spaceru. Kolacja. Generalnie przebimbałem piękny dzień.

Jutro wyjście, ale chyba jednak nie do „hello kitty”. Jedna koleżanka kupiła sobie nowe buty i poszła na siłownię pobiegać na bieżni. W wyniku takiej operacji na jednej kostce wyrósł jej średniej wielkości grejpfrut. Także nie może chodzić i leży. A, że chciała bardzo iść, i była jedną z inicjatorek, to ten wyjazd jest przełożony. Nie wiem jeszcze co będzie jutro, zobaczymy.

Chciałbym się dziś z Wami podzielić pewną refleksją. Niestety nie moją.

Tutaj wszyscy przeżywają tragedię, jaka ostatnio miała miejsce w Chinach i organizowana jest pomoc na naprawdę szeroką skalę. Poza trzęsieniem ziemi jest jednak jeszcze jedna bardzo ważna sprawa, którą na chwilkę chyba zapomniano. Mam tu na myśli olimpiadę, a dziś właśnie przeczytałem na łamach pewnej internetowej gazety artykuł właśnie o olimpiadzie. Zachęcam do lektury nie tylko tekstu, ale także komentarzy, bo w odróżnieniu od Onetu tutaj naprawdę warto poświęcić im kilka chwil swojego cennego czasu.

http://natropie.zhp.pl/content/view/759/45/

I wspaniały obrazek będący komentarzem do powyższego:

http://graphics.jsonline.com/graphics/photographer/20/20534_large.jpg

Ponadto zbliża się powoli koniec „ćwiartki”, bo nie ma tu 2 semestrów, tylko 4 ćwiartki. Jedna właśnie się kończy, więc będę zapewne mniej aktywny.

Zobaczymy.

Poza tym na stronie pojawia się nowa ciekawostka. To „REKLAMY”.

Zastrzegam, że nie należy klikać dla samego klikania, gdyż zabrania tego regulamin tego produktu.

Jeżeli natomiast znajdziecie, coś co was zainteresuje, to zapraszam do lektury.

Nie mam niestety wpływu na to co się tam wyświetla.
Ale to google, a oni zawsze znajdą coś ciekawego.

I to na razie tyle.

Pozdrawiam i do zobaczenia.

piątek, 16 maja 2008

16 Maja

Czołem.

Mili czytelnicy. Dziś był dzień mojego tryumfu.

Ale po kolei. Pogoda robi się powoli nieznośna. Zaczyna się robić naprawdę gorąco.

Dzień dzisiejszy jak zwykle na wykładach.

Najważniejsza wiadomość z historii Japonii udało mi się uzyskać niezły wynik w postaci 38/45 punktów. To mnie stawia w o tyle dobrej sytuacji, że z egzaminu końcowego muszę uzyskać 15 punktów na 50, żeby zaliczyć.

Także stałem się dziś o wiele spokojniejszy.

Ze spraw wakacyjnych, to zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wygląda na to, że z Okinawy nic nie wyjdzie. Trudno, znajdziemy coś ciekawszego.

A teraz kilka refleksji.

Byłem dziś na siłowni i kilka rzeczy wydało mi się wartych wspomnienia na łamach bloga.

Może zaczniemy od „rozciągaczy”.

Jest bowiem na siłownia spora grupa osób, która siedzi i się rozciąga i tak przez 2 godziny. Siedzą tylko i się rozciągają. Byłem tam kilka razy, a te same osoby zawsze tam są i się rozciągają. Ci to mają cierpliwość.

Następna grupa to „samoucy”.

Miałem to szczęście, że przed wybraniem się tu na siłownię miałem przyjemność pobierać nauki od wspaniałego mistrza kulturystyki i mojego przyjaciela z akademika Michała Mela. Nauki u Niego dały mi jako takie pojęcie co i jak. Jest tutaj natomiast spora grupa osób, która tworzy jakiś swój styl ćwiczenia. Są to jakieś dziwne ruchy, które ciężko mi było powtórzyć nawet bez ciężarków. Postaram się kiedyś może zrobić zdjęcie albo coś, bo jedyne porównanie jakie mi przychodzi do głowy to „ministerstwo niemądrych kroków” Monty Pythona w wersji ręcznej.

