poniedziałek, 30 czerwca 2008

29, 30 Czerwca

Piszę o dwóch dniach, bo ciągle występują przerwy w połączeniu z internetem.

Wczoraj czyli w niedzielę było bardzo aktywnie. Rano wyjazd do miasta na mszę. Tym razem obyło się beż żadnych wpadek. Potem zakupy obiad i ruszyłem rezerwować hostel na przyjazd Agaty i Jej siostry. Udało się to po krótkich poszukiwaniach. Pozostało nam więc jedynie znaleźć miejsce w Tokyo. A opiekunką hostelu jest przemiła dziewczyna.
Po załatwieniu wszelkich formalności szybki rajd znów na uniwersytet by zostawić zakupy i sie przebrać. Następnie ekspresowa obiado-kolacja i znów do miasta. W tę niedziele było, bowiem, spotkanie kół szkół walki. Znaczy tylko kilku wybranych czyli Naginata, Kyudo, Aikido i Karate. W sumie było nas około 18 osób. Bardzo zmyliła mnie nomenklatura, gdyż podczas całego planowania imprezy mówili o niej "drinking party" czyli impreza - chlańsko. Postanowiłem jednak mimo to się tam wybrać, gdyż ludzie z tych kółek sa naprawdę sympatyczni. No i dochodzimy do różnicy pojęć.
Na miejscu okazało się, że jest to naprawdę miła restauracja. Jedzenia było mnóstwo i wszyscy wspaniale się bawili. Mało zdjęć i mało no nich ludzi, bo jak się rozkręciło, to zapomniałem, że mam aparat. Po całej imprezie policzyłem wszystkie puste butelki po piwie. Było ich 10!
U nas raczej nazwano by to bankietem. Mi to jednak nie przeszkadza :)

Dziś z kolei był sprawdzian z Japońskiego. Nawet poszedł, ale stwierdzam, że robi się coraz bardziej pod górkę. Miałem sporo zadań domowych na dziś, ale zrobiłem je w piątek i sobotę (nie podobne do mnie, wiem)

Zamieszczam te kilka zdjęć z samego początku spotkania.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/ImprezaSztukWalki

Pozdrawiam bardzo serdecznie.

Mam tylko jedną prośbę do Was kochani czytelnicy.
Czy tajemniczy czytelnicy z Brodnicy i Sokółki mogliby się zidentyfikować w komentarzach?
Bo niezmiernie mnie nurtuje któż to taki, kogo ja mogę znać.
Byłbym o wiele spokojniejszy.
Pozdrawiam raz jeszcze.

sobota, 28 czerwca 2008

28 Czerwca

Dziś do naszego pokoju wprowadzili się nowi lokatorzy.
Ja ich osobiście nie widziałem, ale dotychczasowy współlokator widział.
Jakoś nie mogli się dogadać więc ich pozabijał.
Mam nadzieję, że więcej się nie pojawią.
Wszędzie tu pełno tego sześcionożnego plugastwa.
Miejmy nadzieję, że nasz pokój pozostanie dwójką, a nie setką.
łatwo się nie damy.
:)

A dziś dzień był na uniwersytecie, bo padało.
Wykorzystałem ten czas na zrobienie prac domowych na przyszły tydzień.
Krótkie wyjaśnienie teorii ewolucji i moja część prezentacji o urbanizacji w Chinach.

Pozdrawiam wszystkich czytaczy.

piątek, 27 czerwca 2008

27 Czerwca

Dziś była lekcja z Japończykami.
Moja grupa była mało japońska, bo składała się z mnie, Japończyka i dwóch Koreanek.
Muszę powiedzieć, że było dużo lepiej niż ostatnio.
Byłem w stanie zadawać pytania, których nie miałem wcześniej przygotowanych jak ireagować na to co do mnie mówią.
Jestem bardzo zadowolony.
Poza tym dochodzę do siebie po środowym treningu aikido :)


A jutro znów idziemy na całość...

Ale o tym co jutro napiszę....jutro :)

czwartek, 26 czerwca 2008

26 Czerwca

W końcu mogę pisać jak człowiek.
Dziś miałem poważne problemy z podniesieniem się z łóżka, a to za sprawą wczorajszego treningu aikido. Nie miałem żadnych kontuzji, ale dawno nie ćwiczyłem, i miałem ogromne zakwasy (o ile można tak powiedzieć). Ale mimo to jestem zadowolony.

Jutro mamy znów zajęcia łączone z japońskiego.
Oznacza to tyle, że moja klasa będzie miała zajęcia z jakąś grupą Japończyków uczących się angielskiego. Ostatnio wypadło śmiesznie, więc myślę, że i tym razem nie będziemy się nudzić.

Ponadto załapałem się na ciekawe przedsięwzięcie. Organizowana jest na moim uniwersytecie konferencja na temat nauczania języka japońskiego. Będzie przeprowadzona lekcja pokazowa, na którą potrzebowali statystów. Zgłosiłem się więc jako królik doświadczalny.
Myślę, że będzie śmiesznie, ale że dostaję odszkodowanie za straty moralne w wysokości 20 zł to nie narzekam.

Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie.

środa, 25 czerwca 2008

25 Czerwca

Drodzy czytelnicy!
Dzis w pokoju znow nie dziala internet. Pisze wiec bez polskich znakow, nad czym bardzo ubolewam.
Dzis bylo bardzo aktywnie. Zajecia zaczynalem juz o 8.45 wiec musialem wstac o 9.00.
Niewiele stracilem z biznes planu, gdyz jak ostatnio robilismy prezentacje, tym razem o Nissanie.
Po zajeciach kolko naginaty.
Po chwili popoludniowego odpoczynku natknalem sie na kolege Kevina, ktory wlasnie wybieral sie na kolko aikido.
Z nudow poszedlem z Nim. Okazalo sie to strzalem w 10.
Ta sztuka walki jest niezwykle ciekawa, gdyz tak naprawde nikogo sie nie bije ani nie kopie.
Wykorzystujac zwykla fizyke sprawiamy, ze przeciwnik doslownie sam sie przewraca.
To brzmi troche nieprawdopodobnie, ale taki maly czlowieczek potrafi mnie polozyc trzema palcami.

Polecam wszystkim i koncze juz, bo nie lubie pisac bez polskich znakow.

Pozdrawiam

wtorek, 24 czerwca 2008

24 Czerwca

Dzis cos specjalnie dla ludzi po fakultecie z fizyka.
Przepraszam, ze nie ma polskich znakow, ale w pokoju nie ma internetu, a inne komputery nie maja polskich znakow.


#1 – Prawo metafizycznej nieregularności

Normalne prawa fizyki nie mają zastosowania.

