poniedziałek, 9 czerwca 2008

6 Czerwca

Sasebu i Fukuoka

I tym razem trzeba było się zerwać o nieludzkiej godzinie.
Wysiłek zrekompensowało hotelowe śniadanie.
Tym razem podzieliliśmy się na 2 ekipy. Część pojechała do świątyni "Hausu" a część (w tym ja) pojechała do miejscowości Sasebu.
Hausu to miasteczko zbudowane całe po europejsku, z akcentem na Holandię, mają wiatraki, drewniaki itp.
Jako, że dla mnie Holandia nie jest aż taką atrakcją, jak dla innych to pojechałem do Sasebu.
Miasto to jest nadzwyczaj urokliwe. Dość małe nadbrzeżne skupisko ludzkie.
Wybraliśmy się na wybrzeże. Tam zobaczyłem okręty marynarki wojennej, były naprawdę imponujące.
Był tam też budynek z lwem na elewacji.
Kolega z Korei mówi, że ten lew wygląda jak pudżu. To ja się pytam co to takiego?
A on, że taka marka samochodu. Przyjąłem do wiadomości.
Ale wtedy mówi, że europejska marka. No to zacząłem się zastanawiać, i dopiero po lwie skojarzyłem, że chodziło im o Peugeota ('peżo'). śmiesznie.
Potem pojechaliśmy na taki półwysep cały zielony. Wyglądało to trochę jak na Solinie w Bieszczadach.
Dużo żaglówek i różnych stateczków, woda i wkoło stoki porośnięte zielonymi drzewami.
Naprawdę pięknie.
Wreszcie przyszła pora na obiad. Sasebu słynne jest z hamburgerów.
Więc wybraliśmy się do najsłynniejszego baru, gdzie serwuje się najsłynniejsze super jumbo czikenburgery.
Były naprawdę całkiem smaczne, ale, żeby były słynne na całą Japonię to nie wiem dlaczego.
(poprzednie zdanie nie po polsku, wiem)

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Sasebu

Po obiedzie pojechaliśmy do Fukuoki.
Tu po zameldowaniu się w naszym ulubionym hotelu pojechaliśmy na plażę.
Plaża jak plaża. Ale nie powiem miło było przejść się po piasku i zanurzyć choć stopy w wodzie.
(dla kogoś z południa Polski to naprawdę atrakcja, szczególnie jeśli woda jest cieplejsza niż w Bałtyku).
Nad oceanem góruje Fukuoka Tower, ogromny wieżowiec, który widać z daleka.
W okolicy jest sklep z robotami. Są tam wszelkiej maści ustrojstwa.
Niektóre rozmawiają, inne sobie chodzą. Mnie zajął elektroniczny piesek, który naprawdę wiele miał z mojego prawdziwego psa. Też się nastawiał, żeby go drapać po plecach, odwracał się do osoby, która mówiła, wyciągał się itp.
Doszliśmy do wniosku, że skoro Japończycy nie mają normalnie zwykłych, żywych zwierzątek, to jakos muszą sobie radzić.
następnie odwiedziliśmy miejski park. Troszkę jak Pola Mokotowskie w Warszawie. jedynie proporcja między wodą a lądem jest odwrotna. Jest to gigantyczne jezioro w samym centrum miasta. Jest tam wiele małych wysepek i kamiennych mostków.
Pływają tam przeróżne ryby, kaczki, łabędzie i... żółwie!
Naprawdę urocze są żółwie.
Widziałem też panią, która swojego owczarka collie wyprowadzała na spacer w wózku dziecięcym.
Niestety nie zdążyłem zrobić zdjęcia.
Kolejnym etapem zwiedzania był dom handlowy. Generalnie jak poskładać razem złote tarasy, galerię Mokotów, galerię krakowską, galerię dominikańską i galerię Kazimierz, to wyszłaby prawie jedna galeria handlowa tutaj. Można to porównać do Manufaktury w Łodzi.
naprawdę jest to potężne, cieszę się, że było mało czasu, bo jakby koleżanka, która z nami była wpadła na pomysł robienia zakupów, to byśmy stamtąd nie wyszli.
Na kolację był "Ramen" jest to rodzaj zupy.
Jest jednak coś ciekawego, wchodzą do restauracji z ramenem dostaje się ankietę.
Na niej każdy może wyspecyfikować swoje wymagania.
Na przykład jak mocny ma być aromat, jak ma być ostre, ile czosnku, ile cebuli, czy jajko, czy mięso itp. Można szaleć do woli, bo cena jest i tak jedna.

Potem wróciliśmy do hotelu na zasłużony spoczynek, wkrótce dołączyła do nas reszta ekipy, którah była w Hausu.
I tak minął nam kolejny dzień.

http://picasaweb.google.com/MaciekKubik/Fukuoka

Staram się nadgonić zaległości.
Do jutra powinno być już na bieżąco.

Pozdrawiam

1 komentarz:

pisze...

dramatic comunication network mnie po prostu ujęło... nie ma jak dobry neon, ;)