A teraz najlepsza grupa „Zabójcze poduszkowce”

Jest tu taka grupa chłopaków o groźnym, chmurnookim spojrzeniu. Lubią oni przyjść na siłownię, by stanąć przed lustrem i robić groźne miny do lustra. Naprężają swoje bicepsy (domyślam się, że jednak jakieś mają, choć nie widziałem). Podciągają koszulkę, by obejrzeć swój brzuszek. Po takiej rewii mody ruszają na krótką przerwę w samouwielbieniu, żeby potrenować. I teraz wyobrażamy sobie taką scenę:

Młody człowiek o spojrzeniu zabójcy rusza od lustra w kierunku atlasu. Siada na stanowisku wyciąga ręce ku górze, aby chwycić drążek, do ściągania. Opuszcza ręce wstaje i idzie gdzieś. Wraca z poduszką, podkłada sobie pod pupę, aby następnym razem wyciągając rączki do góry jednak dosięgnąć drążka.

Widok po prostu bezcenny. Polecam.

Teraz słów kilka o mojej Agacie. Agata zarażona nieco ruchem rycerskim uczęszcza w Szwajcarii na zajęcia z łucznictwa. Zamiast zbędnych komentarzy podrzucam link ze zdjęciem z Jej postępów:

http://picasaweb.google.com/agata911/UKI/photo#5200715370491835794

Kolejna rzecz to sprawy techniczne. Zainstalowane statystyki na stronie póki co działają bez zarzutu. Widać kto skąd i kiedy jest na stronie. Mam tylko jedno pytanie do Was czytelnicy.

Otóż wśród odwiedzających znalazło się 5 z Brodnicy. Niestety pomimo niezwykle wytężonej pracy mojej małej główki nie mam pojęcia któż to Taki. Nigdy w życiu tam nie byłem, a zapewne szkoda. Także jeżeli dobre dusze z Brodnicy czytają ten post bardzo prosiłbym o rozwiązanie moich problemów na przykład w komentarzach, lub prywatną wiadomością.

A na weekend kilka ciekawostek na lepszy humor.

Jak zwykle materiały są zbiorem ciekawszych materiałów tego tygodnia ze strony

http://www.joemonster.org/art/9201/Idiotyczne-wypowiedzi-w-teleturniejach-XX

http://www.joemonster.org/art/9200/Kilka-wariacji-na-temat-drzewa-2

I to na razie tyle.

Jutro opowiem o walce z Japońskim systemem bankowym.

(po japońsku bank-ginkyoo)

Nara 710-794

Strzeżcie się Zabójczych Poduszkowców

czwartek, 15 maja 2008

15 Maja

Kochani!

Witam ponownie. Na początek kilka spraw technicznych. Po krótkiej walce ze stroną udało mi się tutaj dodać kilka nowych elementów. Po pierwsze naprawiłem licznik, który przez 2 dni nie działał. Po drugie dodałem dokładniejsze statystyki (czarno biały obrazek po prawej) dzięki którym można zobaczyć kto, skąd i jak często tutaj zagląda. Dodałem także kilka linków, które mogą Was zainteresować. Nie będę się tutaj nad nimi rozpisywał. Jak coś Was zainteresuje, to kliknijcie.

Z ciekawych rzeczy to popisałem się dzisiaj na japońskim. Uczymy się budować zdania. Zapytałem się więc kolegi jak często jada książki. Cóż, zostałem wyśmiany, ale sam też się śmiałem. Nie narzekam, bo to jedyne zajęcia, na których mam ku temu jakiekolwiek okazje.

Poza tym dziś gotowałem.

Efekt pracy można podziwiać tutaj:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/KsiKaKucharska/photo#5200587803940562402

Może nie wygląda imponująco ale smakuje całkiem nieźle.

Podaję przepis, dla odważnych:

- posiekaną kapustę i marchewkę smażymy na patelni

- dochodzimy do wniosku, że marchewka prędzej się spali niż zmięknie

- zalewamy patelnię wodą

- gotujemy kapustę i marchewkę na patelni

- dodajemy cebulę, przechodzimy w smażenie

- dodajemy puszkę tuńczyka

- rozbijamy w garnku jajka z odrobiną mleka

- zalewamy masą jajeczną to co się smaży na patelni

Danie naprawdę niczego sobie. Szybkie i pomaga pozbyć się nadmiaru składników w lodówce.