#2 – Prawo zróżnicowanej grawitacji

Kiedy ktoś lub coś skacze, jest rzucane albo z innych przyczyn znajduje się w powietrzu, siła grawitacji jest redukowana czterokrotnie.

#3 – Prawo amplifikacji sonicznej, pierwsze prawo akustyki w anime

W przestrzeni kosmicznej głośne dźwięki, np. eksplozje, są jeszcze głośniejsze ponieważ nie ma tam powietrza, które przeszkadzałoby w ich rozchodzeniu się.

#4 – Prawo stałego przyspieszenia, pierwsze prawo ruchu w anime

W przestrzeni kosmicznej stałe przyspieszenie jest równe stałej prędkości.

#5 – Prawo mechanicznej mobilności, drugie prawo ruchu w anime

Im większy obiekt mechaniczny, tym szybciej się porusza. Opancerzone mechy są najszybszymi obiektami znanymi ludzkiej nauce.

#6 – Prawo względności czasu

Czas nie jest stały. Czas zatrzymuje się dla bohatera, kiedy robi coś super-widowiskowego. Czas zwalnia swój bieg podczas śmierci przyjaciół bądź kochanków i przyspiesza podczas walki.

#7 – Pierwsze temporalne prawo śmiertelności

"Dobrzy goście" i "źli goście" umierają na jeden z dwóch sposobów: albo tak szybko, że nie zdążą tego nawet zauważyć, albo w rozwlekłych scenach, w których bohater uświadamia sobie zasady funkcjonowania społeczeństwa, ludzkiej egzystencji i powody, dla których kanapki zawsze spadają masłem do dołu.

#8 – Drugie temporalne prawo śmiertelności

Umieranie zabiera czarnym charakterom trochę czasu... niezależnie od rodzaju odniesionych ran. Nawet jeśli "źli goście" giną tak szybko, że nie zdążą nawet zauważyć przyczyny, uświadomienie sobie własnej śmierci zajmuje im nieco czasu. Przypisuje się to przekonaniu, że bycie złym powoduje uszkodzenie płata mózgowego odpowiedzialnego za postrzeganie rzeczywistości.

#9 – Prawo emfazy dramatycznej

Sceny ze szczególnie dużą dozą akcji są przedstawiane albo w postaci nieruchomych ujęć albo czarnego ekranu z błyskami jasnego koloru (zwykle czerwonego albo białego).

#10 – Prawo multiplikacji dramatycznej

Sceny, które zdarzają się tylko raz, np. "dobry facet" kopiący facjatę "złego faceta", są pokazywane przynajmniej 3 razy z 3 różnych kątów.

#11 – Prawo inherentnej niestabilności

Wszystko wybucha. Wszystko.
Wniosek pierwszy -
Wszystko co wybucha, wpierw się nadyma.
Wniosek drugi -
Wielkie miasta są najbardziej wybuchowymi substancjami znanymi ludzkiej nauce. W szczególności Tokio zdaje się być najbardziej niestabilnym z tych miast, czasami określanym jako "miasto rozrywki".

#12 – Prawo emisji flogistatycznej

Prawie wszystkie obiekty emitują światło ze śmiertelnych ran.


Znalezione na http://www.joemonster.org/index.php

A tak jesli o mnie chodzi, to kolezanka wyciagnela mnie dzis na karaoke.
Wyszlo troche smiesznie, bo z planowanych wielu osob przyszlo tylko 5 dziewczyn i ja.
Ale bylo wesolo i bardzo sympatycznie. Polecam kazdemu.

Pozdrawiam!

poniedziałek, 23 czerwca 2008

23 Czerwca

Hmmm
Dziś z wielkim wysiłkiem dotarłem na pierwsze zajęcia.
Pan profesor przez trzy godziny tłumaczył nam łańcuch żywieniowy.
Miałem więc powtórkę z podstawówki, czasami zastanawiam się z jaką wiedzą wychodzą z tego uniwersytetu ludzie, którzy studiują tutaj na co dzień.
Nie ma jednak takiego złego co by na dobre nie wyszło. W końcu skończyłem książkę.
Teraz kończę powoli, bo jutro killer-test z japońskiego.

Zapraszam jednak wszystkich na stronę Agaty (link można znaleźć w odnośnikach po prawej).
Agata właśnie skończyła sesję i wraz z naszą znajomą odwiedza wszystkie najciekawsze zakątki Jej okolic, a jest co zwiedzać.

Pozdrawiam.

niedziela, 22 czerwca 2008

22 Czerwca

Dzisiejszy dzień był bardzo aktywny.
Wstałem nieco późno ze względu na nocne manewry przeciwpożarowe których, chcąc nie chcąc, byłem naocznym świadkiem i uczestnikiem.
Po jakże krzepiącym śniadaniu wyruszyłem do miasta.
Jako, że było już dość późno poszedłem prosto na mszę. Tam w pierwszych minutach, podobnie jak reszta wiernych przeżyłem dość poważny szok.
Wszystko zaczęło się normalnie. Śpiewy anielskie, wchodzi ksiądz, podchodzi na ołtarz, wita wszystkich i odczytuje intencję mszy. Niby nic, gdyby nie fakt, że brzmiało to mniej więcej tak:
-dzisiejszą mszę sprawujemy w intencji dobrego wyboru nowego Papieża.
Nie muszę chyba mówić, że wszyscy nieco się zdziwili i zasmucili. Ksiądz widząc naszą reakcję zrozumiał co powiedział i szybko się poprawił:
-Znaczy się miałem na myśli biskupa.
Jak to czasami przejęzyczenie może narobić zamieszania.
Potem poszło już bez przeszkód.

Po mszy udałem się na zakupy i na obiad. Jak zwykle udałem się do mojego ulubionego sushi baru i zająłem moje ulubione miejsce na przeciwko akwarium, gdzie pływają sobie śliczne rybki.
Od dziś nie jest to już moje ulubione miejsce. Zawsze było tak samo: siedziałem sobie spokojnie, zajadałem miejscowe przysmaki, popijałem zieloną herbata i patrzyłem na akwarium z rybkami.
A dziś? Siedzę sobie, nagle podchodzi do akwarium pan z kuchni, bierze podbierak wyjmuje jedną rybkę i kładzie na blat metr od mojej twarzy. Potem rybkę bach,bach po łbie, odciął jej głowę, wyją wnętrzności, pokroił i poszedł do kuchni. Pierwszy raz w życiu byłem świadkiem śmierci stworzenia większego niż karaluch. To jeszcze nie było najgorsze. Zacząłem dalej jeść moje rybki a tu nagle coś puka. Patrzę, i oczom nie wierzę. Pan obciął rybie głowę a resztę (taki kadłubek ryby) przekroił wzdłuż na pół. Zabrał tylko głowę i pół ryby, drugą połowę kadłubka zostawił.
A pół-kadłubkowi wcale nie śpieszyło się do śmierci. Zaczął sobie skakać po blacie bardzo energicznie. Co najgorsze wcale nie miał zamiaru przestać. Dokończyłem więc mój kawałek, który się nie ruszał i jakoś nie miałem ochoty na więcej. Niby normalna rzecz, ale jednak nie nastawiałem się na to.

