Kumamoto i Nagasaki
Tak jak było w planie dziś wybrałem się wreszcie na zasłużony odpoczynek po męczącej sesji.
Skład był międzynarodowy koreańsko-polski w stosunku 5:1.
Najcięższym elementem była pobudka o godzinie 7, ale nadludzkim wysiłkiem udało mi się tego dokonać.
Gdy już wszyscy się zebrali ruszyliśmy w drogę do miasta.
Z Beppu pociągiem podjechaliśmy do Oity co zajęło nam jakieś 20 minut.
Tutaj kupiliśmy ciekawy produkt. Taki kilkudniowy abonament na autobusy. Co ciekawe abonament ten obejmuje zarówno bilety międzymiastowe jak i miejskie, także całkiem praktyczna sprawa.
Po zakupieniu biletów ruszyliśmy autobusem w kierunku pierwszego miejsca, które chcieliśmy odwiedzić, czyli Kumamoto.
Tutaj muszę wspomnieć, że autobusy tutaj różnią się diametralnie od tych w Polsce.
Co ciekawe, tutaj jest mnóstwo miejsca. Naprawdę mogłem się komfortowo rozłożyć na moim miejscu, co w Polsce praktycznie jeszcze mi się nie zdarzyło.
Jest nawet telewizor i można oglądać filmy.
Nam puszczono film o japońskiej pracownicy ambasady na Haiti.
Chciała Ona uczyć tamtejsze dzieci. Niestety dzieci nie miały zeszytów, więc główna bohaterka pojechała do Japonii odwiedzić starego mistrza robienia papieru.
nauczyła się i wróciła.
I dzieci robiły sobie zeszyty z bananów.
Z filmu rozumiałem całkiem sporo, gdyż na Haiti mówi się po francusku, a ja póki co to prędzej się dogadam po francusku niż po angielsku.
No ale nie o kinematografii miało być. (O filmach wspomnę tylko jak opiszę pobyt w Fukuoce).
Dojechawszy do Kumamoto wybraliśmy się coś zjeść.
Padło na typową chińską restaurację. Muszę powiedzieć, że chińskie restauracje tutaj i w Polsce nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale to chyba dobrze, bo osobiście to bardziej mi podchodzą te "azjatyckie" dania przerobione troszkę na europejską modłę. Chociaż to co dostałem było niczego sobie. Przystawki tylko nie ruszyłem bo była dziwna, nawet nie wiem, czy to było zwierzątko czy roślinka.
Podali też do dania głównego taka jakby zupę, o konsystencji krochmalu, z żółtą zawiesiną i czymś zielonym wewnątrz. Dało się to zjeść, ale nie będzie to moje ulubione danie.
Po takim przygotowaniu wreszcie mogliśmy wyruszyć na zamek.
O tak! Zamek.
Tutaj zrobiłem większość zdjęć z całej 4 dniowej wycieczki. Ale właśnie po to przyjechałem do Japonii, żeby zobaczyć coś takiego. Całą budowlę widać już z daleka, a w miarę jak się zbliża do niej staje się coraz większa i majestatyczna.
Dochodząc wreszcie do podnóża stajemy oko w oko z imponującą ścianą z kamienia.
Mur naprawdę robi wrażenie, nawet jak ktoś widział niejeden zamek, a ja trochę widziałem.
Na ten imponujący mur trzeba się wdrapać po ogromnych schodach.
Gdy już uda nam się jakoś wdrapać na ten mur zobaczymy na szczycie piękną łąkę i... następny taki sam mur!!!
Tak tak! Pierwsze fortyfikacje to tylko wejście na taki ufortyfikowany płaskowyż, na którym są kolejne mury. Te już są o wiele groźniejsze, widać imponującą bramę i stanowiska strzeleckie.
Aby było prościej, to do środka nie wiedzie prosta droga, tylko trzeba kluczyć w kamiennym labiryncie (pod ostrzałem to nie musiało być wcale fajne).
Gdy już jednak uda nam się wdrapać na te umocnienia naszym oczom okaże się...
Kolejny płaskowyż z zamkiem właściwym, który ma swoje własne fortyfikacje, otoczony jest przepaścią i prowadzą doń jedynie 2 mosty zwodzone.
Generalnie nie wiem jak ktoś miał zamiar to zdobywać inaczej jak głodem, bo mi się to jakoś nijak nie widzi.
Przed zamkiem stoi dwóch facetów wystrojonych na strażników, z którymi można sobie robić zdjęcia.
Stroje mają całkiem ciekawie zrobione i jak się przyglądałem to nawet kolczuga całkiem całkiem.
Wewnątrz kolekcja wszelkiej maści pamiątek sprzętów i urządzeń.
Niestety fotografować nie wolno.
Okolice zamku to piękne ogrody zasypane niestety masą turystów.
Na pewno była to perełka naszej wycieczki, przynajmniej dla mnie.
Potem był wypad do tradycyjnego japońskiego ogrodu.
Ten też był przepiękny. Trudno tu cokolwiek opisywać. Zamieszczam kilka zdjęć.
Dodam tylko, że ta górka na jednym ze zdjęć to podobno miniaturka góry Fuji.
(Czyżby góra banzaj?)
Z parku już prosto do autobusu.
Po drodze na chwilkę przymknąłem oko, a jak je za 5 minut otworzyłem, to minęło 2,5 godziny.
Także znalazłem się błyskawicznie w Nagasaki.
Było już dość późno więc poszliśmy do hotelu, który naprawdę był przepiękny.
Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy coś zjeść.
Trafiliśmy na jakiś bar i jak zwykle zjadłem coś. Nie wiem co, ale żyję.
Przeszliśmy się troszkę po okolicy.
Odwiedziliśmy między innymi wybrzeże. Stała tam między innymi zacumowana reprodukcja ogromnego statku rodem z filmu o piratach. Chciałem specjalnie dla Agaty mojej zrobić zdjęcie, ale było za ciemno i nic nie wyszło.
Zatrzymaliśmy się jeszcze w nadbrzeżnym barze, by pooglądać światła wielkiego miasta z oddali.
Po krótkim pobycie w barze wróciliśmy do hotelu by wstać nazajutrz.
Ale to już zupełnie inna historia.
Zapraszam do galerii:
http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Kumamoto
pozdrawiam
sobota, 7 czerwca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz