środa, 11 czerwca 2008

7 Czerwca

To był już ostatni dzień naszej wycieczki.
Zaczęło się śmiesznie. Będąc w dużym mieście chciałem upolować książkę po angielsku, bo w Beppu trochę nędza z literaturą. Poszedłem więc do księgarni, a była ona dość spora.
Jako, że nie mogłem znaleźć książek w jakimś zrozumiałym języku postanowiłem zabłysnąć i zapytać się pani ekspedientki po japońsku gdzie są książki.
Pytam zatem powoli i wyraźnie:
"Eiga hon wa doko desu ka?"
Pani każe iść za sobą, pokazuje półkę i znika.
Ja patrzę, a tam dalej same krzaczki, już się zaczynałem irytować na panią, gdy zobaczyłem mojego kolegę próbującego złapać oddech po ataku śmiechu.
Pomyliłem bowiem tylko jedną literkę, i zamiast o książki po angielsku "eego hon" spytałem o książki o filmach "eiga hon" (na piśmie to 2 literki, ale w wymowie tylko jedna głoska).
Tak czy inaczej znalazłem w końcu to czego szukałem i wzbogaciłem się w "Simarillion" i nową ksążkę Terry'ego Pratchetta, która jeszcze nie ma polskiego tłumaczenia "Thud" czyli po polsku "łubudu" lub coś w ten deseń.

No ale nie pojechaliśmy do Fukuoki na zakupy (no przynajmniej panowie)
Pojechaliśmy do świątyni Dazaifu, tej samej, w której już raz byłem z wycieczką szkolną, ale takie wycieczki przeważnie mają zabójcze tempo. teraz mogliśmy sobie spokojnie pochodzić i pooglądać. Znalazłem tez kilka przepięknych zakątków, których nie widziałem będąc tu za pierwszym razem, gdyż są nieco schowane na uboczu.

Ponieważ świątynia jest nieco poza miastem i nie ma tam zbytnio co zjeść, to po powrocie do centrum byliśmy już mocno wygłodzeni. Udaliśmy się więc do przyjemnej knajpu w której zamówiłem coś w panierce

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Fukuoka/photo#5209864184962679938

Zidentyfikowałem ryż, ośmiornicę i krewetkę. Już powoli zaczynam łapać.

Potem było ciężko, bo koleżanki wpadły w centrum handlowe, a jedna z nich była naszym tłumaczem i wiedziała jak trafić na stację. Więc musieliśmy się bardzo sprężać, żeby za nimi nadążyć.
Jedna scena była jak z filmu, dwie dziewczyny zniknęły z horyzontu, ale my się trzymamy jednej, naszej przewodniczki. Charakterystyczna była, bo miała różowy sweterek.
Nagle się zatrzymała, odwróciła, my patrzymy, a to NIE ONA!
Sweterek ten sam, fryzura ta sama (Azjaci wszyscy mają taką samą fryzurę), ale kurcze to nie ona.
Więc trochę się zmartwiliśmy, ale, że uczyli nas w przedszkolu, że trzeba zostać w miejscu i czekać na ratunek, to tak zrobiliśmy.
I już po 5 minutach przyszła ekipa ratunkowa, wyśmiała nas i poszliśmy na dworzec.
Potem już autobus do Beppu.
To była dobra wycieczka.
Wspaniała i niepowtarzalna.

2 komentarze:

Unknown pisze...

O Maćku ciężką książkę sobie wybrałeś .... "Simarillion" jedna z najcięższych książek jakie kiedykolwiek czytałem... Wogóle pozdrowienia z Polski...

Maciekkubik pisze...

No proszę kogo moje oczka widzą :)
Mi nawet wchodzi.
Jestem w połowie.
Co prawda są problemy z spamiętaniem wszystkich imion i kto czyim jest ojcem a czyim bratem, ale idziemy do przodu.

Pozdrawiam!