Następnie rozpocząłem poszukiwania na miarę wyprawy Indiany Jonesa za Świętym Graalem lub Arką Przymierza. Chciałem kupić sobie książkę w języku innym niż japoński.
Po 4 godzinach nieprzerwanych poszukiwań okazało się, że w Beppu (przypomnijmy 100 000 mieszkańców, miasto akademickie) są 2 (słownie DWIE) książki po angielsku. Obie w antykwariacie na końcu peryferii przedmieść miasta. Pierwsza to Harry Potter i Kamień Filozoficzny (cz.1, która i tak czytałem) a druga to Harry Potter i Wiezień Azkabanu (cz.5, żeby było śmiesznie). Pierwszą, jak już wspomniałem, czytałem i raczej z brakiem zamiaru zagłębiania się dalej w tę serię. A nawet jeśli, to czytanie części 5 po pierwszej w żadnej serii nie ma większego sensu (pomijamy serię Harlekina).
Nie ma jednak takiego złego. Poza książkami w antykwariacie były też płyty. Płyt było całkiem sporo i, co ciekawe, nie wszystkie po japońsku. Co najlepsze z tego wszystkiego, to fakt, że płyty były po 250 jenów czyli po 5 PLN. Udało mi się wykopać 2 płyty Alanis Morissette.
Bardzo się z nich ciesze, gdyż te kilka płyt, które mam ze sobą, słuchane w kółko, po trzech miesiącach zaczynają rzucać się na mózg.

Zapomniałem wspomnieć o jednym incydencie. Przemierzając sklep spożywczy w poszukiwaniu czegoś jadalnego, co potrafiłbym nazwać mijałem parę malutkich japońskich dzieci bawiących się jedno w leżenie brzuchem na ziemi a drugie siedzenie okrakiem na tym pierwszym.
Nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że to pierwsze postanowiło się nagle podnieść. W efekcie to siedzące poleciało na plecy, a jego twarz znalazła się bezpośrednio na drodze mojej stopy właśnie opadającej na ziemię. Dzięki Bogu udało mi się zrobić jakiś dziwny skoko-wygibas i przeleciałem nad szczęśliwą parką. Muszę jednak się przyznać, że przeżyłem chwilę grozy.
Dobrze, że nic się nie stało.
A jutro do szkoły.

Pozdrawiam wszystkich.
Szczególnie tych walczących jeszcze z sesją.

DO jutra.

sobota, 21 czerwca 2008

21 Czerwca

Dzień jak co dzień.
Dziś nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego.
Na moim piętrze w akademiku wybuchł pożar.
Około godziny 23.45 siedząc spokojnie w pokoju i zastanawiając się co by tu napisać usłyszałem nagle głos syren a potem kobiecy głos mówiący przez radiowęzeł, że w budynku E2 na czwartym piętrze wybuchł pożar, i prosi się o ewakuację tego piętra.
Po skojarzeniu kilku faktów zorientowałem się, że to właśnie moje piętro się pali.
Doświadczony jednak trzyletnim mieszkaniem w akademiku w którym alarm przeciwpożarowy wybucha średnio raz na dwa tygodnie zachowałem zimną krew.
Wyszedłem na korytarz zobaczyć co tam.
Początek był całkiem obiecujący, bo na korytarzu było pełno dymu i unosił się zapach spalonego plastiku. Całość wydobywała się z kuchni i przypominała nieco czarne chmury wypływające z "Mordoru" lub "Angbandu" i roznoszące się nad krainami Śródziemia niepokojąc biednych Hobbitów i im podobnych Entów i Elfów.
"Ktoś spalił garnek" pomyślałem. Podszedłem bliżej by zobaczyć dwóch "specjalistów" gaszących garnek płonący żywym płomieniem przy pomocy innego garnka.
Zaraz zjawiła się też grupa uderzeniowa ochroniarzy.
Co mnie jednak najbardziej zdziwiło to fakt, że reakcją na komunikat o ewakuacji piętra zjawiło się tu zaraz jakieś 100 (bez przesady) osób ze wszystkich budynków, by zobaczyć jak wygląda pożar.
Pootwieraliśmy więc okna i teraz trwa wielkie wietrzenie. Poza garnkiem spalił się też okap (nie wiem jak, ale się spalił).
Ludzie już sobie pooglądali i poszli.
Można powiedzieć, że dzień jak co dzień.
Jutro pewnie będzie dochodzenie.
Mam tylko nadzieję, że nikt za to nie poleci. Nie wiemy jeszcze kto jest naszym "miszczem" kuchni.
Nie wiem też jakie jest tu podejście do konfidentów.
Miejmy nadzieję, że studencka solidarność zwycięży.

Pozdrawiam kochanych piromanów z "D.S. Hermes"

Nie róbcie tego w (swoim) domu !!!

Dobranoc.

piątek, 20 czerwca 2008

20 Czerwca

Klimat deszczowy wpływa bardzo źle na morale studentów.
Dziś znów pomimo najlepszych chęci nie zwlokłem się na pierwsze zajęcia.
Spotkałem jednak kolegę, który powiedział mi, że była tylko połowa składu.
Cóż tak to już jest z tym deszczem.
Na szczęście niedługo ma już przestać.
Ja negatywne skutki pory deszczowej odczułem jednak dopiero wieczorem.
Gdy chciałem właśnie wracać z sali gimnastycznej okazało się, że mój parasol został skradziony.
Na szczęście parasole są tutaj produktem masowym, a co za tym idzie niedrogim.
Także będę musiał sobie kupić nowy.
Muszę przyznać, że nie spodziewałem się czegoś takiego.
Co zrobić, chyba jest jakaś ustawka na zagranicznych studentów, gdyż już kilkoro moich znajomych straciło swoje parasole.
Dziwne

A na koniec konkurs





środa, 18 czerwca 2008

18 Czerwca

Witam w kolejnym pięknym dniu.
Dziś bardzo duszno i bardzo gorąco ale nie padało.
Ja nadludzkim wysiłkiem zwlokłem się rano na pierwszy wykład o 8.45.
Zajęcia z biznes planu nie są porywające, ale to jedyny wykład mający cokolwiek wspólnego z moimi studiami więc staram się bywać regularnie. Szczególnie, że na wszystkich zajęciach w tym semestrze sprawdzają obecność.
Ponieważ byłem na zajęciach przegapiłem ćwiczenia przeciwpożarowe.
Wracając zastałem tylko dwóch panów na korytarzu, którzy pilnowali maszyny robiącej dym, który był puszczany przez okno. Cóż, chyba ominęło mnie nie lada przedstawienie.

