piątek, 11 kwietnia 2008

11 Kwietnia

USUKI

Nie bójcie się. Nie odwiedziłem żadnej towarzyskiej pani. Usuki to nazwa miejscowości, którą dziś zwiedzałem.
Pobudka o 7, szybkie śniadanie i sprint pod drugi akademik na umówioną 7.35.
Zdążyłem, ale 2 dziewczyny zaspały. Cóż, zdarza się. O 8.20 Już byliśmy w drodze. Skład skądś już znany: Joanna z Finlandii, Christina z Austrii x2 + ja.
Po kolejnej lekcji pantomimy udało nam się dostać bilety na odpowiedni pociąg.
Już po drodze duże wrażenie robił sam krajobraz sprawiający wrażenie o wiele bardziej zadbanego niż ten okolicach Beppu. Wszystko było jakieś takie ładne, przycięte, równe.
W powietrzu latały ptaki (chyba jastrzębie) kwiatki kwitły, generalnie pięknie. Przywitała nas mała mieścinka, z pozoru niepozorna. Wynajętą taksówką (w 4 bardziej opłaca się jeździć taryfą) pojechaliśmy do miejsca opodal miasta znanego z dziesiątków posągów Buddy wszelkiej maści. Niektóre miały po 5 metrów wysokości, niektóre kolorowe, niektóre znów dawno już zapomniały lata swojej świetności. Tak czy inaczej wszystkie razem, wraz z piękną aurą, bambusowym lasem, brakiem jakichkolwiek ludzi poza nami tworzyły klimat iście mistyczny (pozdrowienia dla Pana Jerzego). Powstało sporo zdjęć, które musze troszkę posegregować i jutro powinny być już dostępne. (moje jutro)
Po tym jakże miłym wstępie udaliśmy się do miasteczka. W miasteczku według mapy turystycznej należało odwiedzić cztery miejsca: uliczkę handlową, uliczkę historyczną, stary zamek i do samuraja.
Jako, że byłem w mniejszości płciowej najpierw poszliśmy na uliczkę handlową. Poszło o dziwo całkiem sprawnie, a nawet to dziewczyny musiały czekać na mnie, bo na ulicy sporo było antykwariatów z różnymi ciekawymi eksponatami. Tak czy inaczej na końcu uliczki trafiliśmy na supermarket i postanowiliśmy się posilić. Dziewczyny kupił sobie po paczce suszi. Ja kupiłem sobie 3 rzeczy, których widok najmniej mi mówił. W pierwszej rozpoznałem tylko ryż reszta pozostaje zagadką. W drugiej niestety nic nie rozpoznałem. W trzeciej gdzieniegdzie pojawiało się coś, co chyba można nazwać cebulą, chociaż głowy nie dam. Tak czy inaczej zagadka mojego obiadu pozostaje nierozwiązana do teraz.
No ale do ciekawych rzeczy. Dotarliśmy do uliczki historycznej co uczyniło ten dzień najpiękniejszym dniem ze wszystkich moich dotychczasowych dni w Japonii. Wąska uliczka pomiędzy dwoma rzędami przepięknych pagód zrobiła na mnie jak na razie największe wrażenie. (Dziś tak w ogóle zrobiłem 3 razy tyle zdjęć niż przez cały dotychczasowy pobyt w Japonii). Była również przepiękna świątynia z wielkim dzwonem i miły turysta z Tokio. (Poza nami to jedyny turysta jakiego spotkaliśmy przez cały dzień). Potem był zamek. Co prawda po zamku jako takim niewiele zostało, ale jest przepiękne wzgórze i niektóre zabudowania. Mi najbardziej podobała się brama. Są też cząstki fosy i oczywiście najważniejsze murów obronnych.
Tak po zamku doszliśmy do najważniejszego elementu dnia dzisiejszego.
Dom Samuraja!!!!
Najprawdziwszy oryginalny dom, w którym mieszkała sobie pewna rodzina samurajów (Marumo). Przepiękny, prześliczny w każdym detalu. Miękka mata na podłodze, cisza spokój. Ogród uporządkowany pod każdym względem. Pełne wyposażenie, meble, zastawa. Wszystko!
A najlepsze, że nikt tego nie pilnował. Po prostu schodziło się z drogi, szło kawałeczek chodnikiem i wchodziło się do domu. Byliśmy tam dobra godzinę przez nikogo nie niepokojeni. Doprawdy można było się odprężyć i napajać się śpiewem ptaków jakże odmiennym od wrzasku wściekłych japońskich nastolatek drących się na co dzień w akademiku. Udało nam się nabrać sił do powrotu.
Podczas oczekiwania na pociąg zauważyliśmy ciekawy przypadek. Pewien pan polewał asfalt wodą. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że jak przyjechaliśmy 6 godzin wcześniej to też to robił. A był to zupełnie poboczny fragment asfaltu, nawet już nie droga. Nie wiemy doprawdy po co to robił, ale chyba rozwiązaliśmy cud niskiego bezrobocia w Japonii. Potem śpiący powrót pociągiem. Zdrowe (odchudzające, przypominam poprzednie wpisy) zakupy i do akademika. I Tu tylko parę słów ze znajomymi i idziemy spać.
Na koniec tylko jedna ciekawostka.
Jak wspomniałem wg obliczeń Japończyków mam 187,2 cm wzrostu i 92 kg, z tego wyliczyli mi 29 % tłuszczu w organizmie.
Pytanie za sto punktów. Ile procent ma mój kolega 178 cm 92 kg . Kto zgadł?
28 %.
Pozostawiam bez komentarza.
(Jako komentarz polecałbym program satyryczny Bohdana Smolenia „Smoleń na chorobowym” z jednym z moich ulubionych tekstów:
„Pacjenci!!! Nie bójcie się nas!!!
Wczoraj, w późnych godzinach wieczornych służba zdrowia odzyskała zaufanie pacjentów!!!”

DOZO

2 komentarze:

pisze...

"USUKI

Nie bójcie się. Nie odwiedziłem żadnej towarzyskiej pani. Usuki to nazwa miejscowości, którą dziś zwiedzałem."

Zabiłeś mnie śmiechem ;))

Mysza pozdrawia :]

Maciekkubik pisze...

Takie było zamierzenie. Przepraszam wszystkich zbulwersowanych