Potem było wyjście na salę gimnastyczną, a wieczorem cotygodniowe europejskie gotowanie. Tym razem zapraszała Christina z Austrii (brunetka). I było to spaghetti.

Przy kolacji ustaliliśmy mniej więcej jak ma wyglądać nasz wyjazd na Okinawę.

Zapowiada się ciekawie. Póki co należy jednak walczyć z semestrem, który ogromnymi krokami zbliża się ku końcowi.

Dzień niestety kończę smutną wiadomością. Dowiedziałem się dzisiaj o śmierci mojego katechety z liceum o. Siwca. Każdy kto Go znał wie, że był naprawdę wspaniałym człowiekiem i ze smutkiem przekazuję tę wiadomość.

Tym niezbyt miłym akcentem kończę dzisiejszą relację.

Pozdrawiam

Na koniec tylko jeszcze jedna rzecz, jak ktoś ma jakieś ciekawe linki, to dajcie znać, mogę je tutaj zamieścić.

środa, 14 maja 2008

14 Maja

Czołem!

Dziś był dobry dzień. A to dlatego, że wiem, że pozostałem sobą nawet po drugiej stronie świata.

Już wyjaśniam. Skończyły mi się tutejsze pieniądze (jeny) więc musiałem wymienić troszkę EURO na ichniejszą walutę. W tym celu należy wybrać się do miasta.

Więc nie mając zajęć zapakowałem pieniądze i ruszam w drogę. Już w autobusie przypomniałem sobie, że do wymiany pieniędzy tutaj konieczny jest paszport, którego nie wziąłem ze sobą. Tym sposobem zrobiłem sobie bezsensowną wycieczkę do miasta. Nie miałem jenów, żeby cokolwiek kupić, ani paszportu, żeby wymienić choć trochę.

Tak! Pozostałem sobą.

Wydobywając resztki zaskórniaków poszedłem sobie na gorące źródła, co by się zrelaksować.

Potem kupiłem chleb i mleko i wróciłem do szkoły.

Tutaj udało mi się w końcu dokopać do wyników z egzaminu z socjologii. Z nieprzeciętnym wynikiem 44/50 uplasowałem się w pierwszej trójce wyników. (Chyba jednak coś się zmienia we mnie, ale to z nudów).

Niestety tu nie czegoś takiego jak zwolnienie z egzaminu.

Okinawa zbliża się wielkimi krokami. Jednak po kolejnych kalkulacjach wychodzi na to, że polecimy tam samolotem.

A teraz ciekawostki:

http://pl.youtube.com/watch?v=-6o1QmGQs5Y

To była pierwsza ciekawostka.

Teraz druga.

Kto z Was zna „Hello Kitty”? To taka maskotka japońska dość popularna wśród trzy-i-mniej-latków. W Beppu mają park rozrywki Hello Kitty. Wygląda na to, że w ramach pozbywania się zbędnej ilości szarych komórek wybierzemy się tam w weekend.

Będzie to zabawa traumatyczna.

Ponadto planuję kilka zmian na stronie, ale o wszystkim przekonacie się w praktyce, jeżli uda mi się to w końcu zredagować.

Pozdrawiam

wtorek, 13 maja 2008

13 Maja

Witam!

Dziś był dobry dzień.

Zaczęło się od samego początku. Ruszyłem z moim kolegą z piętra, Szwedem Joelem na zajęcia z japońskiego. Mieliśmy mieć zajęcia łączone z grypą Japończyków uczących się angielskiego. Przyszliśmy jako pierwsi do klasy F109 gdzie miały się odbyć zajęcia. Na drzwiach wielka kartka pełna krzaczków i między innymi jedyny fragment, który rozszyfrowaliśmy : „F109 --- > F108”. Patrzymy: w F109 nie ma nikogo, w F 108 siedzą jakieś małe żółte, no to wchodzimy. Siadamy normalnie grzecznie w ławkach i czekamy. Nasze podejrzenia wzbudził rysujący się powoli na twarzach małych i żółtych strach powoli przechodzący w przerażenie. Patrzyli się na nas jak cielątko na malowane wrota. Na odsiecz przyszły nam dziewczyny z naszej grupy, które nas zobaczyły, wyśmiały i kazały wracać do sali. Okazało się, że owszem sale były zmienione, ale kiedy indziej. Tak oto małą przygoda rozpoczął się nasz dzień. Zajęcia były bardzo ciekawe i dużo się nauczyliśmy. Choć ograniczał mnie bardzo mój wachlarz słownictwa, który jest naprawdę skąpy. Było sympatycznie.

Potem przechodząc ze skrajności w skrajność poszedłem na (ostatni!!!) egzamin połówkowy
z antropologii. Niestety świadom byłem braków w mojej wiedzy, więc dopytałem się o dwie rzeczy napotkanych znajomych. Kto mnie zna ten wie, że jak zwykle obydwa pytania, odpowiedź na które poznałem tuż przed rozpoczęciem pisania, pojawiły się w teście.
Jak to zwykle bywa więcej szczęścia niż rozumu.

Napisałem co wiedziałem i poszedłem na historię Japonii.

Pani przywitała nas informacją, że już poprawiła sprawdziany, i ma je ze sobą, ale nam nie powie jakie mamy oceny. Japończycy są z natury pokorni, więc przyjęli to bez mrugnięcia powieką. Międzynarodowi jak zwykle popatrzyli po sobie, ale nauczeni, że nie warto pytać uzbroiliśmy się w cierpliwość.

Potem było coraz ciekawiej. Pani poruszyła temat ostatnich zajęć odnośnie tego, że Japończycy nie wspominają o rzeczach nie chwalebnych dla ich kraju. Nawet w książkach i na wykładach. Kością niezgody był tu fakt, że Japonia trzykrotnie była lennikiem Chin.

Pani powiedziała, że była na ogólno-japońskiej konferencji historyków i zapytała na forum jakiegoś znanego profesora. Chciała nam przekazać odpowiedź zjazdu historyków japońskich na pytanie „dlaczego?”

Odpowiedź brzmi:

„BO TAK!”

Potem było jeszcze lepiej. Pani nam powiedziała, że egzamin poszedł za dobrze, bo na 110 osób na wykładzie 10 osób miało wynik lepszy niż 39/45. W związku z tym wycofała zaaprobowany już przez dziekanat wzór egzaminu końcowego, aby zrobić go o wiele trudniejszym, bo za dobrze nam idzie.

Potem już był arcynudny wykład o japońskiej sztuce pisania patykiem.

Po zajęciach postanowiłem troszkę odreagować. Byłem więc na sali gimnastycznej i pożyczyłem od kolegi na chwilę gitarę.

Zbliża się nasza przerwa między ćwiartkami semestru. Należy zatem gdzieś pojechać. Okazało się, że kilka grup międzynarodowych studentów wpadło na ten sam pomysł. Wygląda na to, że grupa około 10 osób wszelkich ras (oprócz żółtej) wyruszamy na Okinawę.

Jest to jedna z wysp Japonii, ale bardziej na południe, może w końcu będzie ciepło.

I to na razie tyle.

Pozdrawiam

poniedziałek, 12 maja 2008

12 Maja

Kolejny tydzień.
Cóż, po kolejnym pełnym przygód weekendzie przyszła kolej na kolejny pełen pracy tydzień. Z japońskim gonimy jak się da. Jutro mamy łączoną lekcję. Znaczy to tyle, że jest nasza grupa oraz grupa Japończyków ze "średnio zaawansowanym" angielskim.
Mamy sobie miło pogawędzić. Ciekaw jestem jak to będzie wyglądało.
Niestety nie miałem głowy się do tego przygotować, gdyż przede mną kolejny (na szczęście już ostatni) egzamin połówkowy. Tym razem walczymy z antropologią.
Nie ma to jak ludy pierwotne.
Powoli planujemy też z ekipą wyprawę podczas ferii między ćwiartkowych.
Narazie nie zdradzam planów, bo nie wiadomo czy wypali.
Zobaczymy niebawem.
Zanim się pożegnam chciałbym dostarczyć szanownym czytaczom pewnej wspaniałej lektury.
Znalazła się albowiem w Polsce grupa tropicieli absurdów.
Ich poszukiwania można odnaleźć pod adresem:

http://www.joemonster.org/konkurs/29/pokaz

mnie osobiście powalił produkt za 59,95

Mam nadzieję, że ubawicie się podobnie jak ja.

Pozdrawiam