Mam dla Was dziś piękną historię. Christine uczęszcza na zajęcia z dyplomacji. Jest tam taki japoński profesor, który jest bardzo mądry i jeździ po całym Świecie i w ogóle och i ach.
No i ten profesor w swych wielce mądrych wojażach był tez kilka razy w Europie.
Tyle tytułem wstępu, teraz akcja właściwa.
Profesor mówi do swych uczniów:
- Ja to byłem już kilka razy w Europie, tam jest prościej, bo wszyscy mówią tym samym językiem tylko innymi dialektami.

Rozumiem student, ale żeby profesor takie farmazony opowiadał?
Zastanawialiśmy się wspólnie jak doszedł do tak wspaniałego wniosku.
a) był kilka razy w Europie, ale w jednym kraju
b) wszyscy, których spotykał na uczelniach mówili doń po angielsku, więc drogą dedukcji doszedł do wniosku, że wszyscy nim mówią
c) był w Niemczech, Austrii i Szwajcarii

Inaczej nie mamy pojęcia.

trzecia rzecz to film jaki dziś widziałem "tupot małych stóp" to chyba polski tytuł filmu "happy feet". Bardzo miła kreskówka. Bardzo polecam szczególnie wszystkim tym, którzy kiedykolwiek mieli do czynienia z Hiszpanami.

Pozdrawiam!

wtorek, 17 czerwca 2008

17 Czerwca

Witam po krótkiej przerwie.
Nie odzywałem się, gdyż zaczął się nowy semestr i trzeba było się przyzwyczaić do nauki.
Z drugiej jednak strony nie działo sie nic nadzwyczajnego, o czym warto by wspomnieć.
Z okazji pory deszczowej uniwersytet spowiła mgła. Od kilku dni widoczność nie przekracza przeważnie 10 metrów. Można więc powiedzieć, że studiuję na Niewidocznym Uniwersytecie.
Podjąłem też kolejną akcję przeciwko głupkowatym przepisom.
Jak już pisałem, żeby wejść na salę gimnastyczną trzeba pokazać dwa dokumenty wpisać w księgę swoje dane łącznie z adresem i godziną wejścia, wychodząc odbieramy dokumenty i znów się wpisujemy w innym miejscu.
Chciałem sprawdzić, czy ktoś w ogóle zwraca uwagę na to co się tam pisze.
Tym sposobem przez ostatnie dwa tygodnie salę gimnastyczną odwiedzili między innymi:
-Sierotka Marysia
-Koszałek Opałek
-Papcio Chmiel
- Miś Uszatek

generalnie nikt nie zwrócił na to uwagi :)

W ten weekend niestety nie mogę się nigdzie wybrać, gdyż odrabiamy w sobotę zajęcia.
Mam jednak plan wybrać się w góry za dwa tygodnie. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Odnośnie biurokracji to dodam tylko, że o chęci wymeldowania z akademika należy poinformować odpowiednie biuro z miesięcznym wyprzedzeniem i nie ma zmiłuj.
Cóż wielu rzeczy nigdy nie zrozumiem.

Igrzyska uniwersyteckie zostały znów przełożone ze względu na deszcz. (kto by pomyślał, że w porze deszczowej będzie padać!)

Głośną sprawą jest trzęsienie ziemi które miało miejsce kilka dni temu.
Wszystkich zaniepokojonych uspokajam, że było to daleko stąd i nic mi nie jest.

Postaram się niedługo zrobić kilka zdjęć samego uniwersytetu i pokazać na łamach tego serwisu.

Pozdrawiam

sobota, 14 czerwca 2008

14 Czerwca

World Festiwal
Dziś była impreza szkolna.
Każde piętro jak już wspominałem wcześniej musiało się zaprezentować w jednej z trzech konkurencji. Gotowanie, przedstawienie lub cokolwiek innego.
Jako, że nie chcieliśmy się upokarzać (aż tak) to gotowalismy.
Dokładnie, to robiliśmy "hamburgery" czyli smazony kurczak w kanapce.
W ramach fantazji były ich aż dwa rodzaje z sosem salsa lub kapustą kim-chi.
W związku z powyższym większość dnia spędziłem w kuchni.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/WorldFestiwal

Ale się opłaciło, bo to co widać na kolejnych zdjęciach to kolejka do naszego stoiska.
To co działo się potem to już ciąg różnych przedstawień.
Niestety wszystkie zdawały się dla mnie takie same.
Mimo to będę dobrze wspominał ten dzień.
Pozdrawiam wszystkich!

czwartek, 12 czerwca 2008

12 Czerca

Dziś się nieco przejaśniło i nawet nie padało.
Wszyscy powoli się zjechali w różnych wycieczek i opowiadają co kto widział.
Nowy semestr nabiera tempa.
Na wykładzie o geografii Azji i Oceanii mamy pracę w grupach.
W mojej grupie są:
1/2 Japonka 1/2 Amerykanka
Chinka
Kenijka
Amerykanin
no i ja.
Także ciekawie.
Szał Euro jakoś tutaj nie dotarł, choć koleżanka dziś na Japońskim powiedziała mi, że nas zniszczą.
Nie miałem pojęcia co się stało i dopiero mi wyjaśniła, że gramy dziś z Austrią.
Mam nadzieję, że będę mógł się Jej jutro zaśmiać w twarz.
meczu niestety nie zobaczę, bo będzie o 3 w nocy. Kto to widział o tej porze grać w piłkę?
Teraz wszyscy szykują się na festiwal uniwersytetu, który ma być w sobotę.
nasz piętro gotuje ja jestem szefem ekipy robiącej hamburgery z kapustą Kim-Chi.
Nigdy w życiu nie nie zrobiłem hamburgera, Kim Chi jadłem tylko jak kiedyś Wełpa zrobił.
Będzie dobrze. najważniejsza w kuchni jest wyobraźnia.
A jakby co to mam wtyki w sanepidzie :)

Pozdrawiam!

środa, 11 czerwca 2008

8-11 Czerwca

Troszkę muszę zebrać wszytko.
Po powrocie generalnie pisałem sprawozdanie i odsypiałem.
Tutaj zaczął się właśnie nowy semestr.
Poza japońskim mam 3 nowe przedmioty.

-Geografia Azji i Oceanii
-Nauka o Ziemi
-Biznes Plan

Zapowiadają cię dość ciekawie. Ciężko cokolwiek powiedzieć po pierwszym wykładzie.
A tak prywatnie, to życie tu umarło, bo zaczęło padać i skończy za miesiąc.
Wszyscy się gdzieś pochowali.
Mam nadzieję, że uda się coś ciekawego przedsięwziąć.

Z ciekawostek to otworzyli nam sklepik w akademiku.
Otwarty od 19 do 23 :)

Pozdrawiam.

7 Czerwca

To był już ostatni dzień naszej wycieczki.
Zaczęło się śmiesznie. Będąc w dużym mieście chciałem upolować książkę po angielsku, bo w Beppu trochę nędza z literaturą. Poszedłem więc do księgarni, a była ona dość spora.
Jako, że nie mogłem znaleźć książek w jakimś zrozumiałym języku postanowiłem zabłysnąć i zapytać się pani ekspedientki po japońsku gdzie są książki.
Pytam zatem powoli i wyraźnie:
"Eiga hon wa doko desu ka?"
Pani każe iść za sobą, pokazuje półkę i znika.
Ja patrzę, a tam dalej same krzaczki, już się zaczynałem irytować na panią, gdy zobaczyłem mojego kolegę próbującego złapać oddech po ataku śmiechu.
Pomyliłem bowiem tylko jedną literkę, i zamiast o książki po angielsku "eego hon" spytałem o książki o filmach "eiga hon" (na piśmie to 2 literki, ale w wymowie tylko jedna głoska).
Tak czy inaczej znalazłem w końcu to czego szukałem i wzbogaciłem się w "Simarillion" i nową ksążkę Terry'ego Pratchetta, która jeszcze nie ma polskiego tłumaczenia "Thud" czyli po polsku "łubudu" lub coś w ten deseń.

No ale nie pojechaliśmy do Fukuoki na zakupy (no przynajmniej panowie)
Pojechaliśmy do świątyni Dazaifu, tej samej, w której już raz byłem z wycieczką szkolną, ale takie wycieczki przeważnie mają zabójcze tempo. teraz mogliśmy sobie spokojnie pochodzić i pooglądać. Znalazłem tez kilka przepięknych zakątków, których nie widziałem będąc tu za pierwszym razem, gdyż są nieco schowane na uboczu.

Ponieważ świątynia jest nieco poza miastem i nie ma tam zbytnio co zjeść, to po powrocie do centrum byliśmy już mocno wygłodzeni. Udaliśmy się więc do przyjemnej knajpu w której zamówiłem coś w panierce

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Fukuoka/photo#5209864184962679938

Zidentyfikowałem ryż, ośmiornicę i krewetkę. Już powoli zaczynam łapać.

Potem było ciężko, bo koleżanki wpadły w centrum handlowe, a jedna z nich była naszym tłumaczem i wiedziała jak trafić na stację. Więc musieliśmy się bardzo sprężać, żeby za nimi nadążyć.
Jedna scena była jak z filmu, dwie dziewczyny zniknęły z horyzontu, ale my się trzymamy jednej, naszej przewodniczki. Charakterystyczna była, bo miała różowy sweterek.
Nagle się zatrzymała, odwróciła, my patrzymy, a to NIE ONA!
Sweterek ten sam, fryzura ta sama (Azjaci wszyscy mają taką samą fryzurę), ale kurcze to nie ona.
Więc trochę się zmartwiliśmy, ale, że uczyli nas w przedszkolu, że trzeba zostać w miejscu i czekać na ratunek, to tak zrobiliśmy.
I już po 5 minutach przyszła ekipa ratunkowa, wyśmiała nas i poszliśmy na dworzec.
Potem już autobus do Beppu.
To była dobra wycieczka.
Wspaniała i niepowtarzalna.

poniedziałek, 9 czerwca 2008

6 Czerwca

Sasebu i Fukuoka

I tym razem trzeba było się zerwać o nieludzkiej godzinie.
Wysiłek zrekompensowało hotelowe śniadanie.
Tym razem podzieliliśmy się na 2 ekipy. Część pojechała do świątyni "Hausu" a część (w tym ja) pojechała do miejscowości Sasebu.
Hausu to miasteczko zbudowane całe po europejsku, z akcentem na Holandię, mają wiatraki, drewniaki itp.
Jako, że dla mnie Holandia nie jest aż taką atrakcją, jak dla innych to pojechałem do Sasebu.
Miasto to jest nadzwyczaj urokliwe. Dość małe nadbrzeżne skupisko ludzkie.
Wybraliśmy się na wybrzeże. Tam zobaczyłem okręty marynarki wojennej, były naprawdę imponujące.
Był tam też budynek z lwem na elewacji.
Kolega z Korei mówi, że ten lew wygląda jak pudżu. To ja się pytam co to takiego?
A on, że taka marka samochodu. Przyjąłem do wiadomości.
Ale wtedy mówi, że europejska marka. No to zacząłem się zastanawiać, i dopiero po lwie skojarzyłem, że chodziło im o Peugeota ('peżo'). śmiesznie.
Potem pojechaliśmy na taki półwysep cały zielony. Wyglądało to trochę jak na Solinie w Bieszczadach.
Dużo żaglówek i różnych stateczków, woda i wkoło stoki porośnięte zielonymi drzewami.
Naprawdę pięknie.
Wreszcie przyszła pora na obiad. Sasebu słynne jest z hamburgerów.
Więc wybraliśmy się do najsłynniejszego baru, gdzie serwuje się najsłynniejsze super jumbo czikenburgery.
Były naprawdę całkiem smaczne, ale, żeby były słynne na całą Japonię to nie wiem dlaczego.
(poprzednie zdanie nie po polsku, wiem)

