poniedziałek, 7 kwietnia 2008

7 Kwietnia

Dziś się działo sporo.
Już rano musiałem lecieć na autobus, który miał nas zabrać na badania.
Otóż każdy przybyły do Japonii musi się gruntownie przebadać.
Także spędzili nas do jakiejś kliniki. Pani wytłumaczyła coś po japońsku i „angielsku”. Generalnie nie mam pojęcia co wytłumaczyła, ale chyba było to ważne. Ale potakiwałem jak wszyscy. Potem trzeba było oddać uzupełniony wcześniej dokument z wpisanymi danymi, czyli „Maciej Kubik”. Cóż takie państwo. Tak czy inaczej oddałem ten dokument, żeby dostać…. Tak! Następny dokument. Z tym nowym dokumentem trzeba było pójść do trzeciego okienka, gdzie zabierali ci ten drugi papierek, grzebali coś w komputerze, po czym dawali nam trzeci papierek i oddawali dwa pierwsze. Nie wiem po co, ale było to dobrze zorganizowane, więc zajęło jedynie jakieś 20 minut na 30 osób.
Tak czy inaczej potem się zaczęło. Było z 10 pokoi i trzeba było je odwiedzić w losowej kolejności. I tak mierzyli mi ciśnienie krwi, zmierzyli, zważyli, zrentgenowali klatkę piersiową, wzięli krew, i nie tylko krew, zbadali wzrok i coś wstrzyknęli potem patrzyli jak zareaguję. Ale, że ustałem to puścili mnie z powrotem. Christina z Austrii (Brunetka, bo są dwie, na górze strony ta po środku) poczuła się słabo podczas pobierania krwi, ale panie pielęgniarki tylko ją poganiały, bo miała szybciutka, szybciutko zrobić wszystkie badania.
I w ogóle była wściekła (Christina) bo oprócz braku zrozumienia, wszyscy Japończycy na wieść, że jest z Austrii pytają Ją czy często spotyka kangury.
No, ale wracając do fabuły, to po badaniach odwieźli nas do akademika. Zjadłem obiadek i udałem się na szklenie z przychodni studenckiej. Ponieważ okazało się to koleją beznadziejną wywiadówką przestrzegającą przed smutnymi konsekwencjami bycia niegrzecznym opuściłem to miejsce czym prędzej.
Skoczyłem z kumplami z piętra na sałatkę do kafejki i wróciłem do pokoju.
Potem wyruszyłem na pierwszy w życiu trening TE-KWON-DO czy jak to się pisze.
Tak czy inaczej jest to sport walki bardzo skoczny, więc bardzo się zmęczyłem. Zaskarbiłem sobie sympatię członków klubu, ponieważ zamiast ataków ziemia-powietrze, wykonywałem zejścia powietrze-ziemia. Na szczęście nic mi się nie stało, no może oprócz kompromitacji.
Tak czy inaczej spodobało mi się, i o ile zakwasy pozwolą to jutro też pójdę.
Wróciłem wieczorkiem na kolację.
Nie spodziewałem się jaką sensację wywoła „żółty chlebek” (dla nie wtajemniczonych tak u mnie w domu nazywamy formę francuskiego tosta czyli chleb zanurzony w jajku i smażony na patelni). Tak czy inaczej zbiegła się grupa małych, zdziwionych japońskich (jak się potem okazało jednak chińskich) oczek i wpatrywały mi się w patelnię.
Nie miałem więc wyboru jak Ich poczęstować.
Poszedł cały bochenek J
No przesadziłem, została mi jedna kromka. (sam zjadłem dwie).
Rachunek jednak chyba wyjdzie na plus, bo każdy kto próbował ofiarowywał się ugotować mi też coś kiedyś.
Teraz jestem już męczony, więc poczytam chwilkę i idę spać.
Jutro będzie dobry dzień.

W ramach programu bawiąc-uczyć wprowadzam kącik edukacyjny dla potencjalnych czytelników mych wypocin. (o ile ktoś to czyta)
Tak czy inaczej.
Dwa najważniejsze słowa, od których zaczniemy:

DOZO – zaproszenie do spożywania pokarmów
KAMPAI – zaproszenie do picia napojów

Gdy usłyszy się dane słowa, należy kierować się w kierunku z którego dochodzą.
Pozdrawiam i przepraszam za pokopaną składnię dzisiejszych zdań, ale mnogość wrażeń zmusza mnie do używania zdań wielokrotnie złożonych, a brak talentu pisarskiego sprawia, że w wyniku tego, że są tak złożone jak te tutaj to nie zawsze można je do końca zrozumieć, a czasem nawet trzeba je czytać kilkakrotnie, żeby sobie przypomnieć co właściwie było na początku zdania.
DOZO

3 komentarze:

Unknown pisze...

Maćku, czytam codziennie i czekam na kolejne wrażenia ;). I da radę zrozumieć, co piszesz ;).

Odnośnie dozo - początkowo myślałam, żeś się zziomalił, czy coś, teraz jak wyjaśniłeś, to trochę inaczej wygląda ;). Tyle tylko, że na obiadek nie wpadnę do Ciebie do Japonii, nawet jak długo będziesz wołać ;).

POZDRO (tak, to już zziomalone :P)

pisze...

heh... coraz lepiej :D ja pamiętam jak Belgijki nam się gapiły w patelnię z tym samym, ale dlatego, że... one też to znały i myślały, że to ich lokalny specjał ;)

dasz radę, mówię Ci... może to tek-won-do, to będzie do-won-tek ;) ale i tak fajnie...

mysza czyta i pozdrawia serdecznie :D

czaplania pisze...

Ja też czytam i codziennie sprawdzam, czy coś nowego dopiszesz. Lektura jest przednia i czasami, jak opisujesz kolejne występy lokalnych to cała rodzina się pyta, dlaczego się tak śmieję :D
A skoro piszesz DOZO to idę zdozować sobie jakieś jedzonko...