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Sasebu

Po obiedzie pojechaliśmy do Fukuoki.
Tu po zameldowaniu się w naszym ulubionym hotelu pojechaliśmy na plażę.
Plaża jak plaża. Ale nie powiem miło było przejść się po piasku i zanurzyć choć stopy w wodzie.
(dla kogoś z południa Polski to naprawdę atrakcja, szczególnie jeśli woda jest cieplejsza niż w Bałtyku).
Nad oceanem góruje Fukuoka Tower, ogromny wieżowiec, który widać z daleka.
W okolicy jest sklep z robotami. Są tam wszelkiej maści ustrojstwa.
Niektóre rozmawiają, inne sobie chodzą. Mnie zajął elektroniczny piesek, który naprawdę wiele miał z mojego prawdziwego psa. Też się nastawiał, żeby go drapać po plecach, odwracał się do osoby, która mówiła, wyciągał się itp.
Doszliśmy do wniosku, że skoro Japończycy nie mają normalnie zwykłych, żywych zwierzątek, to jakos muszą sobie radzić.
następnie odwiedziliśmy miejski park. Troszkę jak Pola Mokotowskie w Warszawie. jedynie proporcja między wodą a lądem jest odwrotna. Jest to gigantyczne jezioro w samym centrum miasta. Jest tam wiele małych wysepek i kamiennych mostków.
Pływają tam przeróżne ryby, kaczki, łabędzie i... żółwie!
Naprawdę urocze są żółwie.
Widziałem też panią, która swojego owczarka collie wyprowadzała na spacer w wózku dziecięcym.
Niestety nie zdążyłem zrobić zdjęcia.
Kolejnym etapem zwiedzania był dom handlowy. Generalnie jak poskładać razem złote tarasy, galerię Mokotów, galerię krakowską, galerię dominikańską i galerię Kazimierz, to wyszłaby prawie jedna galeria handlowa tutaj. Można to porównać do Manufaktury w Łodzi.
naprawdę jest to potężne, cieszę się, że było mało czasu, bo jakby koleżanka, która z nami była wpadła na pomysł robienia zakupów, to byśmy stamtąd nie wyszli.
Na kolację był "Ramen" jest to rodzaj zupy.
Jest jednak coś ciekawego, wchodzą do restauracji z ramenem dostaje się ankietę.
Na niej każdy może wyspecyfikować swoje wymagania.
Na przykład jak mocny ma być aromat, jak ma być ostre, ile czosnku, ile cebuli, czy jajko, czy mięso itp. Można szaleć do woli, bo cena jest i tak jedna.

Potem wróciliśmy do hotelu na zasłużony spoczynek, wkrótce dołączyła do nas reszta ekipy, którah była w Hausu.
I tak minął nam kolejny dzień.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Fukuoka

Staram się nadgonić zaległości.
Do jutra powinno być już na bieżąco.

Pozdrawiam

niedziela, 8 czerwca 2008

5 Czerwca

Nagasaki

Zacznijmy może od hotelu, w którym się zameldowaliśmy po przyjeździe.
Muszę powiedzieć, że standard znacząco przewyższał warunki w jakich przeważnie sypiam na wyjazdach. Pokój niby dwójka, ale oba łóżka mogły by pomieścić co najmniej 2 osoby, a do tego kanapa.
Był też telewizor, lodówka, biurko i fotel. Łazienka wyposażona była w wannę i toaletę z ilością przycisków porównywalną z klawiaturą laptopa. Zdjęcia są w katalogu.

Bo tak wspaniałym noclegu zeszliśmy rano na śniadanie. To było równie wspaniałe doświadczenie. Obowiązuje tam bowiem stół szwedzki, więc można jeść ile się chce. Wybór może nie jest piorunujący, ale też nikt nie je 6 różnych potraw na śniadanie.
Są sałatki, jogurty, płatki, jajka i przede wszystkim wybór wszelkiej maści pieczywa, które jak wiemy jest tutaj towarem deficytowym.
Tak oto przygotowani wyruszyliśmy na spotkanie kolejnego dnia pełnego wrażeń.

Pierwsze miejsce, które odwiedziliśmy to miejsce zrzucenia bomby atomowej.
Ciężko jest tu cokolwiek na ten temat napisać. Jeżeli ktoś nie był w Oświęcimiu, to nawet nie ma tego do czego porównać. W samej chwili wybuchu zginęło prawie 74000 ludzi.
Muszę powiedzieć, że czuje się to w powietrzu. Naprawdę przechodziły mnie ciarki.
Tuż obok pomnika ustawionego dokładnie w centrum eksplozji stoi fragment ściany jednej z katedr. Tylko ściana utrzymała się po eksplozji.
Zaraz koło pomnika jest muzeum eksplozji. Jest ono niezwykle przygnębiające.
Jest tutaj mnóstwo zdjęć i innych pamiątek.
Są między innymi stopione różańce. Zapomniałem o tym wspomnieć wcześniej, ale Nagasaki była ostoją Chrześcijaństwa w Japonii i tu było ich najwięcej (Chrześcijan).
Po opuszczeniu muzeum i złapaniu oddechu odwiedziliśmy katedrę Rzymsko Katolicką.
Jak na tutejsze warunki to była rzeczywiście duża, ale jak na Europejskie standardy, to powiedziałbym, że taki troszkę większy kościółó. Poza tym wystrój był nader ascetyczny.
Ale nie o to chodzi przecież. Choć i tutaj widoczne są ślady po bombie. Stoją tu bowiem z przodu figury świętych jeszcze z czasów przed wojną. W czasie wybuchu katedra się zawaliła, ale figury przed nią się ostały, są jednak całe osmolone w wyniku ogromnego gorąca jakie niosła ze sobą fala uderzeniowa.
W tej samej okolicy zobaczyliśmy jeszcze pomnik pokoju, który został tutaj postawiony z dość oczywistych względów.
Następnie udaliśmy się do Chińskiej dzielnicy na obiad. Dzielnica jak dla mnie podobna do wszystkich innych, ale Koreańczycy twierdzili, że rzeczywiście widać, że to chińska, a nie jakakolwiek inna architektura. Odwiedziliśmy jedną z bardziej znanych restauracji w tej okolicy.
Specjalnością lokalu jest taka specjalna zupa (choć nie wiem czy to odpowiednie słowo). Potrawa ta jest mieszanką 20 różnych składników. Ja zidentyfikowałem jedynie makaron, jakiegoś grzyba i nogę ośmiornicy, reszta pozostaje tajemnicą.
Kolejnym przystankiem była posiadłość pana Thomasa Blake'a Glovera. Był jdnym z pierwszych europejczyków, którzy tutaj się osiedlili. Był przemysłowcem i pomagał budować japoński cud gospodarczy. Dorobił się nieprzeciętnie, co widać po jego posiadłości. Ma ona ogromną powierzchnię i naprawdę można się zgubić. Jest tu mnóstwo budynków mniejszych i większych, fontanny, ogrody słowem wszystko co trzeba mieć jak sie jest obrzydliwie bogatym.
jest tutaj też pomnik Pucciniego, ponieważ ogólnie uważa się, że jedna z mieszkanek tego miejsca była inspiracją do głównej postaci opery Madame Butterfly.
Całość zaś góruje nad miastem, można więc stąd dokładnie sobie obejrzeć całą okolicę.
Skończywszy zwiedzać posiadłość udaliśmy się do dzielnicy świątynnej. Jest ich tam kilkanaście. (świątyń w dzielnicy, nie dzielnic w mieście).
My zobaczyliśmy dwie najbardziej znane i wpisane w poczet dziedzictwa narodowego.
Pierwsza to Tohmeizan Kofukuji, a nazwa drugiej podana jest niestety w krzaczkach.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy jeszcze dzielnicę mostów.
(Tak, to Nagasaki a nie Amn, choć niektóre nazwy geograficzne się pokrywają)
Mostów jest sporo, wszystkie kamienne. Ładne, ale nie są jakieś niezwykłe.
Tak czy inaczej cały dzień był nadzwyczaj aktywny.
Wieczorem wybraliśmy się więc na krótki spacer połączony w kolacją.
Tym razem jadłem coś, z czym już jestem zaznajomiony, czyli rodzaj kotleta z ryżem.
Po kolacji krótkie spojrzenie na port nocą po czym powrót do hotelu.
I tak minął nam dzień drugi wyprawy.
Zdjęcia pod adresem:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Nagasaki

Pozdrawiam

sobota, 7 czerwca 2008

4 Czerwca

Kumamoto i Nagasaki

Tak jak było w planie dziś wybrałem się wreszcie na zasłużony odpoczynek po męczącej sesji.
Skład był międzynarodowy koreańsko-polski w stosunku 5:1.
Najcięższym elementem była pobudka o godzinie 7, ale nadludzkim wysiłkiem udało mi się tego dokonać.
Gdy już wszyscy się zebrali ruszyliśmy w drogę do miasta.
Z Beppu pociągiem podjechaliśmy do Oity co zajęło nam jakieś 20 minut.
Tutaj kupiliśmy ciekawy produkt. Taki kilkudniowy abonament na autobusy. Co ciekawe abonament ten obejmuje zarówno bilety międzymiastowe jak i miejskie, także całkiem praktyczna sprawa.
Po zakupieniu biletów ruszyliśmy autobusem w kierunku pierwszego miejsca, które chcieliśmy odwiedzić, czyli Kumamoto.
Tutaj muszę wspomnieć, że autobusy tutaj różnią się diametralnie od tych w Polsce.
Co ciekawe, tutaj jest mnóstwo miejsca. Naprawdę mogłem się komfortowo rozłożyć na moim miejscu, co w Polsce praktycznie jeszcze mi się nie zdarzyło.
Jest nawet telewizor i można oglądać filmy.
Nam puszczono film o japońskiej pracownicy ambasady na Haiti.
Chciała Ona uczyć tamtejsze dzieci. Niestety dzieci nie miały zeszytów, więc główna bohaterka pojechała do Japonii odwiedzić starego mistrza robienia papieru.
nauczyła się i wróciła.
I dzieci robiły sobie zeszyty z bananów.
Z filmu rozumiałem całkiem sporo, gdyż na Haiti mówi się po francusku, a ja póki co to prędzej się dogadam po francusku niż po angielsku.
No ale nie o kinematografii miało być. (O filmach wspomnę tylko jak opiszę pobyt w Fukuoce).
Dojechawszy do Kumamoto wybraliśmy się coś zjeść.
Padło na typową chińską restaurację. Muszę powiedzieć, że chińskie restauracje tutaj i w Polsce nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale to chyba dobrze, bo osobiście to bardziej mi podchodzą te "azjatyckie" dania przerobione troszkę na europejską modłę. Chociaż to co dostałem było niczego sobie. Przystawki tylko nie ruszyłem bo była dziwna, nawet nie wiem, czy to było zwierzątko czy roślinka.
Podali też do dania głównego taka jakby zupę, o konsystencji krochmalu, z żółtą zawiesiną i czymś zielonym wewnątrz. Dało się to zjeść, ale nie będzie to moje ulubione danie.
Po takim przygotowaniu wreszcie mogliśmy wyruszyć na zamek.
O tak! Zamek.
Tutaj zrobiłem większość zdjęć z całej 4 dniowej wycieczki. Ale właśnie po to przyjechałem do Japonii, żeby zobaczyć coś takiego. Całą budowlę widać już z daleka, a w miarę jak się zbliża do niej staje się coraz większa i majestatyczna.
Dochodząc wreszcie do podnóża stajemy oko w oko z imponującą ścianą z kamienia.
Mur naprawdę robi wrażenie, nawet jak ktoś widział niejeden zamek, a ja trochę widziałem.
Na ten imponujący mur trzeba się wdrapać po ogromnych schodach.
Gdy już uda nam się jakoś wdrapać na ten mur zobaczymy na szczycie piękną łąkę i... następny taki sam mur!!!
Tak tak! Pierwsze fortyfikacje to tylko wejście na taki ufortyfikowany płaskowyż, na którym są kolejne mury. Te już są o wiele groźniejsze, widać imponującą bramę i stanowiska strzeleckie.
Aby było prościej, to do środka nie wiedzie prosta droga, tylko trzeba kluczyć w kamiennym labiryncie (pod ostrzałem to nie musiało być wcale fajne).
Gdy już jednak uda nam się wdrapać na te umocnienia naszym oczom okaże się...
Kolejny płaskowyż z zamkiem właściwym, który ma swoje własne fortyfikacje, otoczony jest przepaścią i prowadzą doń jedynie 2 mosty zwodzone.
Generalnie nie wiem jak ktoś miał zamiar to zdobywać inaczej jak głodem, bo mi się to jakoś nijak nie widzi.
Przed zamkiem stoi dwóch facetów wystrojonych na strażników, z którymi można sobie robić zdjęcia.
Stroje mają całkiem ciekawie zrobione i jak się przyglądałem to nawet kolczuga całkiem całkiem.
Wewnątrz kolekcja wszelkiej maści pamiątek sprzętów i urządzeń.
Niestety fotografować nie wolno.
Okolice zamku to piękne ogrody zasypane niestety masą turystów.
Na pewno była to perełka naszej wycieczki, przynajmniej dla mnie.
Potem był wypad do tradycyjnego japońskiego ogrodu.
Ten też był przepiękny. Trudno tu cokolwiek opisywać. Zamieszczam kilka zdjęć.
Dodam tylko, że ta górka na jednym ze zdjęć to podobno miniaturka góry Fuji.
(Czyżby góra banzaj?)
Z parku już prosto do autobusu.
Po drodze na chwilkę przymknąłem oko, a jak je za 5 minut otworzyłem, to minęło 2,5 godziny.
Także znalazłem się błyskawicznie w Nagasaki.
Było już dość późno więc poszliśmy do hotelu, który naprawdę był przepiękny.
Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy coś zjeść.
Trafiliśmy na jakiś bar i jak zwykle zjadłem coś. Nie wiem co, ale żyję.
Przeszliśmy się troszkę po okolicy.
Odwiedziliśmy między innymi wybrzeże. Stała tam między innymi zacumowana reprodukcja ogromnego statku rodem z filmu o piratach. Chciałem specjalnie dla Agaty mojej zrobić zdjęcie, ale było za ciemno i nic nie wyszło.
Zatrzymaliśmy się jeszcze w nadbrzeżnym barze, by pooglądać światła wielkiego miasta z oddali.
Po krótkim pobycie w barze wróciliśmy do hotelu by wstać nazajutrz.
Ale to już zupełnie inna historia.

Zapraszam do galerii:

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Kumamoto

pozdrawiam

wtorek, 3 czerwca 2008

3 Czerwca

WAKACJE!
No troszkę mnie poniosło. Ale mam przerwę.
Wakacji mam całe trzy dni, ale zawsze. Na tym uniwersytecie nawet w święta narodowe są zajęcia.
Nie wiem dlaczego, ale co zrobić.
Także od dziś do poniedziałku mogę się byczyć.
No nie tak do końca. Jutro wyruszam na wycieczkę po północnym Kiusiu.
Ponieważ wycieczka planowana jest na jakieś 3-4 dni więc będzie krótka przerwa w blogu, ale chyba warto poczekać, bo przywiozę (mam nadzieję) mnóstwo ciekawych zdjęć i wspomnień.
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym jechał w jakiś normalny sposób.
Jadę więc z 6 Koreańczyków.
4 z Nich jest tutaj na studiach japońskojęzycznych i nie mówią wcale po angielsku.
Także będzie śmiesznie. Ale chyba o to chodzi.
Już raz byłem na 2 tygondiowym rejsie po mazurach z samymi Czechami i żyję.
Dziś pisałem egzamin z historii.
Wyglądało to w ten sposób, że były trzy pytania przekrojowe i do każdego było 10 słów kluczowych lub obrazków lub mapek. Wszystkie te 10 elementów trzeba było wykorzystać w pisanym na dany temat eseju.
Wybierało się 2 z 3.
Ja jak to zwykle z historią wiedziałem o co chodzi, ale jakieś nazwisko czy datę to nie bardzo.
Więc napisałem łącznie 4 strony A4 tekstu z historii bez ani jednej daty czy też nazwiska.
A nie, przepraszam. Było jeszcze jedno nazwisko poza moim własnym.
W jednym z pytań było jedno imię i nazwisko jakiejś postaci.
Temat był o stosunkach międzynarodowych Japonii w pewnych okresach.
Jako, że znałem nazwisko, ale nie miałem pojęcia kiedy Pan X żył i co zrobił to ograniczyłem się do znamienitego zdanie:
"nie można też nie nie wspomnieć o ważnej roli jaką w tym procesie odegrał Pan X"
Na szczęście do zaliczenia potrzebuję jedynie 15 punktów z 50 możliwych do zdobycia.

Także ładnie się żegnam i zapraszam w sobotę lub niedzielę.

Trzymajcie się

poniedziałek, 2 czerwca 2008

2 Czerwca

Cóż, dzień dziecka minął i wracamy do szarej rzeczywistości.
No nie takiej szarej. Dziś w przerwach pomiędzy rozdziałami z książki natrafiłem na kilka ciekawych rzeczy w internecie, którymi chciałbym się z Wami podzielić.

Po pierwsze i najważniejsze znalazłem materiał odnośnie poprawności językowej.
Coś o co walczę już od dawna.
Wojciech Cejrowski robi to po swojemu, ale mi się podoba forma tego "wykładu".
Co prawda zabrakło mi kilku rzeczy, o których też warto by wspomnieć, ale może są kolejne części.
Tak czy inaczej dosłownie śmiałem się w głos słuchając naszych polityków, szczególnie na końcu jest pewna powalająca wiązanka.
A oto osławiony materiał:

http://www.joemonster.org/filmy/8761/Cejrowski-o-bledach-jezykowych

Serdecznie zachęcam do obejrzenia.

Zastanowiła mnie tyko jedna rzecz. Czy Cejrowski wyraził się poprawnie używając zwrotu "studia wyższe"?
Czy jest podział na studia niższe i wyższe?
Na pewno jest wykształcenie, ale studia?

Kolejna rzecz, o której chciałem wspomnieć dotyczy mojego rodzinnego Sanoka.
Wszystkich, którzy szukają jakiś ciekawych zajęć na koniec miesiąca zapraszam do bramy Bieszczadów. Część studentów będzie po sesji, i zapewne będą chcieli się wybrać w góry.
Jeśli tak, to warto jeden dzień zatrzymać się w Sanoku. Dlaczego?

http://esanok.pl/?ak=news_c&pan=n&dod=artykul&var_id=5287&wroc=index

Tutaj jest dokładne objaśnienie, więc nie będę się powtarzał.

Jutro egzamin! Mam nadzieję, że pójdzie bez przeszkód. Zobaczymy.
A potem wyruszam w końcu z tego miejsca.
Na moim piętrze zostało 5 osób.
Wszyscy już po egzaminach i pojechali sobie odpoczywać.
To doprawdy frustrujące.
Ale już niedługo.

Pozdrawiam

niedziela, 1 czerwca 2008

1 Czerwca

Czołem!
Mam już wstępny plan na przerwę. Będzie to prawdopodobnie Nagasaki i Fukuoka plus okoliczne atrakcje.
Skład koreańsko - fińsko- polski.
Nie wiem tylko jak się dogadamy na przykład w hotelach itp, po ni cholery po japońsku żadne z nas nie gada. Wszyscy prawie jesteśmy z mojej grupy z japońskiego, także będziemy mieli szkołę życia jak się patrzy.
Dziś ze względu na pogodę i ogólną atmosferę sesyjną nie specjalnie gdzieś wychodziłem.
Byłem tylko na stołówce i zauważyłem ciekawą rzecz.
Mianowicie stołówka jest czynna 9-13 i potem od 17-19. Ale od 13 do 17 wywieszają szyld "dziś nieczynne". Choć tak naprawdę jest czynne, tylko nie w tym momencie.
Całkiem sporo osób nie jadało tam w weekendy, bo przychodzili po południu, a tam napis "dziś nieczynne".
Cóż, marketing :)

Wszystkiego najlepszego wszystkim na dzień dziecka :)

Ja w ramach prezentu na dzień dziecka ugotowałem sobie znowu ziemniaki :)